Przesłuchania z workiem na głowie, ciągłe bicie. Ukrainka opowiada o gehennie w rosyjskim więzieniu

Zdjęcie ilustracyjne. / Foto: Pixabay
REKLAMA

Przesłuchania z workiem na głowie, bicie, rozbieranie do naga i wielogodzinne trzymanie wiadra nad głową – tak pobyt w rosyjskiej niewoli wspomina w rozmowie z reporterem PAP, Julia, która po 17 miesiącach więzienia w Doniecku wróciła na Ukrainę w ramach wymiany jeńców. Kobieta wciąż szuka zatrzymanego razem z nią męża.

Julia mieszkała z mężem i dwójką dzieci w Torezie (dziś Czystiakowe), górniczym mieście w obwodzie donieckim, które w 2014 r. znalazło się pod rosyjską kontrolą.

REKLAMA

To był marzec 2021 r., czyli niemal rok przed rosyjskim atakiem na Ukrainę. Przyszli po nas w nocy z tzw. ministerstwa bezpieczeństwa państwowego (MGB) DRL. Zaczęli nas oskarżać, że jesteśmy ukraińskimi szpiegami, że pracujemy dla SBU. Zabrali mnie i męża. Włożyli mi na głowę worek. Nie mogłam oddychać, mówiłam im o tym, ale nikt nie reagował. Jak tylko próbowałam rozluźnić worek, oni zaciskali go jeszcze mocniej. Chyba im się to podobało – stwierdza.

Julia uważa, że została zatrzymana za swoją proukraińską pozycję, której nie ukrywała w rodzinnym mieście. – Wielu wiedziało, że jesteśmy za Ukrainą i że przy pierwszej okazji wyjedziemy, bo życie tam było po prostu nie do zniesienia. Tak, ludzie o tym wiedzieli i niewykluczone, że doniósł na nas ktoś znajomy. Tego jednak nie wiem na pewno, to pozostaje zagadką – mówi.

Z aresztu MGB przewieziono ją do „Izolacji”, byłego centrum sztuki współczesnej w Doniecku, które DRL przerobiła na więzienie, porównywane z obozem koncentracyjnym. Tam usłyszała, że skoro nie idzie na współpracę, trzeba będzie ją na niej wymusić. Z pierwszego spotkania ze strażnikami tego więzienia zapamiętała głośną muzykę i nieznośny ból.

Włączyli głośno muzykę, zdjęli kajdanki, postawili twarzą do ściany i zaczęli bić. Bili wszędzie, po nogach, po bokach, gdzie popadło. Kiedy próbowałam się bronić, bili jeszcze mocniej. Potem mnie rozebrali, może żeby ocenić swój artyzm, zabrali mi sznurówki, wypruli zamki błyskawiczne, kazali się ubrać i zaprowadzili do celi – opowiada.

Nie myślałam o niczym innym, tylko o dzieciach. To, że zostały w domu same, było najstraszniejsze – podkreśla. Nowe koleżanki z celi wyjaśniły jej, że „Izolacja” to „dzikie więzienie”, w którym nie ma reguł, a osadzeni nie posiadają żadnych praw. Jedynym obowiązkiem więźniów jest wykonywanie poleceń.

W trakcie dnia nie miałyśmy prawa usiąść ani położyć się na łóżku. Cały dzień stoisz na nogach i nieważne, jak źle się czujesz – masz stać. Jeśli ktoś usiadł, karali podtrzymywaniem nieba. Dawali nam takie drewniane wiaderka, trzymałyśmy je godzinami w wyciągniętych w górę rękach i tak podpierałyśmy to niebo – wspomina.

Cela, w której siedziała Julia, całą dobę była monitorowana przez umieszczone w niej kamery. – Cały czas obserwowali, co robimy. Toaleta znajdowała się za przegródką, która sięgała po pas. Siadasz i widać cię przez kamerę. Nie możesz ukryć się nawet w toalecie – relacjonuje.

Jednym z obowiązków więźniarek było nauczenie się hymnu DRL. Kiedy do celi wchodzili strażnicy, kobiety musiał wstać, odwrócić się plecami do drzwi i włożyć reklamówkę na głowę. – Jeśli któraś nie zdążyła tego zrobić, wszystkie byłyśmy bite. Tak samo było z hymnem. Nie umiałaś go zaśpiewać – wszystkie za to odpowiadały. Ja nie mogłam się go nauczyć, dziewczyny były na mnie złe – przyznaje.

Julia opowiada, że widziała w „Izolacji” mężczyzn, których karano, każąc robić tysiące przysiadów i setki pompek. Widziała też ludzi, których torturowano prądem. – Nie wiem, czy to prawda, ale słyszałam, że na terytorium „Izolacji” są miejsca, gdzie pochowani są ci, którzy nie przeżyli tortur – mówi.

15 października 2022, czyi po ponad pół roku po rosyjskiej agresji na Ukrainę, Julia usłyszała głos strażnika, który wywołał kilka nazwisk, w tym jej. Kobietom kazano zabrać rzeczy i wyjść z celi. Następnego dnia z zawiązanymi oczami i skrępowanymi taśmą rękami zapakowano je na ciężarówkę i przewieziono do rosyjskiego Taganrogu.

Wsadzili nas do samolotu. Tam zobaczyłam, że jest nas bardzo dużo. Wiele kobiet w cywilu, ale i dużo żołnierek. Rosyjscy żołnierze, którzy nas transportowali, nie mówili, że jedziemy na wymianę. Twierdzili, że część z nas przewożona jest do obozów karnych, a inne jadą na wykonanie kary śmierci – wspomina.

Ja byłam oskarżona z paragrafu, za który ich prawo przewidywało karę od dziesięciu lat więzienia do rozstrzelania. Wiele dziewczyn płakało, bo im uwierzyło. Ja rozumiałam, że to wymiana, wierzyłam w to, nie poddawałam się panice – zapewnia.

Gdy samolot wylądował, kobiety zrozumiały, że znajdują się na zajętym przez Rosję Krymie. Stamtąd przewieziono je ciężarówkami do Wasyliwki w obwodzie zaporoskim, gdzie doszło do wymiany.

Zdziwiłam się, bo dwie kobiety odmówiły powrotu na terytoria kontrolowane przez Ukrainę. Była wśród nich jedna z mojej celi, która siedząc z nami zapewniała, że jest za Ukrainą. Najlepsze jest to, że ona nie została uwolniona. Trafiła z powrotem do aresztu w Doniecku – opowiada Julia.

Po uwolnieniu walczyła z Rosją o odzyskanie dzieci i odnalezienie męża. Synów zobaczyła dopiero po dwóch miesiącach, zajęli się nimi przyjaciele rodziny. Całą trójka po niemal dwóch latach spotkała się na dworcu autobusowym w Kijowie.

Nadal szukam męża. Wiemy tylko, że żyje. Ukraina zwraca się o jego wymianę, a Rosja odmawia. Pracuję nad odbudowaniem relacji z dziećmi. Mieszkamy u znajomych w Kijowie – podsumowuje Julia w rozmowie z PAP.

REKLAMA