Tak nazwano już dzień 10 listopada w regionie paryskim, gdzie syndykaty zapowiedziały duży strajk transportu. Oznacza to setki kilometrów „korków” w całym regionie i praktyczny paraliż miasta. W samym Paryżu nieczynnych będzie siedem linii metra (2, 3bis, 5, 8, 10, 11 i 12). Ruch ma być „normalny” tylko na liniach 1 i 14, które są całkowicie zautomatyzowane i poruszają się bez „kierowców”.
Ruch będzie „bardzo poważnie zakłócony” na podmiejskich liniach pociągów RER. Tylko co trzeci pociąg będzie kursował średnio na linii RER A, jeden na dwa w godzinach szczytu, a co czwarty poza godzinami szczytu. Na RER B planowany jest jeden pociąg na dwa, a jeden na trzy poza godzinami szczytu.
Zakłócenia transportu dotyczą także autobusów. Na trasy nie wyjedzie jedna trzecia taboru. Do strajku wezwały centrale związkowe CGT, Force Ouvrière (FO), Unsa, La Base i Solidaires z przedsiębiorstwa komunikacji RATP.
Ma to stworzyć presję na negocjacje płacowe prowadzone przez syndykaty na szczeblu krajowym. CGT wzywa do podwyżek płac i ich rewaloryzacji. Kontekstem strajku jest też polityka. Za transport w regionie odpowiada polityk centrowych Republikanów Valerie Peceresse. Strajk wspierają więc politycy Zielonych, socjalistów i komunistów.
RATP wydało komunikat, w którym „zaprasza wszystkich podróżnych, którzy mają możliwość skorzystania z telepracy do przełożenia podróży tego dnia i przeprasza za warunki transportu”. Francja-elegancja…