„Dobra” i zła inflacja. Winni zawsze są oni

Portfel, inflacja.
Portfel, inflacja - zdj. ilustracyjne. (Fot. Pixabay/Steve Buissinne)
REKLAMA

Zwykło się uważać, że inflacja jest zła tylko wtedy, gdy pojawia się nagle i jest wysoka. To nieprawda – inflacja jest immanentnie zła.

Na wielu wolnościowych profilach w mediach społecznościowych można było w ostatnim czasie zobaczyć materiały, w których w roli głównej występował Milton Friedman.

REKLAMA

Najbardziej medialny ekonomista XX wieku przyrównywał w nich inflację do alkoholizmu: gdy przestaniesz pić (drukować pieniądze), to na efekty musisz czekać o wiele dłużej niż w przypadku przyjęcia kolejnej dawki alkoholu, która daje natychmiastową, złudną satysfakcję.

Porady architekta inflacji

Porównanie bardzo trafne, lecz gdy pada z ust głównego, teoretycznego architekta obecnego systemu finansowego pozbawionego „złotej kotwicy”, może wzbudzić jedynie uśmiech politowania. To, iż obecnie mamy do czynienia z tak niestabilnym systemem monetarnym, który pod wpływem pandemicznych ekscesów rządów i banków centralnych na całym świecie chwieje się w posadach, jest w sporej mierze zasługą właśnie Friedmana.

Milton Friedman jest także znany z tego, iż latami przekonywał do tezy, że prawdziwym zagrożeniem dla społeczeństwa nie jest inflacja sama w sobie, lecz inflacja wysoka i niespodziewana. Swoją pracę naukowca traktował w znacznej mierze właśnie jako sposób na opracowanie teoretycznych warunków ujarzmienia inflacji tak, aby nie wymykała się nigdy spod kontroli i służyła wzrostowi gospodarczemu. Stąd właśnie rozmaite zalecenia monetaryzmu dotyczące tego, jak kształtować politykę pieniężną w oparciu m.in. o tempo wzrostu gospodarczego.

Stanowisko Miltona Friedmana jest tak naprawdę reprezentatywne nie tylko dla monetarystów, lecz dla ogromnej większości osób. Właściwie prawie nikt nie uważa dziś, aby inflacja stanowiła jakikolwiek problem do momentu, aż zacznie przyspieszać i przekroczy pewien umowny pułap. W lipcu odczyt inflacji w Polsce wyniósł 15,5%, podczas gdy jeszcze cztery lata temu utrzymywał się na poziomie zaledwie 2%. Kiedy dokładnie wzrost cen zaczął być problemem? Przy 3%? A może 8%? Jakąkolwiek granicę byśmy nie podali, będzie ona tylko i wyłącznie subiektywna, nie ujmująca sedna problemu. Wynika to z prostego faktu, że problemem jest inflacja jako taka, a nie inflacja przyspieszająca.

Winny zawsze rząd

Wyjaśnienia wymaga przede wszystkim to, że wbrew najbardziej popularnym definicjom inflacja nie jest po prostu wzrostem cen, gdyż ceny mogą rosnąć z wielu powodów, np. dlatego, że dany producent jest coraz bardziej ceniony i wycenia swoje usługi wyżej niż wcześniej. W zdrowo funkcjonującej gospodarce ceny rosną i spadają, w zależności od wielu szczegółowych czynników.

Inflacja to problem wzrostu cen wynikający ze wzrostu podaży pieniądza i dotyczy praktycznie wszystkich dóbr i usług dostępnych w całej gospodarce. Innymi słowy, wynika ona zawsze z działalności rządzących, którzy zwiększając ilość pieniądza w obiegu, popełniają różnego rodzaju błędy. Pierwotnie ekonomia była dziedziną wiedzy ściśle powiązaną z filozofią moralną. Od kilku stuleci główny obszar refleksji ekonomicznej ogniskuje się zaś wokół kwestii związanych z tym, jak rządzący i sektor bankowy powinni kształtować politykę pieniężną, tj. w jaki sposób i jakimi kanałami wpuszczać do gospodarki wciąż nowe ilości pieniądza.

Dlaczego kwestie pieniężne stały się aż tak bardzo istotne? Dlatego, że z procederu nieustannego wpuszczania do obiegu kolejnych środków pieniężnych uczyniono główny mechanizm mający na celu napędzanie gospodarki i motywowanie ludzkości do coraz to bardziej krańcowego wysiłku. Zamiast przyjąć model gospodarczy oparty na wytrwałej pracy wielu pokoleń generujących coraz większe oszczędności, dbających o tradycyjne wartości i odpowiednią dzietność, cywilizacja zachodnia zdecydowała się od ponad 300 lat oprzeć cały rozwój ekonomiczny na schemacie finansowym, w którym zło inflacji zostało oswojone i uczynione głównym motorem wzrostu, a tradycyjny model rodziny i społeczeństwa uczyniono obiektem drwin.

Zniszczone ciało

Obecnie może się wydawać, że już kilkusetletnia praktyka funkcjonowania systemu, w którym pieniądz jest tak naprawdę długiem, a inflacja oficjalnym celem władz, jest czymś, z czym trzeba się pogodzić. Szczególnie iż przyniosło to ze sobą tak spektakularny rozwój technologiczny w niemal każdej dziedzinie gospodarki. Wydaje się też, że najważniejsze jest głównie to, aby unikać epizodów galopującej inflacji i hiperinflacji, a wszystko jakoś się ułoży. To błąd, ponieważ nawet wieloletni okres pozornie niskiej inflacji wyrządza nieustanne szkody, które są trudne do przecenienia. Nawet jeśli przez długie dekady mogło się wydawać, że tak naprawdę nie dzieje się nic nadzwyczajnego, dzisiaj widzimy wyraźnie, że nasza cywilizacja wręcz zapada się do środka. Skrywana przez coraz większą podaż dóbr i efektywność pracy inflacja doprowadziła po wielu latach do tego, że społeczeństwa krajów zachodnich (i nie tylko) znalazły się na przerażającej równi pochyłej.

Świat mierzy się obecnie z problemem wysokiej lub galopującej inflacji, która ma wciąż niestety spory potencjał wzrostowy. Nawet jeśli za kilka lat uda się opanować obecny pożar, świat i tak wcześniej czy później będzie musiał zmierzyć się z problemem inflacji jako takiej. Konieczność zajęcia się nim zostanie wymuszona przez zapaść cywilizacyjną w wielu obszarach jednocześnie.

Korzystając z porównania, jakie zaproponował Milton Friedman, można to przyrównać do sytuacji, w której organizm alkoholika jest już tak krańcowo zniszczony, że nie można go wyleczyć. Mózg nie działa, bo w świecie uniwersyteckim panoszy się neomarksizm i transgenderyzm; serce jest w kiepskim stanie, bo przeszło wiele zawałów w postaci kryzysów finansowych; układ pokarmowy (świat finansów) nie chce już przyjmować nic innego poza alkoholem, czyli inflacją i broni się przed deflacją na wszelkie możliwe sposoby – przyczyniając się do pompowania „bańki wszystkiego”, do coraz bardziej monstrualnych rozmiarów. Zgon pacjenta wydaje się przesądzony, choć niestety mało kto zdaje sobie z tego sprawę.

Jakub Woziński


REKLAMA