Jak wygląda opieka zdrowotna w komunistycznej Korei? Była pielęgniarka UJAWNIA

Szpitalny korytarz. Zdjęcie ilustracyjne: Pixabay
Szpitalny korytarz. Zdjęcie ilustracyjne: Pixabay
REKLAMA

Była pielęgniarka z Korei Północnej, która uciekła na Południe świadczy o sytuacji w systemie opieki zdrowotnej w KRL-D po Covid-19. Kim Na-jung ma 26 lat. W Seulu podjęła studia. Opowiedziała jak wygląda sytuacja północnokoreańskiego systemu opieki zdrowotnej.

Stwierdza, że „istnieje ogromna przepaść w jakości usług zdrowotnych między Phenianem a resztą kraju”. Na prowincji jest fatalnie. Apteki nie mają podstawowych lekarstw i kogo stać, zaopatruje się na „czarnym rynek”. Jest to nielegalne, więc istnieje tu dodatkowe ryzyko.

REKLAMA

Pielęgniarka twierdzi, że na rynku, ale też w aptekach jest wiele fałszywych leków, które nie zawierają odpowiednich składników. Zabiegi, operacje, leczenie są teorii w tym komunistycznym kraju bezpłatne. W rzeczywistości, trzeba dawać łapówki.

Koreanka twierdzi, że „widziała ludzi umierających w szpitalu z… głodu”. Zbiory były słabe, a władze Korei Północnej starają się importować ryż z Indii i Chin, co jednak nie zapewnia równowagi, bo w tym kraju ryż jest podstawowym pożywieniem. Chorzy padają ofiarą obcinania racji.

W sumie sytuacja doskonale znana także Polakom z czasów „realnego socjalizmu”, przełożona na warunki azjatyckie. Najważniejsze jednak, że jak śpiewał jeszcze Jacek Kaczmarski mogą się pochwalić – „a my w niebo ślem rakiety”…

REKLAMA