Dlaczego państwowy Polski Instytut Sztuki Filmowej sfinansował lewacki film?

Piotr Gliński. Foto: PAP
Piotr Gliński. Foto: PAP
REKLAMA

Nie dzieje się dobrze, jeśli państwowy Polski Instytut Sztuki Filmowej wspiera produkcję lewackich filmów propagandowych.

Do kin weszła nowa polska komedia „Kryptonim Polska”, którą trudno uznać za coś innego niż lewacką propagandówkę. Cały film polega na ośmieszaniu polskich narodowców i przedstawianiu ich jako głupawych neonazistów. Twórcy nawiązali nawet do głośnej sprawy urodzin austriackiego akwarelisty, które mieli rzekomo celebrować w lesie polscy „faszyści”. Jak wiemy, całe zajście oczywiście okazało się medialną ustawką. Środowiska lewicowo-genderowe są w tej produkcji przedstawione w dużo korzystniejszym świetle. Nie ma zatem wątpliwości, jaki kierunek zmian sugeruje reżyser.

REKLAMA

„Twórcy filmu postanowili skrajnie ośmieszyć polskich ruch narodowy, posługując się negatywnymi i karykaturalnymi skojarzeniami. Akcja rozgrywa się w Białymstoku, które to miasto stało się ostatnio obiektem nienawiści potężnych medialnie środowisk lewackich. Film zaczyna się scenami obchodów urodzin Hitlera, celebrowanych w lesie przez grupkę członków narodowo-radykalnej organizacji ZMR, stylizowaną na hitlerowską jaczejkę. Grupką dowodzi ubrany w nazistowski uniform psychopatyczny Roman, przemawiający w towarzystwie kilku przygłupich młodzieńców” – opisuje Mirosław Winiarczyk w artykule „O co chodzi w polskich mediach?”, który został opublikowany w najnowszym wydaniu naszego magazynu.

Całą recenzję przeczytasz w najnowszym numerze „Najwyższego Czasu!”

Polski Instytut Sztuki Filmowej poleca?

Co w tej historii najgorsze, film „Kryptonim Polska” został wsparty finansowo przez Polski Instytut Sztuki Filmowej, który podlega ministerstwu kultury pod kierownictwem prof. Piotra Glińskiego. Krótko mówiąc, część budżetu wrześniowej premiery zapewnili polscy podatnicy.

„Zdumiewający jest fakt, że produkcja tego »dziełka« została dofinansowana przez Polski Instytut Sztuki Filmowej, nadzorowany przez ministra kultury i dziedzictwa narodowego. O co tu chodzi?!” – burzy się Mirosław Winiarczyk na łamach „Najwyższego Czasu!”.

Całą recenzję przeczytasz w najnowszym numerze „Najwyższego Czasu!”

REKLAMA