Gwałt w Homokomando? Na lewicy patologia to reguła, nie wyjątek!

Geje, LGBT. Obrazek ilustracyjny. Źródło: pixabay
Geje, LGBT. Obrazek ilustracyjny. Źródło: pixabay
REKLAMA

Nie wiedziałem wtedy, że może chodzić o (…) gwałt, do tego z bronią w ręku. Moje informacje pochodziły głównie od informatora, który postanowił mi zaufać. On sam był sfrustrowany tym, że w lewicowym środowisku panowała zmowa milczenia i nie wolno było krytykować aktywistów. Kiedy natomiast ja upubliczniłem informację, zarzucono mi homofobię – mówi Najwyższemu Czasowi! o aferze na lewicy, którą żyją media, Waldemar Krysiak, bloger znany jako „Myślozbir”.

Jakub Zgierski: Bycie lewicowcem, a do tego gejem nie oznacza bezkarności. Zaświadczyła o tym dobitnie Gazeta Wyborcza, która swoim artykułem wywołała prawdziwą burzę. Okazuje się, że w tzw. Homokomandzie miało dojść do gwałtu, rzecz jasna homoseksualnego, i to z bronią w ręku! Jakby tego było mało, organizacja miała próbować zatuszować całą sprawę. Czy możemy spróbować uporządkować fakty?

REKLAMA

Waldemar Krysiak „Myślozbir”: To niekoniecznie jest „rzecz jasna”, że osoba rzekomo zgwałcona musiała być mężczyzną. W Homokomando są zarówno mężczyźni, jak i kobiety, a homoseksualna orientacja nie jest wymogiem przystąpienia do organizacji. Wielką fanką i – z tego, co rozumiem, członkiem stowarzyszenia – jest na przykład Katarzyna Augustyniak, agresywna aborcjonistka, którą w mediach przedstawia się jako Babcię Kasię. Oprócz niej dla organizacji działały inne kobiety oraz płcie zmyślone. Jeżeli chodzi o sam skandal i używając imion z artykułu: wszystko zaczęło się od tego, że pewien Maciej – członek zarządu Homokomando – umówił się z pewnym Rafałem na seks. Według tekstu Wyborczej spotkanie zostało zaaranżowane podstępem: Maciej i Rafał znali się już wcześniej, ale Maciej nie ujawnił swojej tożsamości. Na aplikacji randkowej, gdzie rozmawiali, Maciej nie pokazał swoich zdjęć i wymagał spotkania anonimowego, w kominiarkach.

Miał udawać dyskretnego biseksualistę, który ukrywa się przed żoną, a Rafał zgodził się na akcję podobno pod wpływem alkoholu. Kiedy doszło do spotkania w mieszkaniu Rafała, ten został zaatakowany w pewnym momencie przez przybysza, który zdjął kominiarkę, pokazując, kim naprawdę jest. Jeżeli wierzyć Wyborczej, Maciej przyznał się wtedy, że zaaranżował spotkanie z zemsty za wcześniejsze zachowanie Rafała. I jeżeli ufać temu, co czytamy, to Maciej, grożąc Rafałowi bronią, zmusił go do wykonania na sobie seksu oralnego, po czym opuścił mieszkanie. Nie da się z pewnością stwierdzić, czy wersja przedstawiona w Wyborczej jest prawdziwa. Mężczyzna, któremu stawiane są zarzuty, wypiera się i twierdzi, że spotkanie miało charakter BDSM, czyli sadomasochistyczny, i jego brutalny przebieg był elementem bezpiecznej gry. Sprawę komplikuje jeszcze jedno: Rafał twierdzi, że całość była nagrywana z ukrycia i że istnieje film dokumentujący rzekomy gwałt. Czy to faktycznie zgwałcenie? A może mamy do czynienia ze spotkaniem fetyszowym, które jeden z jego uczestników wykorzystuje jako oskarżenie? Za wcześnie, by mieć pewność.

O aferze zrobiło się głośno na początku października, wywołując szok i niedowierzanie, ale dla Ciebie nie była żadnym zaskoczeniem. Podobno badałeś temat już kilka miesięcy temu, ale wówczas sprawa mało kogo interesowała. Czy rzeczywiście musi o czymś napisać Gazeta Wyborcza czy inna Krytyka Polityczna, aby media łaskawie się tym zajęły?

Nie jest to oczywiście dziwne, że czasem potrzeba wielkiej tuby, by nas ktoś usłyszał. Wyborcza z pewnością jest taką tubą. Ja jednak o możliwych problemach Homokomando pisałem już ponad dwa miesiące temu, bo 1 sierpnia. Zamieściłem wtedy w moich mediach socjalnych dwie ważne informacje. Pierwsza opisywała screeny (zrzuty ekranu – dop. red.), które wyciekły z prywatnych czatów zarządu Homokomando, w których niejaki Linus i inni wysoko postawieni tęczowi aktywiści debatowali nad tym, czy i jak uciszyć dziennikarza, który zbierał o nich informacje. Był to oczywiście dziennikarz, który teraz opublikował w Wyborczej swój tekst o Homokomando. Lewicowi działacze wiedzieli, że „może być grubo” i starali się uderzyć profilaktycznie. Jeden sugerował na przykład, że powinni oni zastraszyć dziennikarza i zmieszać jego imię z błotem, zanim to on wyciągnie na światło dzienne wiadomości kompromitujące stowarzyszenie. Druga informacja, którą zamieściłem, była ostrożną sugestią tego, co stało się skandalem Homokomando: ostrzegałem, że ktoś ze stowarzyszenia mógł dopuścić się molestowania. Nie wiedziałem wtedy, że może chodzić o jego najpoważniejszą formę, czyli gwałt, do tego z bronią w ręku. Moje informacje pochodziły głównie od informatora, który postanowił mi zaufać. On sam był sfrustrowany tym, że w lewicowym środowisku panowała zmowa milczenia i nie wolno było krytykować aktywistów. Kiedy natomiast ja upubliczniłem informację, zarzucono mi homofobię.

Czym właściwie jest to Homokomando? Osobiście usłyszałem o tej organizacji kilka lat temu i od razu na myśl przyszło mi skojarzenie z homoseksualnymi bojówkami SA z Ernstem Röhmem na czele. Nie wiem, czy ze strony założycieli ten zabieg był celowy, ale wydaje mi się, że wiele osób pomyślało w podobny sposób. W sumie członkowie Homokomando otwarcie chwalą się tym, że są grupą wysportowanych gejów, którym marzy się walka z prawicowymi bojówkarzami.

Formalnie Homokomando jest stowarzyszeniem LGBT walczącym o prawa mniejszości seksualnych oraz osób z zaburzeniami tożsamości płciowej: transwestytów i transseksualistów. Z nazwy jest żartem, który ma być odpowiedzią na narrację środowisk narodowo-katolickich, które w latach przed pojawieniem się stowarzyszenia ostrzegały przed homo-aktywistami jako paramilicyjnymi grupami. De facto Homokomando jest raczej grupą wzajemnej adoracji, która pojawia się w mediach i mimo śmieszności swoich działań chce być brana na poważnie przez społeczeństwo. W polityce pewnie często jest tak, że przez brak realnego dialogu dwie strony jakiegoś sporu stają się wzajemnie swoimi najgorszymi wyobrażeniami i jeszcze czerpią z tego przyjemność, pewną dziecinną frajdę. Narodowcy ostrzegają przed politycznym homo-puczem i niebezpiecznymi gejami? No, to jakaś grupa gejów wpada na „genialny” pomysł, że stworzą groźną niby-grupę sportową, która będzie miała stawać do walki z narodowcami. Lewica nazywa wszystkich ciągle faszystami? W takim razie wiele osób – uzbrojonych w memy i humor – zaczyna udawać faszystów, żeby jeszcze bardziej triggerować – wyprowadzać z równowagi – lewaków. I tak powstaje pozytywne sprzężenie zwrotne, które nie tylko upośledza polityczne debaty, czyniąc je często zabawnymi, ale też prowadzi do eskalacji konfliktów. A że wielu marzy o jakiejś rewolucji – czy to obyczajowej, czy konserwatywnej – to takie sprzężenie zostaje wiecznie utrzymane przy życiu.

Jak podają media, jeden z byłych członków Homokomando pisał o tej organizacji w następujący sposób: „Tu nie chodzi o forsowanie praw mniejszości, tylko podrywanie ludzi na tęczową opaskę w klubach gejowskich”. Czyli co, wyłapywanie tzw. świeżego mięsa pod osłoną walki o prawa uciśnionych? Nie da się ukryć, że brzmi to dosyć makabrycznie…

„Stowarzyszenie o zamkniętym obiegu spermy” – tak jeden z moich przyjaciół, dawniej członek organizacji LGBT, nazywał wszystkie tęczowe stowarzyszenia. Obawiam się, że to będzie los większości zgrupowań, homo- czy heterocentrycznych, które kładą nacisk nie na jakość, a na wygląd i rozgłos. Tak dzieje się i w firmach dla modelek, gdzie awans często osiągany jest przez orgazm z szefem, a droga do sukcesu prowadzi przez sypialnie. Dobór polityczny przez dobór seksualny może być dodatkowo wzmocniony w grupach lewicowych, gdzie negowane są wszelkie normy społeczne, takie jak wierność.

Jak na tę całą sprawę zareagowała szeroko rozumiana lewica? Czy przeanalizowałeś stanowiska różnych środowisk? Zastanawiam się, czy wszyscy gremialnie odcięli się od Homokomando, czy może panorama opinii jest bardziej urozmaicona.

W obecnych, histerycznych środowiskach lewicowych modnym zjawiskiem jest tzn. call out, czyli wytykanie przewinień. Oni tam wszyscy tylko czekają, aż się komuś noga podwinie, by się na niego rzucić. Z reguły grzechami są takie bzdury, jak „użycie niepoprawnych zaimków” czy „wsparcie dla kapitalizmu”, ale czasem trafiają się realne problemy, jak przekręty finansowe czy molestowanie. Dlatego w sytuacji ujawnienia rzekomego gwałtu nikt do obrony Homokomando nie skakał: cała tęczowa lewica rzuciła się na Linusa, który podobno odmówił na początku ujawnienia problemów Macieja. Trzeba przyznać, że brak transparentności Homokomando znacznie to ułatwił – chłopaki spiskowali przecież, jak profilaktycznie zniszczyć dziennikarza, co sugeruje przynajmniej częściową ich winę. Linus jest więc pewnie skazany na skasowanie z grona działaczy LGBT, a razem z nim jego śmieszna organizacja. Jedynym ratunkiem dla nich byłaby kompletna wymiana zarządu: zachowanie idei i otoczenie jej kompletnie innymi ludźmi. Jednak nawet wtedy mściwość lewaków nadal mogłaby ich dopaść. Od wczoraj jednak dominuje też, oprócz Cancel Culture, inny modus operandi w tej sprawie: lewacy przestrzegają się wzajemnie przed „fałszywym symetryzmem”. Albowiem w naTemat.pl pojawił się tekst, w którym autorka przypomina, że może i w Homokomando było źle, ale w Kościele katolickim jest jeszcze gorzej. Może i u nas gwałcą, ale u nich gwałcą więcej – zdaje się sugerować autorka. Warto jednak pamiętać o skali zjawiska: Kościół istnieje dwa tysiące lat i ma miliard członków. To prawda, że występują w nim problemy i czarne owce – trudno, żeby przy tej wielkości nie występowały. Homokomando jednak istniało parę lat i miało parę członków i już teraz zdaje się rozpadać pod naciskiem najgorszych z możliwych zarzutów. I nie jest to żaden wyjątek wśród organizacji LGBT: wystarczy wspomnieć choćby Stop Bzdurom, którego aktywistka sfingowała zamach na swoje życie na tramwajowych torach, albo warszawskie skłoty, które napadły na siebie z bronią w ręku w wyniku sporu o obcokrajowca. Na lewicy patologia to reguła, nie wyjątek.

rozmawiał Jakub Zgierski


REKLAMA