
Czy dziś nadal najtańsze zasilanie dotyczy samochodu elektrycznego? – takie pytanie postawiono sobie w Belgii. Tanie „paliwo” było dotąd jednym z najważniejszych argumentów przemawiających na rzecz użytkowania „elektryka”. Ceny energii elektrycznej jednak gwałtownie wzrosły, więc postanowiono problem zbadać.
Testerzy skorzystali z autostradowego parkingu, wyposażonego w tzw. „ultraszybką” stację ładującą. Jest to jedna z droższych stacji w Belgii. Wyświetlana cena wynosiła 79 centów za kilowatogodzinę. Oznaczało to, że za przejazd 100 km w pełni naładowanym samochodem, przy tej cenie, kosztował ponad 15 euro. Można i taniej, ale wtedy i… wolniej.
Użytkownicy takich pojazdów narzekają przede wszystkim na kolejki przy stanowiskach do ładowania i czas takiej usługi. Maxime Hérion, który jest dziennikarzem motoryzacyjnym w Gocar.be, dokonał porównania i ostrzega, że podawane publicznie dane o „elektrykach” odbiegają od rzeczywistości.
Na stronie rządowej FPS Economy znajdujemy informację, że cena za 100 przejechanych kilometrów w przypadku tankowania LPG wynosi 5,7 euro, autem elektrycznym – 5,8 euro, użycie diesla – 10,9, a benzyny – 12,1 euro. To ceny, które nie odpowiadają eksploatacji – uważa dziennikarz i dodaje, że liczby są całkowicie fałszywe.
Maxime Hérion, mówi, że na podstawie testów wyszło, że „pojazd elektryczny jest obecnie najdroższy w użytkowaniu” i dopiero zaraz za nim znalazł się pojazd napędzany benzyną. Chodzi o użytkowanie w normalnych warunkach i okazuje się, że np.:
– Dla golfa z silnikiem Diesla – 12 euro za 100 km., w benzynie: 12,60 euro.
– Ekwiwalent w wersji elektrycznej wyszedł na testach 13,49 euro za 100 km.
Warto dodać, że ten sam pojazd elektryczny kosztuje średnio 10 000 euro więcej, chociaż rządy dodają tu rozmaite premie i bonusy, a nawet ulgi podatkowe. „Błąd władz wynika z tego, że opierają się na danych producentów samochodów, a nie na rzeczywistości” – dodaje ekspert.
Producenci samochodów ukrywają ważny fakt. Fabien Gilet, który pracuje dla „La Pause Garage” ostro krytykuje „kłamstwa producentów, które w efekcie obciążają portfele gospodarstwa domowego”. Wyjaśnia, że podczas ładowania znaczna część energii elektrycznej nie trafia do akumulatora, a jest tracona.
Gilet mówi, że „w rzeczywistości, aby naładować kilowat samochodu, potrzebujemy trochę więcej energii elektrycznej”. W aucie mamy elementy elektroniczne, które także będą pobierać prąd, ale mamy też zjawisko fizyczne zwane „efektem Dżula” (nagrzewanie się elementów i rozpraszanie w cieple elektryczności). Można nawet zmierzyć poziom strat podczas ładowania.
Fabian Gilet twierdzi, że „w rezultacie mamy do czynienia z nadmiernym zużyciem, które może wahać się w zależności od marki samochodu, od 10 do 33%”. „Zauważyliśmy na przykład nadmierne zużycie w przypadku Renault Zoé o 33% – dodaje. Przy przejechaniu ponad 100 000 km oznacza to dodatkowy koszt w wysokości 4000 euro. W samochodzie o takiej cenie to 9 do 10% ceny nowego pojazdu.
Energia elektryczna jest konkurencyjna, ale tylko pod pewnymi warunkami. Np. jeśli posiadacz takiego samochodu ładuje ze swoich paneli słonecznych. Przy tzw. szybkim ładowaniu, nadal mamy dwa razy wyższą cenę, więc energia elektryczna jest tylko „potencjalnie” konkurencyjna do aut z silnikami spalinowymi.
Źródło: RTBF