„Jura, Ty musisz uciekać”. Banderowska nawała

rocznica rzezi wołyńskiej. Foto: PAP/Jacek Turczyk
Zdjęcie ilustracyjne / Rocznica rzezi wołyńskiej / Foto: PAP/Jacek Turczyk
REKLAMA

Jerzy Krasowski był Wołyniakiem, który, jak większość młodych Polaków-patriotów, stanął do walki o polskość Wołynia, broniąc mieszkających tam Polaków przed eksterminacją z rąk Ukraińców. Wraz z innymi nauczycielami mieszkającymi w południowej części powiatu włodzimierskiego zaczął tworzyć samoobronę ludności polskiej, włączając ją do struktur południowego odcinka Obwodu Włodzimierz Wołyński AK. Miał do tego kwalifikacje. Był nieźle wykształconym oficerem rezerwy, który po ukończeniu dwóch szkół podchorążych artylerii wziął udział w kampanii wrześniowej jako oficer zwiadowczy. Ciężko ranny w bitwie pod Iłżą, po wyleczeniu wrócił na Wołyń, by kontynuować walkę.

Nie miał żadnych antyukraińskich uprzedzeń. Ożenił się z Ukrainką, Olgą Finiak, z którą miał syna Jaremę. Z powodu braku broni stworzony przez niego odcinek AK nie był w stanie odeprzeć banderowskiej nawały. On sam musiał uciekać, pozostawiając żonę i kilkumiesięcznego synka u zaprzyjaźnionego Czecha. Nie mogąc go dopaść, UPA bestialsko zamordowała jego teścia, Aleksego Finiaka. On sam jako członek konspiracji, a następnie dowódca batalionu w 27 WDP AK kontynuował walkę o polską rację stanu.

REKLAMA

Jerzy Krasowski urodził się w Korcu w 1918 roku. Miejscowość ta leżała na skraju Wołynia, tuż przy granicy z ZSRS. Społeczność polska tego miasteczka gromadziła się wokół kościoła św. Antoniego, a patriotyczny ton nadawała miastu stacjonująca w nim jednostka Korpusu Ochrony Pogranicza. Jezuita, który miał tam misje, scharakteryzował miejscowość następująco: „Miasteczko kiedyś wielkie, dziś nikczemne. Pięć cerkwi prawosławnych (trzy kradzione), ruiny zamku Koreckich (…). Koniec miasta stanowi granicę. Cały Korzec jest klinem wpuszczonym, wyłomem prostej linii granicznej Horynia”.

Przyszły oficer Wojska Polskiego i obrońca Wołynia przed hordami ukraińskich nacjonalistów nie mieszkał długo w Korcu. Szkołę powszechną ukończył w Kisielinie, dokąd na krótko przeprowadzili się jego rodzice, a gimnazjum państwowe najpierw we Włodzimierzu, a następnie w Równem. Po maturze, jako ochotnik, zgłosił się do służby w artylerii. We wrześniu 1937 roku został przyjęty do Szkoły Podchorążych Rezerwy Artylerii we Włodzimierzu Wołyńskim, by następnie trafić do Szkoły Podchorążych Artylerii w Toruniu. W sierpniu 1939 roku otrzymał przydział do 12 Pułku Artylerii Lekkiej w Tarnopolu, który był organiczną częścią 12 Dywizji Piechoty. Wraz z nią wyruszył na wojnę, by walczyć w składzie Południowego Zgrupowania Armii Odwodowej „Prusy”. W obawie przed ukraińską dywersją dopiero 1 września 1939 roku pułk zaczął ładować się na transporty kolejowe, by 3 września dotrzeć w rejon Skarżyska-Kamiennej. Tu przez kilka dni Jerzy Krasowski jako oficer zwiadowczy brał udział w walkach z Niemcami. Ciężko ranny w nogę podczas tragicznej dla Polski bitwy pod Iłżą, pozostał na placu boju. Okoliczna ludność uratowała mu życie, zabierając do chaty z pobojowiska. Leczono go potajemnie do końca września 1939 roku. Gdy jako tako wydobrzał, przedostał się na Wołyń. Tu natychmiast została aresztowany przez Sowietów. Ze względu jednak na to, że otworzyła mu się rana, został skierowany na leczenie do szpitala. Nie przyznawał się do tego, że jest oficerem – i po leczeniu zaczepił się jako nauczyciel fizyki i matematyki w szkole w Biskupicach Małych, a następnie w Iwaniczach w powiecie włodzimierskim.

Sowieci go nie odkryli

Ta druga miejscowość leżała z dala od ośrodków powiatowych i początkowy okres okupacji sowieckiej był w niej spokojny. Była to wieś specyficzna. Składała się z dwóch części: Iwanicz Starych, w których dominowali Ukraińcy, i Nowych Iwanicz, które w przeważającej mierze zamieszkiwali Czesi. Zostali tu osadzeni przez władze carskie jako osadnicy na ziemiach skonfiskowanych polskiemu ziemianinowi Iwanickiemu w ramach represji po powstaniu styczniowym. Polaków żyło w Iwaniczach niewielu. Mieszkali oni w trzeciej części Iwanicz – Iwanicze Stacja. Większość z nich była kolejarzami, pracownikami młyna, urzędnikami i nauczycielami, choć byli też tacy, co trudnili się rolnictwem. W liczbach bezwzględnych – jak podaje Władysław Filar – przekrój narodowościowy wyglądał następująco: „W Iwaniczach Starych na 1247 mieszkańców było 1033 Ukraińców, 123 Żydów, 70 Polaków, 15 Czechów i 6 Rosjan; W Iwaniczach Nowych 169 Czechów, 64 Żydów, 55 Polaków, 33 Ukraińców i 1 Rosjanin; przy stacji kolejowej mieszkało 90 Polaków”.

Warunki dla rozwijania polskiej konspiracji były więc w Iwaniczach w czasie okupacji sowieckiej wyjątkowo trudne. Sowieci zbytnio się wprawdzie Iwaniczami nie interesowali, ale już w trakcie pierwszych wywózek deportowali kilkunastu Polaków – głównie osadników wojskowych i dawnych urzędników polskiej administracji. Krasowskiego jednak nie ruszyli. Ukrywał swoją przeszłość wojskową na tyle starannie, że nie zwrócono na niego uwagi. Organizacja, którą tworzył, była też ściśle zakonspirowana i miała charakter szkieletowy. Ograniczała się do kilku osób, głównie nauczycieli. Bliższe kontakty utrzymywał m.in. z rodziną Władysława Filara, nauczyciela z Iwanicz, którego dom leżał na uboczu i był przez niego wykorzystywany do celów konspiracyjnych. Sam Krasowski zawarł też związek małżeński z Ukrainką Olgą, piękną dziewczyną z rodziny Finiaków – i był dla Sowietów mniej podejrzany. Sytuacja zmieniła się radykalnie po wkroczeniu na Wołyń Niemców, którzy oparli swą władzę na ukraińskich nacjonalistach, dążących do budowy samoistnej Ukrainy. W administracji byli zatrudniani wyłącznie Ukraińcy, z nich też Niemcy utworzyli policję pomocniczą, która szybko zaczęła się dawać ludności polskiej we znaki. Zanim jednak zdezerterowała z posterunku w Iwaniczach do lasu, wczesną jesienią 1942 roku wyprowadziła miejscowych Żydów do Lasów Poryckich i ich zamordowała.

Konspiracja w Iwaniczach

W 1942 roku w rejonie Iwanicz zaczęło się też mordowanie Polaków – najpierw zatrudnionych w administracji rolnej i leśnictwie, a później pojedynczych rodzin. Była to konsekwencja zakrojonej na dużą skalę, rozpoczętej zimą 1941 roku wielkiej agitacji antypolskiej, podjętej wśród ludności ukraińskiej w ramach przygotowań do „rewolucji narodowej”, mającej doprowadzić do utworzenia niepodległej Ukrainy. W swojej propagandzie nacjonaliści nawiązywali do tradycji buntów chłopskich i powstań kozackich w XVII i XVIII wieku, wskazując Polaków jako głównych wrogów, stojących na drodze do niepodległej Ukrainy.

W zimie, w 1943 roku, władze polskiego podziemia zaczęły zdawać sobie sprawę z zagrożenia ze strony Ukraińców. Iwanicze zostały włączone do odcinka południowego Obwodu AK Włodzimierz. Podporucznik Jerzy Krasowski jako „Lech”, najlepiej znający miejscowe realia, został jego głównym organizatorem. W znacznej mierze oparł się na swoich kolegach nauczycielach. I tak w Iwaniczach dowódcą został nauczyciel Władysław Filar, w Gurowie i Zabłoćcach szefem placówek został nauczyciel Jan Cichocki, w Janiewiczach dowódcą Krasowski mianował nauczyciela Mikołaja Nazarewicza, w Nowinach na czele postawił Jana Mareczkę – podoficera WP, w Porycu – pracownika tamtejszego majątku, którego nazwisko nie zachowało się dla potomności, a w Grzybowicy Michała Bubiłkę. Krasowskiego wspierali księża z Zabłoćców i Chrynowa, a także Jan Cichocki i jego trzy córki. Krasowski jako dowódca odcinka przebywał zazwyczaj w Iwaniczach, w których mieszkał u rodziny teścia.

Po dezercji ukraińskiej policji do lasu w marcu 1943 roku, na terenie całego odcinka  dowodzonego przez Krasowskiego zaczęły się pierwsze mordy. W nocy z 18 na 19 marca 1943 roku w Zabłoćcach w gminie Grzybowica zostali zamordowani zarządca majątku Jan Figiel i organista parafii rzymskokatolickiej Józef Łebkowski. Odnaleziono ich ciała dopiero po 10 dniach. Zostali związani drutem kolczastym, z wydłubanymi oczami i poobrzynanymi członkami. 19 marca w Żdżarach, też w gminie Grzybowica, zastrzelono nauczyciela Kazimierza Maderskiego. Ktoś wpakował w niego osiem kul! 20 marca – jak wspomina Władysław Filar – zamordowani zostali: „w Lachowie (gm. Poryck) leśniczy Jerzy Dołhmut (porucznik WP) oraz zarządca majątku Piotr Berhat; 28 marca w kol. Nowiny (gm. Grzybowica) – Franciszek Baran i 2 jego synów: Eugeniusz i Feliks. Mordów dokonali policjanci ukraińscy, którzy zbiegli ze służby niemieckiej. Sytuacja w naszym rejonie stawała się groźna”.

Jak stawić czoła ukraińskiej eksterminacji

Jerzy Krasowski „Lech” uznał, że trzeba natychmiast przystąpić do organizowania realnej samoobrony, która będzie w stanie obronić polską ludność przed grożącą jej eksterminacją z rąk Ukraińców. W domu Filarów w Iwanowiczach Krasowski zwołał szereg narad, w czasie których usiłowano wypracować koncepcję funkcjonowania polskiej samoobrony. Szło to jak po grudzie. Brakowało broni. Przedstawiciele polskiej społeczności nie chcieli zaakceptować propozycji Krasowskiego, by wszyscy Polacy zgromadzili się w kilku większych wsiach i w nich zorganizowali samoobronę. Nikt nie chciał opuścić swojego gospodarstwa, zostawić dorobku swojego życia i iść na poniewierkę. Wszyscy chcieli zebrać plony, by mieć z czego żyć. Dla Krasowskiego tamte chwile były szczególnie trudne. Urodził mu się syn Jarema, a on częściej dla bezpieczeństwa musiał przebywać nie z młodziutką żoną Olą i dzieckiem, ale na swojej konspiracyjnej kwaterze w Nowych Iwaniczach, u Jarosława Szymunka.

Na początku lata sytuacja w rejonie odcinka Krasowskiego była już bardzo napięta. Banderowcy zaczęli poruszać się po terenie, zupełnie otwarcie demonstrując wszystkim, że w pełni kontrolują sytuację. Przyjeżdżali furmankami do wsi i zbierali kontyngent od mieszkańców: chleb, wędzoną słoninę, smalec, samogon. Na drogach rozstawiali warty, które nie pozwalały mieszkańcom przejeżdżać ze wsi do wsi.

W nocy z 10 na 11 lipca Jerzy Krasowski nie nocował w domu, lecz na konspiracyjnej kwaterze u Jarosława Szymunka. Zbyt długo nie pospał, bo o 23 poinformowano go, że przez wieś przejeżdża jakiś oddział konny. Krasowski ubrał się natychmiast i wyszedł na ulicę. Spotkał swego przyjaciela, Czecha Łokwenca, który również dowiedział się, że przez wieś przegalopował oddział Ukraińców. W tym samym czasie obaj usłyszeli strzały oraz turkot furmanek z kierunku Myszowa. Krasowski poprosił Łokwenca, by ten w razie czego przechował u siebie jego żonę Olgę i ich synka Jaremę. Sam udał się do domu teściów.

Zamęczony przez UPA

Spędził tam noc, a rano – jak wspomina w liście do Władysława Filara – został obudzony przez żonę, która mu powiedziała, że drogą w stronę stacji uciekają kobiety z dziećmi. W Iwaniczach formalnie dalej nic się nie działo. Wieczorem tego dnia, czyli w niedzielę 11 lipca 1943 roku, poszli do Martyniuka, który mieszkał u wylotu ze wsi na skraju Iwanicz Starych i był skrajnym nacjonalistą. Jak wspomina Jerzy Krasowski, „Ola od córki Martyniuka dowiadywała się o poczynaniach miejscowych Ukraińców. (…) Zdenerwowana przybiegła do mnie i po drodze powiedziała: Jura, ty musisz uciekać!”.

Okazało się, że w Iwaniczach był spokój, bo tutejszych chłopów ukraińskich pognano do mordowania polskich kolonii Gurów i Wygranki, wspomagając ich chłopami ze Żdżar, Romanówki, Myszowa, Zabłociec i Bielicz. O północy, w noc poprzedzającą napady, we wszystkich wsiach odbyły się zebrania mieszkańców. Zwołali je przybyli z lasu uzbrojeni upowcy, którzy kazali mężczyznom stawić się w wybranym miejscu z bronią, siekierami, kosami, widłami – z czym kto miał. Tłumaczyli im, że jest to próbna mobilizacja przed atakiem na obsadzoną przez Niemców stację kolejową Iwanicze i na pobliskie posterunki graniczne z Generalnym Gubernatorstwem. Kiedy już wszyscy zjawili się na miejscu, usłyszeli, że w celu wywalczenia wolnej Ukrainy trzeba zlikwidować Polaków. Uchwalili w tej sprawie rezolucję i pod wodzą UPA ruszyli na polskie wsie. Nielicznych Polaków w Iwaniczach UPA pozostawiła na deser.

Marek A. Koprowski


REKLAMA