Był właścicielem tęczowego klubu. Teraz tłumaczy: „Gdy krzywdzone są dzieci, to już trudno milczeć”

Majchrowski/Zdjęcie ilustracyjne. Uczniowie na nowojorskiej paradzie równości Zdjęcie: ZUMA Wire Newscom
Zdjęcie ilustracyjne. Uczniowie na nowojorskiej paradzie równości Zdjęcie: ZUMA Wire Newscom
REKLAMA

Nachalna tęczowa propaganda zatacza coraz szersze kręgi. Propagatorzy tej ideologii za cel obrali sobie najmłodsze dzieci. O tym, jak jest to szkodliwe, napisał Krzysztof Szczawiński. Jak przyznał, sam był kiedyś właścicielem tęczowego klubu.

„Dotychczas unikałem tego tematu, bo jako wolnościowiec nie lubię konfliktów, nie lubię się ludziom wtrącać w to co robią, i ogólnie mam życzliwe podejście do wszystkich ludzi, dopóki nikomu nie szkodzą, nikogo nie krzywdzą… (a ludziom z zaburzeniami utrudniającymi spełnione życie to raczej naturalnie współczuję…)” – rozpoczął swój wpis.

REKLAMA

Przyznał też, że „w wyniku pewnego zbiegu okoliczności był nawet kiedyś przez pewien czas właścicielem klubu dla tego środowiska, o nazwie «Queer»”. „Od tego czasu poznałem trochę lepiej, o co w tym chodzi…” – dodał.

W swoim poście na Facebooku załączył grafikę autorstwa niejakiej Szarosen – „gang queeraków”. Wśród tych osobopostaci znalazły się: „genderfluid Gabryś”, „biseksualna Basia”, „transpłciowy Tadek”, „lesbijka Lucyna”, „niebinarna Natalia”, „gej Grześ”, „panseksualny Patryk”, „aseksualna Asia”, „queer Kasia” i „aromantyczna Ania”.

„Spójrzcie na tę grafikę – do kogo jest ona kierowana? Do dzieci – że fajnie, kolorowo i wszyscy uśmiechnięci…” – napisał Szczawiński.

„I jaki efekt? W takiej Australii już bodaj ponad 30% młodych identyfikuje się jako LGBTQIA+ – bo skoro to takie fajne, modne, łatwe i wesołe – a dzieci są bardzo plastyczne i czułe na takie przekazy…” – wskazał.

Szczawiński podkreślił też, że wykształcenie tożsamości męskiej lub kobiecej jest „ciężkim procesem” i „odbywa się w bólach, wątpliwościach, strachu przed odrzuceniem itd. – jest to pewnego rodzaju walka o życie, w której stawką jest posiadanie potomstwa, czyli przeżycie…”. Dlatego też kolorowy świat tęczowej ideologii jest tak atrakcyjny dla młodych ludzi.

„Mając małe dzieci dobrze widzę jak to działa… I postrzegam to jako zagrożenie, jako działanie na ich szkodę…” – przestrzegł.

„Nie ma większej wartości niż dzieci, a życie można postrzegać jako ciągłość – od rodziców do dzieci, do wnuków itd… No więc to co nie służy życiu to się nazywa «choroba»” – skwitował.

Szczawiński przypomniał też, że według słownika „choroba” to „1. każdy stan zakłócający normalne funkcjonowanie organizmu lub jego części;”

„Oczywiście nie chodzi tu o słowa, które można sobie definiować różnie, ale nie ma wątpliwości, że mamy tu do czynienia ze stanami zakłócającymi podstawową funkcję życia jaką jest rozmnażanie się… Czyli z chorobą…” – podkreślił.

„No więc promowanie u dzieci choroby, poprzez pójście na prezentowaną jako atrakcyjną, kolorową łatwiznę, to nie jest błaha sprawa… To jest krzywdzenie dzieci, najbardziej wrażliwych i podatnych wśród nas; wciąganie ich na ścieżkę, co do której wiemy, że nie prowadzi do tego, co może nie jest takie łatwe, ale właśnie dlatego gdyż jest największym spełnieniem człowieka, czyli posiadanie zdrowej rodziny i dzieci; nie wspominając już o wszystkich chorobach psychicznych, stanach depresyjnych i innych, które są z tym później związane…
A wobec czegoś takiego, gdy krzywdzone są dzieci, to już trudno milczeć…” – podsumował.

REKLAMA