
Czy niezidentyfikowany obiekt wojskowy, który odnaleziono w lesie pod Bydgoszczą, wleciał w polską przestrzeń powietrzną, został zauważony, a następnie zniknął z radarów i nikt już się nim nie interesował? Wiele na to wskazuje. Nowe informacje w sprawie, które ujawnia „Fakt”, są bulwersujące i stawiają pod znakiem zapytania zdolności obronne państwa polskiego.
Pod koniec kwietnia poinformowano, że w okolicach miejscowości Zamość, ok. 15 km od Bydgoszczy, znaleziono szczątki niezidentyfikowanego obiektu wojskowego. Od razu zostało w tej sprawie wszczęte śledztwo.
Dzień później dowódca operacyjny Rodzajów Sił Zbrojnych gen. broni Tomasz Piotrowski wyjaśnił, że „trwają intensywne dochodzenia, sprawdzenia, intensywny dialog między różnego rodzaju instytucjami”. Jak wskazał, chodzi o ustalenie, w jaki sposób sprzęt mógł się tam znaleźć i jakie jest jego pochodzenie.
Generał Piotrowski nawiązał też do wydarzeń z połowy grudnia ub.r., gdy Rosjanie przeprowadzili jeden ze zmasowanych ataków powietrznych na Ukrainę, wskazał też na próby działań psychologicznych podejmowane przez Rosję.
– Powstały pewne hipotezy, mamy pewne wątki, które można byłoby powiązać ze zdarzeniem w Zamościu pod Bydgoszczą – powiedział w oświadczeniu dla mediów.
Teraz z informacji, które ujawnia „Fakt”, wynika, że śledztwo dotyczy głównie tego, kto odpowiada za to, że rakiety przestano szukać.
– Kiedy w jednostce dyżurnej rakieta pojawiła się na radarach, poderwano parę dyżurną, ale piloci nie odnaleźli obiektu. Chwilę po tym rakieta zniknęła z ekranów i sprawa została, jakby to powiedzieć, wygaszona – twierdzi informator „Faktu”.
To jest nie do pomyślenia i stawia pod znakiem zapytania zdolności obronne państwa polskiego.
– Ta rakieta przeleciała przez połowę naszego kraju i wylądowała w lesie, a znalazł ją turysta. Mnie jako oficerowi i żołnierzowi jest wstyd – mówi w rozmowie z „Faktem” wysoki oficer ze Sztabu Generalnego Wojska Polskiego.