Duraczenie dorosłych i dzieci. GLOBCIO

Stanisław Michalkiewicz.
Stanisław Michalkiewicz. / foto: PAP
REKLAMA

„O Filareci, biedne dzieci, kochany kraju złoty!” – lamentował Konstanty Ildefons Gałczyński w wierszu, w którym upominał Mirę Zimińską-Sygietyńską, żeby się opamiętała i nie zadzierała z rządem przy pomocy satyry: „Jak pragnę Boga, zadrzesz z rządem. Satyry nie kocha rząd. U nas, uważasz, trzeba z prądem, ty chcesz pod prąd. (…) Od tej satyry przyjdą rozbiory…” – i tak dalej, aż do Filaretów.

Teraz na Filaretów młodzież kładzie lachę, bo co by powiedział Judenrat „Gazety Wyborczej”, nie mówiąc już o rówieśnikach, gdyby tak jakiś młody człowiek przedstawił się, jako „miłośnik cnoty”? Koledzy wytykaliby go palcami, a koleżanki – szkoda gadać – poniekąd słusznie, bo co kobiecie po miłośniku cnoty? Tyle z niego pożytku, że „pobrudzi pończochę” – jak pisał Tadeusz Boy-Żeleński.

REKLAMA

Nawiasem mówiąc, tenże autor zachwalał panienkom „dojrzałych panów”, co to „i do tańca, i na Germańca” – to znaczy, pardon: jakiego tam znowu „Germańca”; nie „na Germańca”, tylko do różańca. Chociaż z drugiej strony na Germańca też – bo słychać, że Naczelnik Państwa zamierza walić pięścią w stół, żeby Germańcy się zlękli i wypłacili reparacje, dzięki czemu – kto wie – może udałoby się uchronić nasz nieszczęśliwy kraj przed finansową katastrofą. Na razie jednak Germańcy zmusili pana prezydenta Dudę do wywieszenia białej flagi, a na tym się chyba nie skończy, bo Parlament Europejski kazał Polskę przeczołgać, w potem wytarzać w smole i pierzu. Ciekawe, co po takich operacjach powie swoim wyznawcom Naczelnik Państwa – bo jeśli chodzi o Donalda Tuska, to chyba dostanie orgazmu, podobnie jak cały obóz zdrady i zaprzaństwa.

Odpowiedź na te pytania zostanie nam objawiona we właściwym czasie i opatrzona stosownymi komentarzami – żebyśmy wiedzieli, co właściwie myślimy – więc nie ma co zbytnim myśleniem głowy sobie psować, za co chwalił Urszulkę Jan Kochanowski: „Nie dopuściłaś nigdy matce się frasować ani ojcu myśleniem zbytnim głowy psować”. Wróćmy tedy nie tyle może do Filaretów, co do „biednych dzieci”, na które specjalnie uwzięli się nie tylko „bandyci Putina” – którzy, jak poinformowała świat pani Ludmiła Denisowa, gwałcili nie tylko starsze dzieci, lecz także niemowlęta – ale również płomienni szermierze różnych postępowych ideologii. Nawiasem mówiąc, pani Ludmiła, będąca do niedawna na Ukrainie rzecznikiem praw człowieka, została z tej funkcji z trzaskiem odwołana. Chodziło o to, że w opisach zbrodni, jakich dopuszczają się na Ukrainie „bandyci Putina”, dodawała za dużo dramatyzmu.

Tymczasem – jak to w swoim czasie radził Arystoteles – również w dodawaniu dramatyzmu trzeba zachować umiar, żeby nie pojawił się niezamierzony efekt komiczny. Pani Ludmiła wprawdzie dobrze chciała, ale najwyraźniej o tym zapomniała i od razu poszła na całość. Tymczasem z dramatyzmem trzeba postępować po gospodarsku. Tak właśnie radził Alfred Hitchcock – żeby nie wystrzelać od razu całej amunicji, tylko najpierw zdetonować bombę atomową, a dopiero potem napięcie ma narastać. Wojna na Ukrainie najwyraźniej przechodzi w stan przewlekły, a tymczasem pani Ludmiła od razu zaczęła od niemowląt, więc nic dziwnego, że koledzy ją za tę nadgorliwość wylali. Ciekawe, czy telewizje w państwach poważnych też powtarzały za panią Ludmiłą, tak jak te z naszego bantustanu, czy też podchodziły do tego całego dramatyzmu cum grano salis?

Wracając tedy do dzieci, to płomienni szermierze postępowych ideologii musieli inspirować się wskazówką Naftalego Iwanowicza Frenkla, który w sowieckich łagrach wprowadził system kotłów, wykańczający łagierników sprawniej niż niejedna komora gazowa: „z więźnia musimy wycisnąć wszystko w trzy miesiące; potem nic nam po nim” – twierdził ten żydowski generał NKWD. W przypadku dzieci trzy miesiące to za mało, tym bardziej że postępowych ideologii jest całkiem sporo, więc trudno, żeby nawet zdolne i bystre dzieci dały się tak szybko oduraczyć – a cóż dopiero mówić o matołach? Wiadomo, że szybkość morskiego konwoju musi być przystosowana do najwolniejszego statku, bo w przeciwnym razie konwój się rozproszy i już nikt nie będzie miał na niego żadnego wpływu. Tymczasem chodzi o to, by dzieci – najpierw te młodsze, a jak podrosną, to również te starsze – duraczyć cierpliwie i metodycznie. Dlatego też wprowadzony został przymus edukacyjny, egzekwowany przez państwowy monopol edukacyjny, personifikowany przez Ministerstwo Edukacji. Jak zauważył Czesław Miłosz, „wariat na swobodzie największą klęską jest w przyrodzie” – a cóż dopiero wariat, któremu dano władzę nad ludźmi?

Nauka przodująca

Na tę władzę działają rozmaite grupy nacisku. Na przykład okazało się, że jest w naszym nieszczęśliwym kraju sporo ludzi płci obojga, którzy bzykając się na prawo i lewo, zdobyli w tej dziedzinie niemałą eksperiencję. Czasy są ciężkie, więc nic dziwnego, że postanowili te umiejętności skapitalizować w taki sposób, by w rządowych szkołach przystąpić do edukacji seksualnej. Najlepiej zacząć już w przedszkolu, umiejętnie kierując dziecięce pragnienie poznania świata i rządzących nim mechanizmów na eksperymentowanie najpierw z własnymi, a potem również cudzymi genitaliami. Korzyść jest podwójna, w właściwie potrójna.

Po pierwsze – „seksedukatorzy” przechodzą na garnuszek podatników, którzy muszą w związku z tym sfinansować im nie tylko pensje, ale i ubezpieczenie społeczne. Czegóż chcieć więcej? Po drugie – koncentrowanie młodzieńczej ciekawości na genitaliach pozwala ukryć w cieniu tych, którzy konstruują mechanizmy prawne i finansowe pozwalające dymać młodych ludzi aż do śmierci ze starości. Wystarczy, że dadzą im kredyt i już mają nieświadomych swego losu niewolników, którzy do końca życia muszą chodzić jak w zegarku. Wreszcie – po trzecie – to duraczenie ma utrzymać duraczonych w przekonaniu, że to wszystko naprawdę, że oto przekazywane są im prawdziwe perły wiedzy.

Tymczasem nie są to żadne prawdziwe perły wiedzy, tylko odkryta przez Józefa Stalina „nauka przodująca”. Do tego czasu nauka dzieliła się na „burżuazyjną”, czyli taką do luftu, i socjalistyczną, z której biła krynica prawdy – co prawda sowieckiej czy komsomolskiej, ale dobra psu i mucha. Józefowi Stalinowi, który – zgodnie z przykazaniami Karola Marksa – nie chciał objaśniać świata, tylko go zmieniać, to już nie wystarczało, więc odkrył naukę przodującą, do której z powodzeniem można zaliczyć seksedukację, chociaż nie tylko.

Nauka o klimacie

Wracając znad morza usłyszałem w radiu komunikat, że już od jesieni zostanie wprowadzona w szkołach nowa dyscyplina naukowa, mianowicie nauka o klimacie. Co prawda o klimacie uczniowie uczyli się i wcześniej – na przykład przypominam sobie, że już w czwartej klasie szkoły podstawowej na jednej z lekcji przyrody poznawaliśmy wędrówkę wody w przyrodzie. Wtedy jednak panował przesąd, że wody na Ziemi jest cały czas tyle samo, a tylko zmienia ona stan skupienia.

Teraz jednak nauka przodująca obaliła tamto ustalenie i jest rozkaz, że wody na Ziemi jest coraz mniej – i w związku z tym trzeba ją oszczędzać. Gdzie ta woda się podziewa, że jest jej coraz mniej – tego nie wiadomo – chyba, że chodzi o wodę nadającą się do picia, która stanowi 0,007 proc. ogólnego zasobu wód na Ziemi. A kto tę wodę wypija? Wiadomo: ludzie, więc nie ma innej rady jak radykalnie zredukować populację światową – czego od lat domaga się prof. Paul Erhlich z Pensylwanii, który uważa, że miliard ludzi w sam raz wystarczy – żeby było komu pożyczać na procent.

Biedne dzieci!

Stanisław Michalkiewicz


REKLAMA