Wielkie zamykanie. Wystarczyło tylko nie przeszkadzać

Prąd, linie wysokiego napięcia.
Prąd, linie wysokiego napięcia - zdj. ilustracyjne. / Fot. Matthew Henry/Unsplash
REKLAMA

Po raz pierwszy w ponad 600-letniej historii nauczania akademickiego w Polsce, uniwersytety przejdą na tryb zdalny z powodu rosnących kosztów energii. Rektorzy wyższych szkół  mieli podstawy, aby przewidywać taki scenariusz, a nie drwić z niego.

Zarządzam co następuje: w semestrze zimowym roku akademickiego 2022/2023 zajęcia w formie kształcenia zdalnego będą odbywać się w terminach…” – dokument tej treści podpisał rektor Uniwersytetu Jagiellońskiego – prof. dr hab. Jacek Popiel. Następnie wymienionych jest aż pięć dat kilkudniowych aż do końca grudnia 2022. Profesor Popiel podjął taką decyzję po tym, jak otrzymał ofertę na dostawy prądu do uniwersyteckich budynków. Jest ona o ok. 700 proc. wyższa niż rok wcześniej. Uczelnia musiałaby zapłacić o ok. 154 mln zł więcej niż dotychczas! Na taki wydatek krakowskiej Alma Mater po prostu nie stać. „Przy ofercie, którą UJ otrzymał we wrześniu, aby podołać kosztom, rzeczywiście powinienem podjąć decyzję o przejściu na zdalne nauczanie” – napisał prof. Popiel w oficjalnym oświadczeniu. – „Faktycznie nie ma możliwości uniesienia ciężaru nowych opłat za prąd”.

REKLAMA

Na pół gwizdka

Od 7 stycznia do 6 lutego 2023 w trybie zdalnym będzie pracował również Uniwersytet w Białymstoku. Decyzja została ogłoszona 4 października. Do 6-go października pięć polskich uniwersytetów ogłosiło drastyczne oszczędności. Uniwersytet Ekonomiczny wyłączył basen, Uniwersytet Adama Mickiewicza zaczął wygaszać oświetlenie. Szkoła Filmowa w Łodzi odwołała zajęcia stacjonarne. Kandydaci na aktorów i reżyserów będą więc uczyć się zdalnie. Niewiele się nauczą, ponieważ ten artystyczny zawód wymaga ciągłych warsztatów na scenie, nauki współpracy z innymi aktorami. Zdalnie tego nauczyć się nie da. Rodzi się pytanie, czy w tej sytuacji nowi adepci zechcą podchodzić do egzaminów w łódzkiej filmówce. A to każe stawiać pytanie, czy najsłynniejsza szkoła aktorska w Polsce w ogóle przetrwa ten eksperyment.

Profesor Stanisław Mazur, rektor Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie ujawnił w rozmowie z portalem Onet.pl, że koszty są dramatycznie wyższe niż dopłaty. Według niego, „Subwencja dla uczelni publicznych w 2022 r. ma wzrosnąć o 0,5 proc. czyli o 72 mln zł, natomiast koszty operacyjne o 13,4 proc. czyli o 2,8 mld zł. Oznacza to wygenerowanie przez uczelnie wyższej straty operacyjnej w wysokości ponad 1,7 mld zł wobec straty z 2021 r. Jest to wzrost 4,6-krotny. Ponadto, o ile w 2021 r. strata generowana była przez 38,7 proc. uczelni, to w 2022 r. poniesie ją już 67,2 proc. uczelni”. Profesor Stanisław Mazur dodaje, że ceny energii na UEK wzrosły już w tym roku sześciokrotnie z 2 na 12 mln zł. Ale władze uczelni spodziewają się kolejnej podwyżki. – „Może to być siedmiokrotność obecnej stawki” ocenia rektor”.

Szefowie najważniejszych uczelni zgrupowani w Konferencji Rektorów Akademickich Szkół Polskich odwiedzili w minionym tygodniu posłów w podkomisji sejmowej ds. nauki. „Przedstawiliśmy posłom i przedstawicielom resortu nauki, jak wygląda sytuacja finansowa uczelni wyższych oraz zwróciliśmy uwagę na konieczność radykalnego wzrostu wynagrodzeń i objęcia uczelni specjalną taryfą na prąd. Pocieszające może być to, że wszyscy zgodnie przyznali, że jest źle i podzielili nasze postulaty” mówi prof. Stanisław Mazur, przewodniczący komisji ekonomicznej KRASPO. „Dramatyzm polega na tym, że jeśli nie będzie pomocy, uczelnie nie będą mogły realizować swojej misji dydaktycznej i badawczej” – zaznaczył.

Na sytuację zareagował minister edukacji i nauki Przemysław Czarnek, który zapowiedział podczas inauguracji roku na Akademii Górniczo-Hutniczej, że działania resortu zmierzające do uniezależnienia się od rynkowej regulacji cen energii są zakrojone bardzo szeroko. „Gwarantuję wszystkim rektorom uczelni krakowskich, małopolskich i z całej Polski, że ceny energii zostaną uregulowane” – zapowiedział minister.

Wielkie oszczędzanie

Od miesiąca niemal wszystkie polskie instytucje prześcigają się w deklaracjach o konieczności oszczędzania prądu. Samorządy zapowiadają oszczędności w oświetleniu. Jeśli te deklaracje są prawdziwe, oznacza to, że możemy spodziewać się w zimie wyłączonego światła we wszystkich miejscach Polski. Ale i to nie wszystko. Część samorządów już zapowiedziała odłączanie budynków użyteczności publicznej: hal sportowych, basenów. To oznacza, że miliony Polaków zostaną odcięte od możliwości uprawiania sportu. Bardziej problematyczna jest sytuacja ze szpitalami. Także one nie mogą zamknąć budżetu z powodu drastycznych kosztów energii elektrycznej.

Samorządy będą więc musiały stanąć przed dylematem: szybko znaleźć dodatkowe środki lub… zamknąć szpital. W pierwszym przypadku, trzeba będzie znaleźć  dodatkowe źródła finansowania, czyli np. wprowadzić nowe opłaty lub podatki albo zaciągnąć kredyt, czyli zadłużyć gminę na wiele lat. W drugim wypadku może dojść do niewyobrażalnych tragedii. Odłączenie szpitala od dostaw prądu sparaliżuje jego działalność; nie będzie możliwości korzystania ze sprzętu czyli prowadzenia operacji, zabiegów, badań. Dla jednych pacjentów oznacza to więc śmierć, dla innych – niemożliwość przystąpienia do zabiegów, co będzie równoznaczne ze śmiercią. Po ew. wyłączeniu prądu w szpitalach należy spodziewać się prawdziwego Armagedonu – umrzeć mogą dziesiątki tysięcy Polaków.

W kolejce za agregatem

Ta sytuacja spowodowała nagle wzrost zainteresowania agregatami prądotwórczymi. To urządzenia, które wytwarzają prąd zatem w perspektywie „blackoutu” wydają się pożądanymi narzędziami. W hipermarkecie budowlanym popularnej sieci na przedmieściach Warszawy, niedaleko miejsca w którym mieszkam, w ostatnich dniach ustawiały się kolejki zainteresowanych zakupem agregatu. Problem tylko w tym, że narzędzie popularnej produkcji może zaopatrzyć gospodarstwo domowe średniej wielkości w prąd przez 9 godzin. Potem trzeba znowu nalać kilka litrów benzyny, aby agregat wyprodukował z niej prąd. Oznacza to, że dwa, trzy razy w ciągu doby trzeba byłoby napełniać zbiornik na paliwo, co z kolei stworzyłoby sytuację ciągłego przywiązania do agregatu.

Polak nie mógłby wyjść z domu na dłużej niż kilka godzin, bo trzeba wrócić i zapełnić benzyną bak agregatu. Jest to wyjątkowo uciążliwa sytuacja. Tym bardziej, że paliwo trzeba byłoby kupować na stacji i przywozić do domu, co oznaczałoby dodatkową stratę czasu, trzykrotnie w ciągu doby. Co więcej: liczyć się trzeba z tym, że zabraknie również paliwa do napędzania agregatów. W socjalizmie, który buduje PiS, będzie brakować wszystkiego. Zbyt duże rachunki za prąd mogą spowodować również nieopłacalność produkcji paliw w rafinerii. A jeśli wyłączy się rafineria, nie będzie gdzie produkować paliwa.

Lewacka ideologia

O przyczynach tego stanu rzeczy pisaliśmy wielokrotnie na łamach NCz!. Praprzyczyną jest Zielony Ład, czyli lewacka ideologia, która pod pozorem oszczędzania środowiska wprowadza prawne regulacje utrudniające życie. W ramach Zielonego Ładu, Unia Europejska wypowiedziała wojnę węglowi; państwom członkowskim nakazano zamykać kopalnie węgla kamiennego i wprowadzić inne systemy ogrzewania. W rzeczywistości w Polsce, która dysponuje jednymi z najbogatszych złóż węgla na świecie, zaczęło brakować tego surowca. Problem w tym, że węgiel jest wykorzystywany nie tylko do palenia w piecach, lecz również do produkcji energii w elektrociepłowniach. Brak węgla oznaczał więc, że elektrociepłownie nie mają z czego produkować prądu, więc jego cena natychmiast wzrosła.

W tym kontekście warto głośno pytać, ilu z narzekających na obecne ceny prądu profesorów i pracowników sektora edukacji broniło zażarcie unijnej polityki klimatycznej i wyśmiewało tych, którzy przewidywali jej skutki…?

Drugi problem to całkowita ignorancja rządu. Już w marcu można było przewidzieć, że Zielony Ład spowoduje brak węgla, czyli problemy z prądem i ogrzewaniem. Tyle tylko, że wtedy rząd inwestował w propagandę, która skupiała się na atakowaniu Putina. Ten zaś okazał się „dobry na wszystko”. Jego polityką można było tłumaczyć wszystkie niepowodzenia władzy. Od marca do końca września rząd nie zrobił niczego, aby zaopatrzyć Polskę w węgiel. A wystarczyło tylko nie przeszkadzać i nie zamykać kopalń i nie zgadzać się na Zielony Ład.

Leszek Szymowski


REKLAMA