Korwin-Mikke: Jano-Frankowsk

Janusz Korwin-Mikke
Janusz Korwin-Mikke. Foto: PAP
REKLAMA

Ostatnio doszło o zabawnego zdarzenia. Otóż rozeszły się pogłoski, że Ukraińcy chcą zamiast nazwy „Bachmut” zacząć mówić „Artiomiwśk”. Dlaczego? Po to, by w momencie utraty Bachmutu ogłosić komunikat, że „Utracony został Artiomiwśk”. Nie „Bachmut”, broń Boże – bo przecież utrata Bachmutu jest niedopuszczalna. Bachmut stał się symbolem…

…i w walce o ten symbol giną setki i tysiące żołnierzy. Bo przecież innego sensu nie ma walka o to miasto.

REKLAMA

Zabawność sytuacji polega na tym, że Bachmut naprawdę nosił nazwę „Artiomiwśk”. Nadała mu ją w1929 roku Ukraińska SRS na cześć wybitnego komunisty Teodora Siergiejewa ps. „Artiom” – bynajmniej nie Ukraińca zresztą.

W związku z tym to niektórzy Rosjanie lansują nazwę Artiomowsk – na złość Ukraińcom. Tymczasem rosyjską nazwą jest Bachmut.

Tak naprawdę miasto Bachmut w XVIII wieku znajdowało się na granicy Rosji i Turcji – i Katarzyna II Wielka osadzała w nim… Serbów, którzy uciekali spod tureckiej niewoli. A sama nazwa najprawdopodobniej jest zniekształceniem tatarskiego „bachmat”, oznaczającego rasę tatarskiego konia.

W sposób oczywisty zmiana nazwy z „Bachmut” na „Artiomowsk” nie jest rusyfikacją – raczej przeciwnie, bo to USRS tę nazwę nadała. Jednak doszukiwanie się w tej wojnie logiki jest mało sensowne.

Nazwijmy to więc „sowietyzacją”. Sowieci ochoczo zmieniali nazwy rosyjskie na „sowieckie” – bo zwalczali wszystko, co rosyjskie. Co bardzo zaskakuje Polaków, którzy traktują Rosję jak ZSRS, stalinizm jak bolszewizm, a bolszewików jak carskich namiestników. Tymczasem bolszewia (zwana wtedy przez Polaków „Sowdepią”) powstała w walce z carskim uciskiem przeciwko temu, co rosyjskie.

„Rosjanami” to byli białogwardziści od Kołczaka i Denikina – a oni, czerwonogwardziści, byli komunistami lub socjaldemokratami, lub socjalrewolucjonistami – a narodowość uważali za przeżytek. W związku z tym zwalczali Rosjan półgębkiem – bo jak zwalczać naród rosyjski, skoro w Nowej, Lepszej Rzeczywistości narodowość nie istnieje? Zwalczano więc nie „Rosjan”, tylko „wielkoruski szowinizm”.

W praktyce przejawiało się to w tym, że pogranicze Kazachstanu i Rosji przyznano Kazachskiej SRS, choć większość stanowili tam Rosjanie. Donbas przyznano Ukraińcom, którzy też stanowili tam (i stanowią do dziś!) mniejszość (Krymu im nie przyznano, bo… na Krymie nie było ich w ogóle – znacznie więcej ich było, jeśli już, na Kubaniu lub nad Donem!!). Zaś Witebsk czy Orszę przyznano Białoruskiej SRS, choć mieszkańcy, jeśli nie mówili po rosyjsku, to raczej po żydowsku niż po białorusku.

Poza tym z terenu Rosji wykrawano autonomiczne republiki, obwody i okręgi. Tak powstała np. Tatarska ASRS, Republika Mari El, Komi czy Jakucka, zwana obecnie z jakucka „Republiką Sacha” – choć Komiaków czy Jakutów nie było tam ani ćwierci. Nie chodziło tu oczywiście o kwestie narodowe – bo bolszewicy uczucia narodowe tępili; chodziło o walkę z „rosyjskim nacjonalizmem”.

Przy okazji w ramach tej walki zmieniano rosyjskie nazwy miejscowości na sowieckie. Ze szczególnym pietyzmem usuwano to, co kojarzyło się z carami lub Świętymi Pańskimi – zastępowano ich Świętymi Komunistycznymi. Stąd Sankt Petersburg zmienił się na Pietrograd, a następnie Leningrad, znikały „jekatierinburgi” i „aleksandrowki”…

Po II wojnie światowej zaprzestano walki z wielkoruskim szowinizmem, zaczęto mu nawet schlebiać – i nazwy na zrabowanych ziemiach zmieniano wyłącznie pod kątem sowietyzacji. Stąd Królewiec – z niemiecka Königsberg – przestał być „Korolewcem” i Kenigsbergiem”, a został Kaliningradem – od komunistycznego działacza Michała Kalinina. Był on szefem RFSRS, czyli… nikim ważnym – ale Sowietom brakowało już Świętych Komunistycznych. Wprawdzie przedtem na „Kalinin” przemianowano Twer – ale od przybytku Kalinina nikogo głowa nie bolała.

Jak wszyscy Czytelnicy „NCz!” wiedzą, ja sowieckie nazwy tępię – więc zawsze mówiłem i pisałem „Królewiec”. Tymczasem oficjalne media, a nawet opozycyjnie nastawieni ludzie posłusznie wypełniali wolę Stalina i pisali „Kaliningrad”. Dopiero teraz zwrócono się do jakiejś „Komisji ds. Nazewnictwa poza Granicami Polski”, by oficjalnie zmieniła nazwę na „Królewiec”.

Mnie to nie ucieszyło, bo to wcale nie była polonizacja. Najlepszy dowód, że nadal pisało się i pisze „Sowieck”, a nie „Tylża” (na szczęście ser jemy „tylżycki”, a nie „sowiecki”…), „Nieman”, a nie Ragneta, czy „Bagrationowsk”, a nie Iława Pruska. Nie była to też desowietyzacja (bo wtedy zaczęto by od „Sowiecka”) – była to złośliwość pod adresem Rosji. Jeśli chciano ich jeszcze podrażnić – to się udało. W szczególności p.Dymitr Miedwiediew, który orłem intelektu nie jest, od razu zareagował głupotami w stylu – a raczej bez stylu: „W takim razie nie będzie Warszawy, tylko Warschau” (sic!!) albo i Polskę przemianują na „Polszę”. Proszę zauważyć, że nie ma to nic wspólnego z problemem „Królewiec czy Kaliningrad”!

Jestem zwolennikiem tłumaczenia nazw – i piszę „Mediolan”, a nie „Milano”, i „Akwizgran”, a nie „Aachen”, twierdząc, że nie będzie mnie ktoś uczył, jak pisać po polsku. Jednak rosyjskie „Korolewiec” tłumaczyłbym oczywiście jako „Królewiec” – a jest przecież różnica, czy ten Królewiec był w oryginale nazwany „Korolewcem”, czy „Kaliningradem”…

Powiedzmy więc otwarcie: mnie chodzi nie tylko o polonizację, ale i o dekomunizację. Dlatego piszę „Sajgon”, a nie Thành phố Hồ Chí Minh, czyli HoShiMinhCity. Z podobnych powodów pisze „Leopoldville”,, a nie „Kinszasa” – a z obu powodów piszę „Stanisławów”, a nie „Iwano-Frankowsk” (uwaga: „Iwano-Frankowsk” to nieudolne tłumaczenie ukraińskiego „Iwano-Frankiwsk”!) – choć nie wiem, czy Jan Franko został patronem tego miasta, bo był Ukraińcem – czy dlatego, że był marksistą.

REKLAMA