W RPA zgasili już światło

Prezydent RPA Cyril Ramaphosa. Fot. Twitter president
Prezydent RPA Cyril Ramaphosa. Fot. Twitter president
REKLAMA

Republika Południowej Afryki przeżywa mocny kryzys elektroenergetyczny, a mieszkańcy są odcinani od prądu. Sytuacja powtarza się cyklicznie, ale problemy są coraz większe. Państwowy operator od czasu likwidacji apartheidu był niedoinwestowany, a firma Eskom pod nowym kierownictwem nie kierowała zysków ani na inwestycje, ani nawet na odpowiednią konserwację sieci.

Teraz, podobnie jak w roku 2019, przerwy w dostawach prądu mnożą się w całym kraju to po kilka razy dziennie. W dodatku jest tam zima. Za każdym razem wyłączenia trwają kilka godzin. Spółka publiczna Eskom ostrzegła nawet, że mieszkańcy RPA muszą przygotować się na co najmniej… 100 dni przerwy w dostawach prądu w nadchodzących miesiącach.

REKLAMA

Energetyka RPA jest w 80% uzależniona od węgla, którego tam akurat nie brakuje. Jednak większość elektrowni starzeje się, dekapitalizuje i nie została zmodernizowana z powodu „endemicznej korupcji”. Państwowa firma stała się przystanią i źródłem finansowania progresywnych polityków, co było widoczne zwłaszcza za prezydentury Jacoba Zumy w latach 2009-2018.

W dodatku państwowa spółka jest mocno zadłużona. To wszystko sprawia, że nie jest dziś w stanie zaspokoić potrzeb kraju na energię elektryczną. Nie pomaga też to, że sektor energetyczny RPA doświadczył ostatnio poważnych strajków pracowników domagających się podwyżek płac i dopłat mieszkaniowych.

Rząd RPA dostał ostatnio pomoc w wysokości 7,7 miliarda dolarów podczas ostatniego COP26 w Glasgow na transformację energetyczną. Miały być megawaty z energii wiatrowej i słonecznej zgodnie z rządowym planem przyjętym w 2015 r. Siedem lat później tych nowych źródeł energii nie ma. Tymczasem zapotrzebowanie na energię elektryczną w Południowej Afryce może się potroić do 2040 r. Socjalizm połączony z afrykanizacją zawsze przynosi takie same skutki.

REKLAMA