PiS i reparacje. Zamiast nacisków…

28 sierpnia 1944. Gmach Prudentialu (wybudowany w latach 1931-1933 w stylu art déco) trafiony przez 2-tonowych pocisk z moździerza
28 sierpnia 1944. Gmach Prudentialu (wybudowany w latach 1931-1933 w stylu art déco) trafiony przez 2-tonowych pocisk z moździerza "Karla". Widok z dachu domu przy ul. Kopernika 28.
REKLAMA

Jako dziecko – jak zapewne wiele osób w moim wieku – oglądałem film „Niekończąca się opowieść”. Tak w podręczniku do historii za kilka, kilkanaście lat zapewne zostanie nazwany rozdział dotyczący próby uzyskania reparacji od Niemiec przez PiS. Temat bowiem wraca jak bumerang co najmniej raz w roku. I o ile sama kwestia domagania się zadośćuczynienia za ogrom wojennych zniszczeń jest słuszna, tak działania rządu PiS raczej sprawę kompromitują.

Nad kwestią słuszności nie będę się rozpisywał. Reparacje państwu polskiemu od państwa niemieckiego jak najbardziej się należą. Owszem, teoretycznie sprawa jest załatwiona (publikujemy obok „Protokół Nr 4 z posiedzenia Rady Ministrów w dniu 23 sierpnia 1953 r.” dotyczący sprawy odszkodowań – dop. Red.). Teoretycznie jakieś reparacje zostały przekazane za pośrednictwem ZSRS, ale Polska w praktyce nigdy ich nie otrzymała.

REKLAMA

Polityka międzynarodowa nie uznaje słuszności czy racji moralnych, stąd też tego wątku nie ma co rozwijać. Polityka międzynarodowa uznaje z jednej strony zdolności administracyjne, z drugiej środki nacisku. Jedno i drugie w przypadku rządu warszawskiego leży na łopatkach, w efekcie czego nie tylko nie ma co liczyć na jakiekolwiek reparacje w najbliższych latach, ale należy spodziewać się skompromitowania tej kwestii i utrudnienia osiągnięcia sukcesu jakiemuś przyszłemu rządowi, który będzie się starał faktycznie coś dobrego dla społeczeństwa zrobić.

No i najważniejsze: zapewne nawet w samym PiS wierchuszka nie wierzy w to, że cokolwiek uda się ugrać. Bo hasło „reparacji wojennych” jest po prostu kolejnym utartym sloganem, jak przed osiągnięciem władzy przez PiS był nim „Smoleńsk”.

Propaganda dla wyborców

Jeśli ktoś nie ma pamięci złotej rybki, to pamięta, że temat reparacji wojennych jest podnoszony przez szeroko rozumianą władzę PiS co najmniej co roku. Zawsze w okolicach września już od lat mówiło się o tym, że rzekomo Niemcy zapłacą. Czasem temat wypływał przy kryzysie wizerunkowym rządu, by zatrzeć aktualne problemy.

Nigdy nie było to jednak nic konkretnego. Politycy wypowiadali w tonie autorytatywnym stwierdzenia, których nikt z niemieckich polityków nie traktuje poważnie. Szeroko rozpisywały się na temat tychże słów propisowskie media. Łatwo można było zauważyć, że celem tego całego gadania nie jest wpłynięcie na Berlin, ale „utwierdzenie w wierze” pelikanów przekonanych, że oto mamy w końcu prawdziwie polski, patriotyczny rząd. A to, że nic się sprawa nie posuwa naprzód, to pewnie wina Tuska i Korwin-Mikkego.

Publikacja raportu Mularczyka jest jednak istotnym krokiem naprzód, gdyż po raz pierwszy ktoś kompleksowo zliczył straty spowodowane w Polsce przez Niemców. Nie ulega jednak wątpliwości, że od początku chodziło z jednej strony o propagandę wobec swojego elektoratu, z drugiej zaś o przykrycie aktualnych problemów, z którymi rząd sobie po prostu nie radzi.

Wspomniany raport to trzy tomy zawierające opis zniszczeń przeplatany zdjęciami zrujnowanej Polski oraz zdjęciami autorów 40-stronicowego wstępu – Jarosława Kaczyńskiego i Arkadiusza Mularczyka. Wszystko to wydane przez Polską Fundację Narodową. Z pewnością Niemcy będą zszokowani opisaną skalą zniszczeń i zaraz nam zapłacą…

Nieudolność

Hasło o sześciu bilionach i dwustu miliardach złotych z pewnością na wielu zrobi wrażenie. Będzie ono tak wielkie, że zapomną o aktualnych problemach, z którymi my musimy borykać się z winy rządu.

Ciężko zwyczajnie uwierzyć, że ten rząd wyciągnie reparacje od Niemiec. Wystarczy wspomnieć pieniądze z KPO. Fundusze, które przecież nie są dane za darmo, a są jedynie kredytem, który już spłacamy, cały czas nie trafiły na konto państwa. Rząd PiS nie potrafi zrobić nawet tak prostej rzeczy jak odebranie pieniędzy, które przecież oficjalnie i formalnie Polsce się należą. Tymczasem partyjna propaganda przekonuje, że mimo braku kasy z KPO uda się wyciągnąć od Niemców reparacje, których temat – w ich mniemaniu – został już zamknięty. No, na pewno…

Przykładów nieudolności jest znacznie więcej. Galopująca inflacja, którego to galopu końca nie widać, oraz związane z tym podnoszone stopy procentowe. Niszczenie prywatnego, drobnego biznesu, wysokie ceny paliw – wciąż znacznie wyższe niż na początku roku – widmo braku gazu czy prądu. I oczywiście braki węgla, który sprowadzamy obecnie z Australii i z Afryki. To jest swoją drogą naprawdę wyczyn, by państwo śpiące na węglu tak spartaczyło zarządzanie, że musi importować surowiec, który do niedawna eksportowało.
Swego czasu rząd PiS zakupił respiratory, których nie dostarczono, od handlarza bronią, za którym list gończy wystawiono już po jego rzekomej śmierci. Zorganizowano również wybory, które się nie odbyły, gdzie głównym sukcesem było chyba utworzenie nowej jednostki liczbowej – sasina (70 mln zł).

Z jednej strony rządowo-partyjna propaganda przekonuje, że rząd załatwi reparacje, choć nie potrafił załatwić tylko kilku wymienionych wyżej spraw. Z drugiej jednak władzy zależy, by o tych rzeczach nie pamiętać albo je bagatelizować. A naiwni niech teraz mówią o reparacjach i na nich się skupiają.

Zamiast nacisków na Niemcy, tłity do wyborców

Państwo polskie nie posiada również żadnych zdolności nacisku na Niemcy, by uzyskać reparacje. Przeciwnie, to Niemcy raczej skutecznie wywierają naciski. Sprawa Turowa po interwencji Niemiec skończyła się dla Polski raczej niekorzystnie. Zielona ideologia? Polska się stosuje i wygasza kopalnie – w efekcie czego zresztą nie ma u nas węgla – ale Niemcy ruszają z awaryjnymi elektrowniami na węgiel.

Niemcy posiadają także u nas polskojęzyczne media, które potrafią sprawić niemały problem wizerunkowy rządowi. Nie to, żebym go bronił, niemniej w relacjach państwo-państwo jest to skuteczna broń. Podobnej broni wobec Niemiec Polska nie ma. Przeciętny Niemiec dowie się o temacie reparacji tyle, co podadzą mu niemieckie media, czyli nic, ewentualnie wyśmieją temat i zapewnią, że sprawa została już dawno uregulowana.
Wydaje się, że mimo wielu już lat rządów polityka zagraniczna Polski pod rządami PiS sprowadza się do wygłaszania haseł do swojego elektoratu i myślenia życzeniowego. W kontekście wyborczym było to niestety skuteczne. Elektorat został zapewniony, że rząd robi, co może. A to, że nie przynosi to zupełnie żadnych efektów? „Wina Tuska”. I tak to się kręci już od lat, również w temacie reparacji.

Zamiast stworzyć narzędzia nacisku chociażby w postaci niemieckojęzycznych mediów skierowanych do Niemców, PiS kieruje komunikaty oraz rzuca hasła przez propartyjne trollkonta na Twitterze. A za miarę sukcesu bierze liczbę „lajków”. To nie jest polityka zagraniczna tylko parodia skuteczności państwa.

Teraz propaganda, jutro szkoda

Nie jest jednak tak, że nic się nie zmieni. Istnieje bowiem obawa, że propagandowa zabawa tematem reparacji przez PiS odbije się czkawką w przyszłości. Jeśli temat zostanie teraz rozpracowany przez Berlin – a jestem pewien, że na poziomie administracji poważnie podeszli do zapowiedzi Warszawy – w kolejnych latach może być trudno skutecznie powrócić do faktycznej walki o reparacje.

Jak napisałem, moralnie reparacje Polsce się należą. Ale w polityce międzynarodowej nie wygrywa moralność, a skuteczność. Nietrudno wyobrazić sobie w najbliższych miesiącach scenariusz, w którym Niemcy publicznie zwyczajnie ośmieszą tę kwestię. Jednocześnie zakulisowo szykują solidną obronę prawną przed roszczeniami strony polskiej.

Dominik Cwikła


REKLAMA