Mordobicie na Titanicu

Mateusz Morawiecki i Zbigniew Ziobro. Zdjęcie: PAP
Mateusz Morawiecki i Zbigniew Ziobro. Zdjęcie: PAP
REKLAMA

Obecna władza jest w trakcie walki o wszystko. Utrata władzy po wyborach w 2023 roku oznacza dla Jarosława Kaczyńskiego ostatnie lata życia spędzone w prokuraturach, na salach sądowych, a w konsekwencji także w więzieniu. Chociażby tylko za nielegalną totalną inwigilację Pegasusem, bronią do walki z terroryzmem opozycji i używaniem zdobytej w ten sposób wiedzy do wygrywania wyborów.

Podobny los czeka szefów bezpieki PiS, Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika. Tych ostatnich może spotkać przykrość wcześniej. 6 czerwca bowiem Sąd Najwyższy ma zadecydować, co zrobić z ułaskawieniem z 2015 roku, które Andrzej Duda zastosował, nie czekając na prawomocny wyrok.

REKLAMA

Zgodnie z decyzją sędziów Sądu Najwyższego, nie wywołało to skutków prawnych, bo nie można ułaskawić kogoś, kto nie został skazany. Trybunał Konstytucyjny, który miał pomóc Kamińskiemu i Wąsikowi (mają wyrok trzech lat więzienia do odsiadki za bezprawną prowokację przeciwko Andrzejowi Lepperowi), jest sparaliżowany walką frakcyjną między ludźmi PiS i nie może się zebrać.

Najbardziej spektakularną walkę toczą jednak ze sobą Zbigniew Ziobro i Mateusz Morawiecki. Ten pierwszy puszcza bolesne dla premiera przecieki ze śledztw. Ten drugi robi, co może, aby Ziobro i jego partia wyleciały ze wspólnych list tzw. Zjednoczonej Prawicy. Wydawałoby się, że groźba anihilacji politycznej wymusi chwilowy rozejm, ale nie – walka jest zażarta. Wszystko dlatego, że sam Kaczyński niedomaga i rysuje się perspektywa, iż ktoś będzie musiał zostać jego następcą.

Na razie z grona rywalizujących wypadł Joachim Brudziński, bo ujawniono, iż przy remoncie własnego domu korzystał z pracowników Polskiego Holdingu Hotelowego.

Obrazowo pisząc, mamy mordobicie na Titanicu, który zbliża się do góry lodowej.

Wszystkie ciosy w Morawieckiego

W kwietniu „Gazeta Wyborcza” razem z „Nową Gazetą Trzebnicką” ujawniła, że siostra premiera, Anna, była zatrudniona na fikcyjnym etacie w Trzebnicy. Pracę tam w 2019 roku miała łączyć z zatrudnieniem w innej publicznej placówce. Sprawę odkryto przypadkiem w listopadzie 2019 roku, gdy policjanci dokonali nalotu na Urząd Miejski w Trzebnicy. Dość śmiesznie wyszło tłumaczenie urzędników, którzy odpowiedzieli dziennikarzom, że siostra premiera była zatrudniona w Referacie Kultury i Sportu. Ale w wystąpieniu pokontrolnym NIK w sprawie funkcjonowania ośrodków sportu i rekreacji w gminie Trzebnica napisano, że ten referat… nie został utworzony.

Ziobro korzysta niemal z każdej okazji, aby grillować Morawieckiego. Oskarża go publicznie o kłamstwa w sprawie tego, że jego rząd nie zgodził się unijną agendę „fit for 55”, która nakazuje m.in. wycofać się do 2035 roku z aut spalinowych, a wcześniej obłożyć je dotkliwymi podatkami.

Ziobro stara się walczyć o elektorat mocno eurosceptyczny. Atakował też Morawieckiego za to, że przez jego ugodowość polskie władze samorządowe muszą teraz wycofywać się ze swoich poglądów. Tłem było uchylenie wsparcia radnych z Zamościa dla arcybiskupa Marka Jędraszewskiego, które uchwalono w 2019 roku. Radni tłumaczyli, że jeśli tego nie zrobią, to ryzykują utratę środków unijnych.

„Solidarna Polska ostrzegała, ale Mateusz Morawiecki zapewniał, że ustępstwa wobec Brukseli będą korzystne. Nie będą, bo szantażyści chcą coraz więcej – dziś wymusili bezkarność za ataki na Kościół, jutro odbiorą nam suwerenność” – grzmiał Ziobro.

W marcu przywalił mu jeszcze mocniej: Nie zgadzamy się, by obrona taniej energii była przedstawiana jako Polexit. Premier Morawiecki zgodził się na zaostrzenie polityki klimatycznej UE. Chcieli tego Niemcy, Tusk i lewica. Dlatego mamy dziś drożyznę i inflację” – pisał Ziobro w marcu na Twitterze (portal wymiany szybkich komentarzy i informacji).

Podłoże ostrego starcia Ziobry z Morawieckim jest bardziej prozaiczne. Obaj widzą się jako kandydaci w wyborach prezydenckich w 2025 roku. Obaj chcą także przejąć PiS z rąk Jarosława Kaczyńskiego. 74-letni lider PiS jest zwyczajnie coraz słabszy. Ma coraz większe kłopoty ze zdrowiem i może dojść do sytuacji, w której faktycznie będzie zmuszony do bardzo dużego ograniczenia działalności politycznej.

Paradoks walczących delfinów

We Francji w latach 1349-1830 następcy tronu otrzymywali miano hrabiego Delfinatu, krainy położonej w południowo-wschodniej części kraju, nazwanej tak od herbu jednego z władców, w którym był delfin. Zwyczajowo więc francuskich następców tronu zaczęto nazywać „delfinami”.

W Polsce termin ten przyjął się w polityce, a szczególnie w rządzącym PiS, gdzie już od ponad dekady trwają walki i podchody o to, kto zostanie „delfinem” Jarosława Kaczyńskiego. Pierwszym, którego określano tym mianem, był Zbigniew Ziobro, ale w 2011 roku wyleciał z PiS. Morawiecki „delifnem” był w latach 2017-2019, ale prezes się nim rozczarował.

Dziś Kaczyński nie ma jasnego następcy. Sam wskazał na Mariusza Błaszczaka. Szef Ministerstwa Obrony Narodowej ma jednak deficyt charyzmy i gigantyczne kłopoty wizerunkowe po tym, jak okazało się, że rosyjska rakieta, która wleciała do Polski w 16 grudnia 2022 roku, została odnaleziona dopiero w połowie kwietnia br. A była to rakieta zdolna przenosić ładunki nuklearne.

Wypadek medialny miał również inny kandydat na „delfina” – Joachim Brudziński. Etatowy wiceprezes PiS, aktualnie w Europarlamencie, stał się bohaterem afery, z której wynika, że korzystał przy remoncie prywatnego mieszkania z pracowników PHH (Państwowego Holdingu Hotelowego). Brudziński przekonuje, że to była koleżeńska pomoc i że nie wiązała się ona z wykorzystaniem państwowych funduszy czy pracowników. Maile opublikowane przez „Gazetę Wyborczą” i opowieści byłego pracownika PHH jednak szokują.

REKLAMA