Wolność słowa w sieci odejdzie do lamusa? Niepokojący projekt UE

Zdjęcie ilustracyjne. / foto: Pixabay (kolaż)
Zdjęcie ilustracyjne. / foto: Pixabay (kolaż)
REKLAMA

Portal obserwatorgospodarczy.pl alarmuje, że instytucje unijne kończą prace nad kolejną regulacją. Dokument ten może w znacznym stopniu ograniczyć wolność słowa w internecie.

„Jej wejście w życie w praktyce oznacza istotne ograniczenie zasięgów wszystkim treściom politycznym — zarówno tym publikowanym przez polityków, jak i organizacje pozarządowe oraz zwykłych użytkowników mediów społecznościowych” – pisze o nowej regulacji obserwatorgospodarczy.pl.

REKLAMA

Chodzi o rozporządzenie „w sprawie przejrzystości i targetowania reklamy politycznej”. Pretekstem do stworzenia tej regulacji było to, że sieć bywa wykorzystywana przez niektóre podmioty do manipulowania opiniami, co może wpływać na decyzje wyborców. Pod pretekstem „ukrócenia” tego „procederu” eurokraci idą na wojnę z wolnością słowa.

Z tego powodu unijne instytucje chcą „uregulować” kwestie związane z politycznymi, płatnymi kampaniami reklamowymi, w których zastosowano zaawansowane techniki mikrotargetownia.

Początkowe założenia były takie, że użytkownik musiałby w ogóle wyrazić zgodę, by być podmiotem takiej reklamy. Później jednak eurokraci poszli jeszcze dalej. Efektem tych prac jest niepokojący projekt.

Na zagrożenia wskazują m.in. analitycy Warsaw Enterprise Institute. W pierwszej kolejności wymieniają oni niezmiernie szeroką definicję „działalności w zakresie reklamy politycznej”. Według unijnego dokumentu oznacza ona „przygotowanie, zamieszczanie, promowanie, publikację lub rozpowszechnianie w jakikolwiek sposób przekazu:

a) przez podmiot polityczny, w jego imieniu lub na jego rzecz, chyba że ma on charakter czysto prywatny lub czysto handlowy lub

b) który może mieć wpływ na wynik wyborów lub referendum, proces ustawodawczy lub regulacyjny lub sposób głosowania”.

A zatem – jak wskazują analitycy – nie jest jasne, co może tym regulacjom podlegać, bowiem na wyniki wyborów czy referendów może wpłynąć niemal każdy przekaz, który jest jakkolwiek związany z życiem społecznym. W rezultacie tzw. shadow ban, czyli ograniczenie zasięgów, może zostać nałożony na twórców internetowych, niezależnie od tego, czy treść o charakterze politycznym została przez nich zamieszczona w sieci jako element kampanii marketingowej opłacanej przez polityków, organizowanej przez ruchy obywatelskie czy jednostki.

W praktyce więc może to oznaczać o wiele mniejsze zasięgi, nie tylko dla organizacji pozarządowych, które poruszają tematy polityczne, udzielających się w mediach społecznościowych, lecz także dla zwykłych użytkowników sieci, zamieszczających na swoich takie treści. Ponadto sens stracą wszelkie kampanie internetowe dotyczące polityki, bowiem dotrą tylko do niewielkiej liczby odbiorców. W konsekwencji może to wzmagać zabetonowanie sceny politycznej. Co więcej, taka sytuacja będzie też sprzyjała tworzeniu się baniek informacyjnych.

W związku z projektem Warsaw Enterprise Institute, Fundacja Wolności i Przedsiębiorczości, Fundacja Wolności Gospodarczej, Forum Obywatelskiego Rozwoju, Instytut Misesa, Stowarzyszenie Libertariańskie, Centrum Kapitalizmu wystosowały apel do instytucji unijnych. Organizacje te postulują, by projekt ten odnosił się wyłącznie do kampanii reklamowych opłacanych przez polityków i bezpośrednio z nimi związane podmioty. Chcą też wprowadzenia jasnej definicji „treści politycznej”.

REKLAMA