Warszawa także ulegnie szaleńczej eko-modzie. Na horyzoncie uderzenie w prawo do korzystania z własności

Zdjęcie ilustracyjne. / Foto: Pixabay
REKLAMA

Warszawa może być kolejnym polskim miastem, które zgodnie z obowiązującymi szaleńczymi eko-trendami wprowadzi tzw. Strefę Czystego Transportu. Rozpoczynają się konsultacje społeczne na ten temat.

W ramach rzekomej „walki z globalnym ociepleniem” tzw. Strefę Czystego Transportu na terenie całego miasta zatwierdził już Kraków. Pierwsze zmiany wejdą w życie w lipcu 2024 r., a całościowe – dwa lata później.

REKLAMA

Blisko 250 tys. samochodów, czyli 40 proc. wszystkich aut, które posiadają krakowiacy, stanie się nielegalna. Mieszkańcy będą musieli je wymienić, sprzedać lub zutylizować.

Podobne zakusy, które oczywiście tłumaczy dobrem naszym i planety, ma Warszawa. Wiadomo, że w tym roku rozpoczną się konsultacje społeczne na ten temat, a co za tym idzie szeroka kampania, która miałaby warszawiaków oswoić i przekonać do tzw. Strefy Czystego Transportu.

Zdaniem klimatystów, złem dzisiejszego świata są stare samochody, więc trzeba ich zakazać. Stołeczny ratusz powołuje się na badania stosunkowo nowego tworu – Międzynarodowej Rady Czystego Transportu. Gremium to twierdzi, że najstarsza grupa aut emituje najwięcej zanieczyszczeń, 37% emisji tlenków azotu oraz 52% pyłów (PM).

Na pieńku z klimatystami mają też posiadacze samochodów dieslowych. Jeszcze pod koniec XX wieku UE twierdziła, że diesel jest najlepszym rozwiązaniem, dziś już jest najgorszym. Wspomniana Rada twierdzi, że różnica między emisjami emitowanymi przez samochody z silnikiem Diesla a benzynowymi z tej samej kategorii jest od 4 do 11 razy większa.

W 2023 roku Warszawa planuje społeczne konsultacje o tzw. Strefie Czystego Transportu, a projekt do stołecznego ratusza miałby trafić w 2024 roku.

Co w praktyce oznacza tzw. Strefa Czystego Transportu?

Tzw. Strefa Czystego Transportu to oczywiste zapędy uderzające w prawa obywateli, właścicieli samochodów, mieszkańców czy wszystkich odwiedzających stolicę.

To antyobywatelski i antyekonomiczny projekt, który ogranicza prawo do korzystania z własności i prawo do swobodnego przemieszczania się.

Mniej majętni mieszkańcy stolicy, których nie będzie stać na kupno nowszego samochodu, po prostu stracą możliwość przemieszczania się na własnych warunkach i będą skazani na komunikację zbiorczą. Ukrywany pod zwodniczą nazwą „strefy czystego transportu” pomysł to uderzenie we wszystkie osoby korzystające ze starszych modeli samochodów.

Zresztą, ruch samochodowy odpowiada za niewielką część emisji całego miasta. Tu po prostu chodzi o ingerencję w nasze życie i wymuszenie zmiany.

Argument o dbaniu o środowisko jest jedynie frazesem dopasowanym do aktualnej wiodącej narracji, która dekadę temu była inna i za dekadę może być zupełnie inna. Gdyby urzędnikom rzeczywiście tak bardzo zależało na dbaniu o środowisko, to podejmowaliby inne decyzje – nie godzili się na wszechobecną betonozę, nie likwidowali terenów zielonych. W tym przypadku jednak o „walce ze zmianami klimatu” nikt nie mówił.

REKLAMA