Franciszek ks. de La Rochefoucauld twierdził, że tylko dlatego Pan Bóg nie zesłał na ziemię drugiego potopu, że przekonał się o bezskuteczności pierwszego. Wszystko się zgadza, a prawdziwość tego spostrzeżenia możemy sprawdzić, przyglądając się dokazywaniu rządu „dobrej zmiany”. Wydaje się, że do niego również, podobnie zresztą jak do wszystkich czy prawie wszystkich poprzednich, ma zastosowanie spostrzeżenie Jana Kochanowskiego, że „Polak przed szkodą i po szkodzie głupi”.
Nawiasem mówiąc, za posłużenie się tym cytatem Mistrza z Czarnolasu w 1968 roku niezawisły sąd skazał Antoniego Zambrowskiego za „obrazę narodu polskiego” – no ale wtedy był inny etap, w którym obowiązywały inne mądrości niż, dajmy na to, teraz, kiedy każdy może się – delikatnie mówiąc – spoufalać z samym panem prezydentem, jak to w swoim czasie uczynił literat, pan Żulczyk.
Niezawisły sąd uniewinnił go z zarzutu nazwania pana prezydenta „debilem”, traktując to jako „satyryczny felieton o niskiej szkodliwości społecznej”. Na miejscu pana Żulczyka odwoływałbym się od tak lekceważącej recenzji swojej twórczości, ale kto wie? – może on sam też w głębi duszy podziela taką ocenę, więc nie apelował, chociaż miał znakomity pretekst do zmiany kwalifikacji; nie „znieważenie pana prezydenta”, tylko ujawnienie tajemnicy państwowej. Myślę zresztą, że niezawisły sąd uniewinniłby go z każdego zarzutu, zważywszy iż pan Jakub Żulczyk, mimo młodego wieku, jest już nie tylko pisarzem, ale i autorytetem moralnym.
Wróćmy jednak do rządu „dobrej zmiany” i jego dokazywań. Jak wiadomo, od samego początku, to znaczy od momentu, kiedy Polska ponownie przeszła pod kuratelę amerykańską, w związku z czym w roku 2015 trzeba było dokonać podmianki na stanowisku lidera sceny politycznej naszego bantustanu, usuwając stamtąd Volksdeutsche Partei, rząd „dobrej zmiany” prowadzi wojnę z Rosją, a zwłaszcza z Putinem.
Z tego zacietrzewienia 2 grudnia 2016 roku zawarł nawet z ówczesnym rządem Ukrainy umowę, na podstawie której zobowiązał się do bezpłatnego udostępniania Ukrainie zasobów całego państwa, wskutek czego Polska została „sługą narodu ukraińskiego”, co przenikliwie odkrył i zakomunikował nam rzecznik MSZ w Warszawie, pan Łukasz Jasina. Sługa, jak wiadomo, wysługuje się swemu panu na wszelkie możliwe sposoby, to znaczy na sposoby, jakie tylko pan wymyśli – więc kiedy pan wymyślił, że gwoli udelektowania tamtejszych oligarchów, którzy należą do takiego narodu, do jakiego akurat trzeba, wtryni Polsce Scheiss, dla zmylenia przeciwnika nazwany „zbożem technicznym”, to Polska ten Scheiss kupi i oczywiście zapłaci. Toteż wszystkie służby: celna, ABW, CBA i inne zostały przez kogoś ogłuszone i oślepione, dzięki czemu udało się wtrynić podobno aż 6 milionów ton Scheissu – aż tu nagle zbuntowali się rolnicy.
Tym by się może nikt specjalnie nie przejął, a najlepszym tego dowodem jest oskarżenie przez lubelską prokuraturę pana Kołodziejczaka, że ośmielił się protestować przeciwko sprowadzaniu Scheissu do Polski jeszcze w grudniu ub. roku. Teraz jednak okazało się, że wskutek rolniczego buntu notowania PiS na wsi spadły z ponad 50 do dwudziestu kilku procent, w związku z tym Naczelnik Państwa nakazał tubylczemu rządu, by zamknął granicę przed importem rolnym z Ukrainy. Słowem: nakazał, by rząd zrobił to, czego w grudniu ubiegłego roku domagał się pan Kołodziejczak.
Jestem jednak pewien, że niezawisły sąd przed który pan Kołodziejczak zostanie zawleczony, przysoli mu piękny wyrok co najmniej z dwóch powodów: po pierwsze – w grudniu ub. roku Polska była najposłuszniejszym sługą narodu ukraińskiego, więc na tym etapie każdy protest stanowił karygodną myślozbrodnię, a po drugie – pan Kolodziejczak jest dużym chłopczykiem i powinien wiedzieć, że „co wolno wojewodzie, to nie tobie, smrodzie” – a cóż dopiero, gdy decyzję podejmuje sam Naczelnik Państwa?
Zwróćmy jednak uwagę nie na wewnętrzne, a na międzynarodowe aspekty tej sytuacji. Wprawdzie od 2015 roku rząd „dobrej zmiany” jest w stanie wojny z Putinem, ale teraz, za sprawą Naczelnika, zrobił coś, co nie może Putina nie udelektować. Żadna ruska onuca nie zrobiłaby mu lepszego wielkanocnego prezentu, tym bardziej że w ślady Polski pośpieszyły inne bantustany: Węgry, Słowacja i Bułgaria, a kto wie, czy również nie Rumunia – bo wszystkie one musiały w swoim czasie zostać zmłotowane przez Naszego Najważniejszego Sojusznika, który podobno niektórych oligarchów ma w specjalnym poważaniu jeszcze z dawnych czasów. Na tę blokadę zawrzał gniewem nie tylko rząd ukraiński, który – kto wie, czy w tej sytuacji nie skieruje planowanej od dawna ofensywy przeciwko Polsce? – ale również Komisja Europejska, która poczuła się znieważona zlekceważeniem przez Polskę jej wyłącznych kompetencji w sprawach handlu międzynarodowego. Wprawdzie Wielce Czcigodny Jacek Saryusz-Wolski twierdzi, że rzeczniczka Komisji na niczym się nie zna i wystarczyłoby, żeby zadzwoniła tu i tam i od razu skapowała, jak jest – ale nie mam pewności, czy powinniśmy traktować wypowiedzi Wielce Czcigodnego jako miarodajne – bo to przecież nie on będzie decydował o ewentualnych karach dla Polski za tę zniewagę, tylko właśnie Komisja.
Ale to mimo wszystko drobiazg w sytuacji, gdy rozporządzenie rządu „dobrej zmiany” pokazuje, że Polska zmieniła front o 180 stopni; niby tu walczy z Putinem, a przecież robi mu na rękę! Żeby tedy uniknąć takiego wrażenia, Naczelnik Państwa zaktywizował się na odcinku smoleńskim. Z tej okazji natychmiast skorzystał Antoni Macierewicz, po 13 latach kierując do niezależnej prokuratury nie tylko zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa w postaci zabójstwa prezydenta Lecha Kaczyńskiego i pozostałych osób, ale i 1500 stron niezbitych dowodów z dokumentów dotychczas opinii publicznej nieznanych. Jestem pewien, że lektura tych 1500 stron i ocena tych dowodów zajmie prokuraturze co najmniej sześć miesięcy, no a potem odbędą się wybory i wyjaśni się, czy energiczne śledztwo powinno być kontynuowane, czy nie.
W ten sposób Polska prowadzi wojnę na wszystkich możliwych frontach: z Putinem, z Ukrainą, która już noże ostrzy tajemnie, z Komisją Europejską, która nie tylko nie zatrzymała licznika kar, co to zdążył nabić już ponad pół mld euro, więc pewnie teraz dodatkowo go podkręci, żeby nabijał jeszcze więcej, no i wreszcie z Niemcami. Bowiem z inicjatywy wiceministra spraw zagranicznych, pana Arkadiusza Mularczyka, rząd „dobrej zmiany” właśnie podjął uchwałę o konieczności uregulowania w stosunkach polsko-niemieckich sprawy reparacji wojennych z tytułu II wojny światowej. Słowem: wojujemy na wszystkich frontach, jak podczas II wojny.