Państwowe finansowanie niszczy sport. „Jak ktoś jest dobry, to zawsze znajdzie inwestora”

Finansowanie sportu z pieniędzy publicznych.
Piłka nożna - zdj. ilustracyjne. / Fot. Connor Coyne/Unsplash
REKLAMA

Sport powinien być finansowany z budżetu rodziców, kibiców, prywatnych inwestorów. Kiedyś doskonałym przykładem był triatlon zupełnie niewidzialny dla polskiego państwa, a Polacy już jakieś wyniki robili – mówi w rozmowie z „Najwyższym Czasem!” Wojciech Rowiński, trener jeździectwa z Pomorza.

Tomasz Cukiernik: Jak aktualnie w Polsce finansowany jest sport?

REKLAMA

Wojciech Rowiński: Gdyby ktoś chciał policzyć, ile polskiego podatnika kosztuje medal olimpijski, to jakiś ambitny młody człowiek mógłby o tym napisać pracę naukową. Źródeł finansowania jest bardzo dużo. Ministerstwo sportu ma całe programy. Są dotacje samorządowe: gmina i urzędy marszałkowskie. Z tego ostatniego źródła czerpią sporty młodzieżowe. Instytucje kadr wojewódzkich, które generalnie nie służą nikomu do niczego, są oparte na tych dotacjach. Służą one finansowaniu klubów i trenerów, którzy tak naprawdę najczęściej są nauczycielami wychowania fizycznego, a to jest dodatkowa forma wsparcia finansowego dla nich podczas wakacji, bo wtedy najczęściej odbywają się zgrupowania kadr wojewódzkich. Każde województwo ma takie ciało jak Wojewódzka Federacja Sportu, gdzie zgrupowane są wszystkie okręgowe związki sportowe reprezentujące wszystkie dyscypliny w danym województwie. Jest cały system punktów SSM (System Sportu Młodzieżowego). Te punkty dają jakieś tam proporcje, które wyznaczają limit pieniędzy, które można wydać na daną dyscyplinę w ramach województwa. Są też różne celowe fundusze w różnych ministerstwach, np. w Ministerstwie Obrony Narodowej. Zawsze mnie śmieszył taki Fundusz Postępu Biologicznego pod patronatem ministerstwa rolnictwa.

Jeśli w mistrzostwach Polski młodych koni ktoś zostanie czempionem czy wiceczempionem, dostaje dotację na konia, który okazał się świetnym czempionem i rokuje dla hodowli. Wiele dotacji jest utajnionych. Pytanie, czy lipny etat dla lekkoatlety w ramach Wojsk Obrony Terytorialnej jest formą dotowania spotu czy nie. Dla mnie jest. Kadra Polskiego Związku Lekkiej Atletyki w ten sposób funkcjonuje. Tak jak kiedyś piłkarz z Górnika Zabrze miał etat górniczy, dzisiaj mają lekkoatleci. Prawdopodobnie inne związki sportowe też mają podobny układ. Jesteś w stopniu kaprala dopisany do jakieś jednostki, a i tak siedzisz cały sezon w Cetniewie czy w Spale i tak ku chwale naszej drogiej ojczyzny trenujesz np. pchnięcie kulą.

Rozumiem, że Pana zdaniem to funkcjonuje źle. Dlaczego?

Trzeba się zastanowić, co to jest sport i czemu ma służyć. Dla mnie sport to jedna z gałęzi przemysłu rozrywkowego, a o jego jakości świadczy frekwencja kibica. Jeżeli ludzie chcą to oglądać, to znaczy, że jest to fajny sport. Jeśli nie chcą tego oglądać, to znaczy, że poniekąd tego nie potrzebujemy. Jeżeli zakładamy, że sport to jest wyżej, szybciej, dalej, to tak nie działa. A dotacje często obarczone są taką formułą egalitarności, inkluzyjności…

Niektórzy twierdzą, że są jeszcze cele społeczne…

Często spotykam się z argumentami, że nie możemy ograniczać tych mniej utalentowanych, którzy też muszą mieć swoje szanse i tak dalej. Zawsze da się zracjonalizować dowolną głupotę.

Czy jest jakiś sport niefinansowany przez podatników?

Za sanacji Wszechstronny Konkurs Konia Wierzchowego był to sport państwowy tylko dla oficerów wojska. W PRL-u wszystko było oparte o państwowe stadniny koni i państwowe stada ogierów. Trudno sobie wyobrazić bardziej upaństwowiony sport niż ten. Były zgrupowania kadry olimpijskiej WKKW, które trwały latami. Wszyscy byli zadowoleni, bo jak byli na takim zgrupowaniu, to już nie musieli pracować. Stadnina koni płaciła pensje, a zawodnik był na delegacji kadry narodowej. Pracował z 2-3 końmi, które ze sobą zabierał, a nie z 20, które miał u siebie w pracy. Wszyscy byli zadowoleni, poza tymi, którzy na to płacili. Jako prywatny człowiek nie mogłem się z nimi ścigać. Jeszcze 30 lat temu, jako prywaciarz, płaconymi podatkami dotowałem swoją konkurencję. Ostatni sukces polskich WKKW-istów to było czwarte miejsce na Igrzyskach Olimpijskich w Seulu w 1988 roku. Znam człowieka, który jako pierwszy za prywatne pieniądze w 1994 roku zaczął uprawiać ten sport – Witold Krygier z Poznania. Nie wiem, jakie były tego przyczyny, ale stało się tak, że w 1999 roku zaprzestano w większości finansowania tego sportu. Wypięło się ministerstwo rolnictwa, sport został też wykreślony z listy sportów obronnych. Nagle to wszystko walnęło. W 2000 i 2001 roku nagle nie było komu dać brązowego medalu mistrzostw Polski seniorów. Ten sport uległ zapaści, ale nastąpiło katharsis. Są dotacje, ale minimalne. Z tego co wiem, to dotacje w całym Polskim Związku Jeździeckim stanowią tylko ok. 10 procent budżetu. Po 20 latach w Polsce odbywają się puchary świata WKKW. Polska ekipa jako jedna z pierwszych zabrała się na Igrzyska Olimpijskie w Tokio drużynowo. Do Polski na zawody przyjeżdża top 10 światowego rankingu. Dyscyplina kwitnie i ci, którzy mają dobre kompetencje, mogą się z tego utrzymać. Mamy kibiców, mamy handel, sklepy. To jest przykład na to, że brak dotacji uzdrawia sport.

Są jeszcze jakieś niedotowane dyscypliny sportowe?

Jeżeli dzisiaj spojrzymy na sukcesy polskich sportowców, a na bok odłożymy fetysz igrzysk olimpijskich, to Polacy są najlepsi w sportach elektronicznych. Chłopaki w grze Counter Strike biją wszystkich na całym świecie, a dzięki Bogu na razie są dla polskiego urzędnika zupełnie niewidzialni. Zupełnie kuriozalnym przykładem jest poker, który – w przeciwieństwie np. do brydża – w Polsce jest zakazany i nielegalny, a mimo to Polacy w tym pokerze nie są ubogimi krewnymi na arenach międzynarodowych.

Jak działa sport młodzieżowy?

Dzieci są tylko paliwem napędzającym tę maszynkę, te paśniki, bo sztuka jest sztuką. Jeżeli dziecko się zepsuje, na jego miejsce jest inne. Nieważne, jaki poziom te dzieci w sposób obiektywny prezentują. Ważne, że na naszym krajowym podwórku jedne są lepsze, inne są gorsze. I na tej podstawie rozdawane są pieniądze. Każda dyscyplina sportu jest jakoś tam rankingowana. Ranking powstaje na podstawie zdobytych medali na arenie międzynarodowej: mistrzostwa Europy, mistrzostwa świata i igrzyska olimpijskie. Na podstawie rankingu dyscyplina wchodzi w drabinkę takiej lub innej puli do dotacji. Nawet dla tych, którzy są na najniższym szczeblu drabinki, są fajne pieniądze. Nadal miliony złotych. Dzieci są zwyczajnie oszukiwane. Pokazuje się im mistrzów olimpijskich i obiecuje, że jak będą dzielnie pracować, to takimi zostaną. Okazuje się, że nie, że są niszczone, a na ich miejsce będzie ktoś inny. Dzieci są tylko po to, by napukać punkty SSM. Bo na podstawie tych punktów dostaje się dotacje dla klubu z ministerstwa sportu.

Dlaczego są niszczone?

Bo nikt nie patrzy do przodu. Bo jest ważne tylko to, żeby dzieci zrobiły te punkty tu i teraz jako młodzieżowcy, jako juniorzy młodsi, a jak zostaną seniorami i będą kalekami, to nikogo to nie obchodzi i nikomu to nie przeszkadza. Za rok przyjdą kolejne dzieci, a te słabsze, które przeżyją, znowu napukają punkty na swoim niższym poziomie. Napukają te punkty, bo wszyscy będą na niższym poziomie. Ze zwycięzców igrzysk olimpijskich młodzieży w sporcie dorosłym pozostaje niewielu zawodników. Jeżeli rodzice chcą wychować młodego Lewandowskiego, to ich zysk, ich strata. Natomiast jeżeli obiecuje się, że coś się da, a tak naprawdę tego nie można dać, to dziecko – które już za Odrą w gimnastyce sportowej jest tylko mięsem armatnim – jest oszukane. Choćby sprawa centralizacji treningu. Deklaratywnie wszystkie związki sportowe mają zapisane indywidualne podejście do zawodników, a faktycznie ustanawia się trenera kadry zamiast menadżera, dyrektora sportowego. Bo zawodnicy powinni trenować ze swoimi trenerami, którym ufają. Tymczasem w ten sposób wszyscy są pakowani do jakiegoś ośrodka przygotowań olimpijskich. Pracują tam według jednego stempla i nic z tego nie wynika. Był piękny program Tokio 2020 ogłoszony przez Polski Związek Gimnastyki w roku 2017. Zawodniczek było 11, z których nie pojechała żadna. Na igrzyska pojechała zupełnie inna, której w tym programie nie było. Może właśnie dlatego, że jej nie było w tym programie, przeżyła w jednym kawałku i mogła pojechać.

Są jeszcze jakieś inne patologie w finansowaniu przez państwo sportu?

Sam pomysł na państwowe finansowanie sportu jest patologią. Choćby dlatego, że argument pod tytułem tężyzna fizyczna… nie działa. Dzisiaj wojny rozgrywają się przy klawiaturach komputerów. A w tym jako Polscy jesteśmy dobrzy, właśnie dlatego że państwo na razie nie zauważa sportów elektronicznych. Zdarzają się także celowe dotacje. Wygrzebałem kiedyś koszt przygotowania jednej kolarki do Igrzysk Olimpijskich w Londynie w 2012 roku. Na dwa sezony dostała imiennie ponad 1 mln złotych od ministerstwa sportu na to, żeby zdobyła medal olimpijski, a i tak go nie zdobyła. Dziś nikt o tym nie pamięta. A podejrzewam, że takich zawodników było x.

Z czego wynikają problemy w finansowaniu sportu?

Główny problem jest taki, że podatnik dzielnie finansuje te zadania publiczne z góry. Czyli wsadzamy pieniądze w jakąś tam maszynę i staramy się, żeby ta maszyna wypracowała nam medal olimpijski. Bo ten medal olimpijski jest takim fetyszem dla mnie zupełnie niezrozumiałym. Sport zawodowy niemal w ogóle nie dotyka się do sportu olimpijskiego. W moim sporcie, jakim jest Wszechstronny Konkurs Konia Wierzchowego, medal olimpijski to jest fajna błyskotka, ale jednak wszyscy chcą wygrać wielkiego szlema. Tak samo jest w kolarstwie szosowym, gdzie jest Tour de France, Vuelta España, Giro d’Italia, no i jest jakiś tam medal olimpijski. No ale u nas medal olimpijski jest tym fetyszem, do którego wszyscy się modlą i któremu wszyscy płacimy ofiarę w postaci podatków, żeby go zdobyć.

To jak sport powinien być finansowany?

Najlepiej jest w tych wszystkich sportach, które nie są finansowane przez państwo. Sport powinien być finansowany z budżetu rodziców, kibiców, prywatnych inwestorów, którzy np. mogą zainwestować w promocję sportu, żeby sprzedawać jakiś sprzęt. Kiedyś doskonałym przykładem był triatlon zupełnie niewidzialny dla polskiego państwa, a Polacy już jakieś wyniki robili. Teraz sporty, w których Polacy bez urzędniczego wsparcia osiągają światowe sukcesy, to np. alpinizm, speedway, szybownictwo czy MMA. Mogę sobie wyobrazić, że sport jest reklamą dla naszego państwa. To realizacja jakiegoś tam celu publicznego. Ale jeśli musimy, to finansujmy to z dołu. Zapłaćmy za ten wynik, za tę reklamę, ale wtedy, kiedy ona będzie zrealizowana. Argument jest taki, że biedni ludzie nie mają pieniędzy i wtedy nie będą uprawiać sportu. To jest żaden argument, bo jak ktoś jest dobry, to zawsze znajdzie inwestora. Więc OK – finansujmy tę naszą banderę, ale niech te programy będą z dołu, a nie fikcyjne imprezy odbywające się tylko na papierze albo finansowanie kadr wojewódzkich, które są niczym innym jak tylko ekstra dokładaniem do pensji nauczycieli, którzy pełnią obowiązki trenerów. To absurd, że zgrupowania kadr wojewódzkich w ogóle nie są skorelowane z kalendarzem startów.

rozmawiał Tomasz Cukiernik


REKLAMA