Nieoczekiwane aspekty „elektromobilności”, a właściwie „elektrobezsilności” policji

Metropolitan Police - zdjęcie ilustracyjne. / foto: Pixabay
REKLAMA

Policjanci w Wielkiej Brytanii zostali w ramach nowej mody wyposażeni w „elektryki”. Miał być „postęp” i odnowa parku samochodowego. Na wyposażeniu brytyjskich stróży prawa znalazły się głównie samochody elektryczne Nissan Leaf produkowane przez japońską firmę w Wielkiej Brytanii.

Zrobiło się „ekologicznie” i… bezsensownie. Problemem jest zasięg takich radiowozów. Kiedy przyjdzie do dłuższej pogoni za piratami drogowymi i przestępcami, bywa, że w policyjnym aucie akurat kończy się prąd.

REKLAMA

Policjanci, którzy najpierw cieszyli się z nowych aut, teraz skarżą się także, że zamiast patrolować ulice, tracą czas na szukanie ogólnodostępnych ładowarek, a później na samo ładowanie, które trwa do dwóch godzin. Służba w „wersji zeroemisyjnej” staje się uciążliwa i nieefektywna.

Dodatkowe problemy pojawią się, kiedy rozmaici przestępcy też zauważą takie problemy policji. Jeśli będzie ich próbował zatrzymać „elektryczny” radiowóz będą próbowali ucieczek i to z dużymi szansami powodzenia.

Tymczasem liczna „czystych” aut w służbie policyjnej rośnie. Np. w okręgu Gloucestershire policja korzysta z 435 pojazdów, z czego 91 sztuk to „elektryki”. W dodatku ta tendencja rośnie. W Wielkiej Brytanii zapowiedziano wstrzymanie sprzedaży samochodów z silnikami termicznymi już od 2030 roku, czyli 5 lat wcześniej, niż w UE. Dla wyrównania szans w pościgach za bandytami przyjdzie poczekać, aż i oni przestawią się na „czyste silniki”?

REKLAMA