Ukraińskie zboże może zalać Polskę, a Ministerstwo Rolnictwa… uspokaja rolników

Zboże i dopłaty.
Zboże i dopłaty - zdj. ilustracyjne.
REKLAMA

Coraz więcej wskazuje na to, że pogłoski o zalaniu Polski przez ukraińskie zboże nie są wyssane z palca. Co ciekawe, wiele działań Ministerstwa Rolnictwa zdaje się ułatwiać ten proces.

Szef resortu rolnictwa i wicepremier Henryk Kowalczyk przekonuje, że ukraińskie zboże, które miałoby zalać Polskę, to tylko jakieś „pogłoski nie mające uzasadnienia w faktach”. Polityk zapewnia przy tym opinię publiczną, a zwłaszcza polskich rolników, że nie ma żadnego zagrożenia. Niestety zdają się temu przeczyć doniesienia „z terenu”. Jak mówi w rozmowie z „Rzeczpospolitą” Stanisław Bartman, prezes Podkarpackiej Izby Rolniczej, „skupy są pozamykane, a zboże ukraińskie przyjeżdża i trafia od razu do silosów”. W podobnym tonie wypowiada się również Gustaw Jędrejek, prezes Lubelskiej Izby Rolniczej.

REKLAMA

„Mamy sygnały od rolników, organizacji rolniczych i posłów z południowo-wschodniej Polski, że to zboże zamiast przejechać tranzytem i trafić do Hamburga czy Kłajpedy, zostaje w Polsce. Obkupiły się wielkie zakłady, które potrzebują wielkich ilości zboża, hodujące drób, świnie, ale też mieszalnie pasz. Problem polskich rolników jest bardzo istotny: gdzie my sprzedamy nasze zboże?” – alarmował pod koniec lipca w rozmowie z portalem DoRzeczy.pl Jan Krzysztof Ardanowski, były minister rolnictwa, a obecnie przewodniczący Rady ds. Rolnictwa i Obszarów Wiejskich przy Prezydencie RP.

Ukraińskie zboże a Ministerstwo Rolnictwa

Jak wynika ze statystyk, import ukraińskiego zboża drogą kolejową oraz samochodową może wynosić 250 tysięcy ton miesięcznie, co w skali roku daje nawet ok. 3 milionów ton. Tyle zboża z pewnością zdestabilizuje nasz krajowy rynek (przede wszystkim południowo-wschodnią Polskę) i sprawi, że rolnicy będą mieli problemy ze sprzedażą swoich plonów. Zauważmy, że planowane są dobre zbiory (32 mln ton), ubiegłoroczne zapasy wynoszą aż 5 mln ton, a eksport prawdopodobnie okaże się mniejszy (porty są zablokowane z powodu wyładowywania importowanego węgla).

„Wicepremier Henryk Kowalczyk uspokajał rolników, przekonując ich, aby ci powstrzymali się od sprzedaży plonów. Minister twierdził, że należy czekać na wyższe ceny. Ale skąd pewność, że te się pojawią? Optymiści zarzuciliby tutaj szefowi resortu brak wyobraźni, pesymiści natomiast działanie celowe. My natomiast powstrzymajmy się od jednoznacznych wniosków i udzielmy ministrowi kredytu zaufania. (…) Wypowiedzi wicepremiera jednak niepokoją. Kowalczyk w lipcu przedstawił mechanizmy skupu, jakie przygotowała Krajowa Grupa Spożywcza oraz zależna od niej spółka Elewarr” – czytamy na portalu eTydzien.pl.

„Ciekawe” propozycje resortu

O jakich mechanizmach skupu mowa? Pierwsze rozwiązanie resortu zakłada, że polski rolnik miałby dostarczyć do magazynów Elewarru 30% ziarna, a pozostałe plony magazynować w swoim gospodarstwie. Potem producent miałby odczekać kilka miesięcy i wysłać Elewarrowi kolejne dostawy. Druga propozycja sprowadza się do skupu zboża od rolników, którzy mają możliwości jego magazynowania. Rolnik miałby otrzymać 30% wartości zboża po zbadaniu jakościowym i podpisaniu stosownego kontraktu, a pozostałe 70% (plus stawka miesięczna za składowanie) przy odbiorze towaru przez Elewarr.

Niestety racjonalny osąd podpowiada, że w efekcie tych działań polscy rolnicy trzymaliby swoje zboże w magazynach, robiąc w ten sposób miejsce dla tańszych odpowiedników z Ukrainy. Czy właśnie o to chodzi resortowi rolnictwa? Co ciekawe, według nieoficjalnych doniesień Rafał Mładanowicz, czyli pełnomocnik ministra rolnictwa ds. współpracy z Ukrainą, objeżdża elewatory spółki Elewarr i sprawdza, na ile ich możliwości składowania i przeładunku odpowiadają potrzebom ukraińskiego zboża. Chyba Prawo i Sprawiedliwość nie nauczyło się niczego po niesławnej „piątce dla zwierząt” i znowu zamierza wkurzyć wieś.

REKLAMA