Państwo niemieckie dotuje znowu swoją gospodarkę kwotą 200 miliardów euro. Czy nie jest to czasami forma nieuczciwej konkurencji?

Kanclerz Niemiec Olaf Scholz. Foto: PAP/DPA
Kanclerz Niemiec Olaf Scholz. Foto: PAP/DPA
REKLAMA

Niemcy dokładają do swojej gospodarki kwotę 200 miliardów euro. Ma to być odpowiedź na kryzys covida i wojnę na Ukrainie. Wydaje się jednak, że takie dotowanie własnego przemysłu ma się dość słabo do zasady uczciwej konkurencji nawet na poziomie samej UE.

Niewiele jest krajów w Europie, które mogą sobie pozwolić na zainwestowanie 200 miliardów euro w operację, która ma złagodzić skutki kryzysu energetycznego i innych przeciwności losu. Berlin wysyła komunikaty, że nie jest to rywalizacja wewnątrzeuropejska, ale…

REKLAMA

Kiedy jednak dotuje się produkcję swoich dużych koncernów, ale także małych i średnich przedsiębiorstw, ich produkty stają się bardziej konkurencyjne, niż rywali – także z UE.

Pod rządami kanclerza Olafa Scholza pierwsza dotacja miała miejsce w 2020 roku. Przeznaczono wtedy 130 miliardów euro „na radzenie sobie z gospodarczymi konsekwencjami pandemii”. Teraz na wsparcie ma pójść 200 miliardów euro.

Od 1 stycznia przyszłego roku wzrost cen energii w Niemczech wyniesie ponad 50%. Te pieniądze mają złagodzić skutki podwyżek. Eksperci pytają, czy jeśli np. sytuacja na Ukrainie nie zmieni się w roku 2023, to rząd będzie miał skąd wziąć pieniądze na kolejne „akcje ratunkowe”?

Niektórzy przypominają, że Niemcy muszą uniknąć kryzysów, bo te zawsze generowały niebezpieczne zmiany i pojawienie się radykalizmów. Padają tu daty wielkiego kryzysu i dojścia do władzy Hitlera. Zapewne mocno na wyrost, ale taka retoryka usprawiedliwia ochronę swojej gospodarki i niemiecki protekcjonizm.

REKLAMA