Prognozy nie są optymistyczne

Alichan Smajłow.
Alichan Smajłow. / Foto: Wikipedia, Tatarstan.ru, CC BY 4.0
REKLAMA

Zakończone w marcu wybory parlamentarne w Kazachstanie zmienią niewiele. Ponownie premierem został wybrany przez parlament Alichan Smajłow. Otrzymał on poparcie prezydenckiej partii Amanat, która wysunęła jego kandydaturę. Wielu ekspertów uważa, że jego rządy mogą nie być długie, bo sytuacja w republice dalej, delikatnie mówiąc, jest niespokojna. W wielu miastach, już po wyborach, dochodziło do protestów ulicznych, przeciwko którym władze użyły siły.

Demonstranci zostali rozgromieni, ale zapowiedzieli, że wrócą i nadal będą prowadzić antyrządowe akcje. Największe protesty miały miejsce w Ałmatach, największym mieście republiki, w którym potencjał do strajków i wszelkich akcji protestacyjnych był zawsze największy.

REKLAMA

Nowym premierem Kazachstanu został szef poprzedniego gabinetu Alichan Smajłow, na którego wszyscy wylewali wcześniej kubły pomyj, twierdząc, że nie radzi sobie on z sytuacją gospodarczą. Krytykował go nawet sam prezydent Kasym Żomart Tokajew, zrzucając na niego odpowiedzialność za wysoką inflację i permanentne awarie w przeciążonym i przestarzałym systemie energetycznym, co, jak wiadomo, jest dla ludności bardzo dokuczliwe. Wielu obserwatorów uważa, że Alichan Smajłow został ponownie premierem dlatego, że w wyniku czystki dokonanej przez Tokajewa, ławka rezerwowych kadr politycznych w Kazachstanie opustoszała.

Nikt nie chce podkładać też głowy pod topór i brać na siebie odpowiedzialności za trudną sytuację w kraju. Na eksponowanym stanowisku bardzo szybko można bowiem zakończyć karierę. Obserwatorzy sugerują, że Alichan Smajłow będzie premierem do chwili, aż prezydent nie znajdzie na jego miejsce innego kandydata. To jednak nie będzie proste, bo nawet żadna z opozycyjnych frakcji w nowym parlamencie nie wystawiła na to stanowisko własnego kandydata (!), który miałby ubiegać się o fotel szefa rządu. Prognozy ekonomistów dla Kazachstanu nie są optymistyczne. Do końca tego roku sytuacja gospodarcza republiki nie tylko się nie polepszy, ale raczej się pogorszy.

Spadek realnych dochodów

Inflacja przekroczyła w Kazachstanie 20 proc. Jest to najwyższy wskaźnik w krajach Wspólnoty Niepodległych Państw. Realne dochody obywateli spadły o 12 proc. Zadłużenie społeczeństwa w bankach jest także najwyższe w całej WNP. Wiele rodzin obawia się, że stanie się niewypłacalna. Częste awarie, brak ciepła i prądu w mieszkaniach wielu miast dopełniają reszty. Społeczeństwo zaczyna też dostrzegać, że zmiany w Kazachstanie, choć nazywane rewolucyjnymi, są de facto pozorne.

W roku ubiegłym wokół prezydenta Kasyma-Żomarta Tokajewa ukształtowała się nowa elita, której wzajemne zakulisowe związki zapewniają równowagę między kluczowymi klanami rządzącymi w państwie. Te bowiem nie udały się bynajmniej na emigrację. Wzmocniły raczej swoją pozycję kosztem tracącego wpływy klanu Nazarbajewów (poprzedniego prezydenta). Jest on bowiem nieustannie dobijany. Atakowany jest też sam Nazarbajew, by znał swoje nowe miejsce i zanadto się nie odszczekiwał. Ostatnio zaczęły się pojawiać w Kazachstanie informacje o rodzinie Nazarbajewa. Nie tej oficjalnej oczywiście, ale o kochankach i całej plejadzie nieślubnych dzieci, które były prezydent miał hojnie wywianować. Tego typu informacje w takim kraju jak Kazachstan nie mogłyby się ukazywać bez oficjalnego błogosławieństwa. Pochodzą one też zapewne z jakiejś teczki wydobytej z szafy pancernej w siedzibie Komitetu Bezpieczeństwa Narodowego.

Ludzie znów na ulicach

O tym, że sytuacja w Kazachstanie znów staje się napięta, świadczą ostatnie protesty na ulicach Ałmatów, które zaczynają mieć cykliczny charakter. W jakiś sposób, choć w dużo mniejszej skali, nawiązują one do protestów, które skończyły się interwencją sił Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym (ODKB; de facto Rosji) na początku 2022 roku i wstrząsnęły Kazachstanem.

Obecna akcja protestacyjna ma charakter solidarnościowy. Jej uczestnicy wspierają protesty podjęte przez mieszkańców miasta Żanaozien, w którym mieszkają przede wszystkim pracownicy gazowych firm. Jedna z nich zwolniła pracowników, bo przegrała przetarg na lukratywny kontrakt. Zwolnieni przyjechali do stolicy, by zainteresować swoim losem Ministerstwo Energetyki. Nie zostali jednak przyjęci przez ministra, który nie chciał z nimi rozmawiać. W odpowiedzi rozbili pod ministerstwem namiotowe miasteczko i rozpoczęli protest.

Ich zdaniem, ministerstwo było w stanie im pomóc, bo zostali zwolnieni przez spółkę państwową i chcieli, by zatrudniła ich druga państwowa spółka. Protestującym usiłowało pomóc w mediacji z władzami kilku deputowanych do parlamentu, ale i oni nic nie wskórali. Oddziały specjalne kazachskiego MSW użyły siły. Zlikwidowały miasteczko i aresztowały sto osób. W odpowiedzi w Żanaozeń na ulice wyszło kilka tysięcy ludzi. Zażądali od prezydenta Tokajewa uwolnienia aresztowanych i rozwiązania problemu bezrobocia w całym obwodzie mangistauskim. Protestujących wsparli mieszkańcy sąsiedniego miasta Aktau, a także Ałmatów. Tu także policja rozgoniła protestujących.

Pole minowe

Politolodzy ostrzegają, że wystąpienia pracowników sektora gazowego i naftowego mogą uruchomić kolejną lawinę protestów. W spółkach naftowych eksploatujących złoża jest, ich zdaniem, sporo nieprawidłowości. Ludzie są w nich zatrudniani na umowę o dzieło, bez żadnych gwarancji socjalnych. Są często oszukiwani i najzwyczajniej nie mają z czego żyć.

Pojawiają się też głosy, że bezrobotnymi z gazowych i naftowych prowincji ktoś może manipulować, by przedłużać w Kazachstanie chaos, licząc, że spowoduje to większą rozróbę. Zachodni region, zasobny w węglowodory, nie na darmo jest nazywany polem minowym, które może wybuchnąć w każdej chwili. Z jednej bowiem strony dostarcza Kazachstanowi ogromnych dochodów, a z drugiej jest obszarem słabo rozwiniętym. We znaki jego mieszkańcom dają się problemy ekologiczne, deficyt wody, niski poziom życia mieszkańców, brak rozwiniętej infrastruktury cywilizacyjnej itp.

Zdaniem obserwatorów, jeżeli Tokajew chce realnie uspokoić sytuację w kraju, to musi zacząć te pola minowe na zachodzie kraju rozbrajać. Innej drogi nie ma.

REKLAMA