
Po atakach na Ubera taksówkarze po raz kolejny udowadniają, że są jedną z najbardziej antywolnościowych grup zawodowych w Polsce. W Karpaczu na Dolnym Śląsku kierowcy taksówek chcą usunąć przystanki, bo komunikacja miejska ma im odbierać klientów.
Zbiorkom pojawił się w Karpaczu i stał się wybawieniem dla mieszkańców, którzy byli skazani na jazdę w korkach własnym samochodem lub płacenie fortuny taksówkarzom. Warto tu zaznaczyć, że komunikacja miejska zawitała do Karpacza z prywatnej inicjatywy przedsiębiorcy Tadeusza Kalupy.
Jest jednak jedna grupa, która – jak zwykle – jest niezadowolona. Tak, to znów taksówkarze. Grupa zawodowa, która wcześniej protestowała przeciwko tańszym i prostszym usługom Ubera, teraz czuje się pokrzywdzona, bo wolny rynek po raz kolejny ich zweryfikował i okazało się, że ludzie wolą usługi zbiorkomu.
Co więc robią taksówkarze? Obniżają ceny? Wprowadzają atrakcyjne oferty? Nie. Tak samo jak w przypadku Ubera próbują doprowadzić do tego, by władza uprzykrzyła życie ich konkurencji. Uber miał zostać obciążony bezsensownymi regulacjami, a komunikacja miejska w Karpaczu ma zostać po prostu zdelegalizowana. Kierowcy złożyli w tej sprawie petycję do urzędu miasta i do Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów.
– Jesteśmy w biedzie. W urzędzie miasta nikt nic nie wie na temat przystanków, zezwoleń. A pan [właściciel zbiorkomu] sobie wykonuje działalność – biadoli jeden z nich w rozmowie z Radiem Wrocław. – Komunikacja zabiera nam klientów – zrzędzi inny.
Podpalono dwa autobusy
Walka z zbiorkomem nie ogranicza się jednak tylko do znanego z najgorszych peerelowskich praktyk donosicielstwa do urzędników. W lipcu ktoś podpalił dwa autobusy. Kto to mógł być? Oficjalnie nikt się nie przyzna, ale warto pamiętać, że podczas walki z Uberem również dochodziło do fizycznych ataków na kierowców Ubera i m.in. oblewania fekaliami.
– Monitoring zarejestrował mężczyznę, który podchodzi na parking od ulicy Nad Łomnicą i podpala pojazdy, a przy okazji sam siebie – opowiedział Kalupa w rozmowie z portalem lwówecki.info. Dodał, że jeden ze sprawców uciekał przed nim w palącym się ubraniu. Jako potencjalnych winnych przedsiębiorca wskazał lokalnych taksówkarzy. – Twierdzą oni, że jestem ich konkurencją. Twierdzą, że nie mam prawa bytu, no i zrobili zlecenie na mnie, żeby mnie spalić – mówił. Straty wyceniono na 700 tys. złotych.
Sprawą zajmuje się policja, ale póki co jest ona dalej w toku. Miejmy nadzieję, że ta sprawa nie zakończy się tak, jak walka taksówkarzy z Uberem i władza nie stanie znów po stronie roszczeniowych i nieumiejących się przystosować do warunków konkurencji rynkowej reliktów PRL-u.
To ON będzie nowym szefem policji? Kandydat z „aferą respiratorową” w tle