Globalne imperium tzw. weryfikatorów treści sponsorowane przez George’a Sorosa

George Soros. Foto: PAP/APA
George Soros. Foto: PAP/APA
REKLAMA

W ciągu ostatnich lat mediami internetowymi wstrząsnęło pojawienie się tzw. „fact checkerów”, czyli „weryfikatorów treści”. To po prostu taka nowoczesna mutacja dawnych cenzorów. Jak się okazuje w dużej mierze działają oni za pieniądze z imperium lewicowego miliardera George’a Sorosa. No kto by się spodziewał…

Podpadnięcie tzw. weryfikatorom treści często jest wyrokiem dla medium internetowego. Jeśli jakiś artyku zostanie uznany za treść niezgodną z obowiązującą „prawdą”, to natychmiast media społecznościowe obniżają zasięgi, ucinane są reklamy i ostatecznie przestaje zarabiać.

REKLAMA

Tego typu problemy cały czas spotykają portal NCzas.com. Nasze zasięgi są obecnie kilkudziesięciokrotnie mniejsze niż z czasów sprzed batalii z tzw. fact checkerami. Oznaczało to drastyczne obcięcie zarobków, i w efekcie niestety zwolnienia.

Prym wiodą w tym Google i Facebook, twa koncerny które praktycznie podzieliły się w Polsce systemem dystrybucji treści i poza nimi nie ma szans żeby przebić się do mainstreamu. Warto przypomnieć, że Google to nie tylko przeglądarka jak myślą niektórzy użytkownicy – to przede wszystkim maszyna do zarabiania pieniędzy z reklam i dystrybucji treści. Działa to i na smartfonach i na komputerach a użytkownicy nawet sobie nie zdają do końca sprawy, że mają niewielki wpływ na to co chcą czytać czy przeglądać w Internecie.

Przykładowo w algorytmach Google zakazane są pewne słowa np. słowo na literę „B” określające ukraińskich nacjonalistów, nawet jeżeli przytaczane zgodnie z historycznymi relacjami; oczywiście każde poddawanie w wątpliwość szpryc na światowego wirusa jest uznawane za „nierzetelne i fałszywe informacje”; nawet nazwiska niektórych osób, które bronią swojego punktu widzenia i przytaczają argumenty od razu powodują wyłączenie reklam. A Google zdominował rynek reklamy internetowej w Polsce i na świecie i na razie nie ma firmy, która by była w stanie ich zastąpić.

Dla mediów internetowych oznacza to, że mogą się poddać i udostępniać tą samą papkę co główny nurt lub mogą się zbuntować i przedstawiać własny punkt widzenia, ale na tym nie zarobią.

Tzw. weryfikatorzy treści są tylko narzędziem w globalnej polityce internetowych gigantów. I wygląda na to, że nie pojawili się przypadkowo…

New York Post podaje, że „w liście otwartym podpisanym przez 11 innych lewicowych grup, finansowana przez Sorosa Konferencja Przywództwa ds. Praw Obywatelskich i Praw Człowieka wezwała prezesów Big Tech do podjęcia «natychmiastowych” działań w celu rozpowszechniania tak zwanej «dezinformacji wyborczej», aby «zapobiec podważaniu» demokracji. Sygnatariusze otrzymali od Sorosa łącznie 30,3 miliona dolarów w ciągu zaledwie czterech lat”.

Węgierska publikacja Remix ujawniła z kolei, że z 11. zatwierdzonych przez Facebooka organizacji sprawdzających fakty dla Europy Środkowej i Wschodniej, aż osiem było finansowanych przez podmioty związane z Georgem Sorosem.

Kto płaci ten wymaga, a wiadomo nie od dzisiaj jakie poglądy ma Soros i jakie organizacje wspiera. Dlatego na świecie dominuje jedna papka medialna dla ludożerki. Jak za komuny. Dlatego warto wspierać drugi obieg, bo brak spojrzenia z drugiej strony oznacza finalnie zniewolenie i upadek.

Wspomóż Fundację Najwyższy CZAS! – kliknij obrazek poniżej:

Kliknij obrazek – wesprzyj Fundację Najwyższy CZAS!
REKLAMA