Konfederacja: odbić prawicę

Tomasz Sommer.
Tomasz Sommer. (Zdj. PAP/Radek Pietruszka)
REKLAMA

Właśnie minęła 97. już rocznica Zamachu Majowego, w trakcie którego Józef Piłsudski obalił w Polsce demokrację i wprowadził autorytarne rządy swoje i swoich socjalistycznych towarzyszy. Mało kto ma świadomość, że celem Piłsudskiego była nie tyle demokracja, co rządząca wtedy po raz pierwszy w historii prawica. Od czasu zamachu Piłsudskiego prawicy w Polsce nigdy więcej nie udało się dojść do władzy. Rządziły różnego rodzaju odłamy lewicy. Z wiadomym skutkiem. Konfederacja jest pierwszą polską prawicową partią, która może dojść do władzy. Warunek jest jeden: odebrać PiS monopol na patriotyzm.

– Kaczyński to człowiek, który ukradł prawicę – napisał przed laty Rafał A. Ziemkiewicz, nawiązując do występu małych braci Kaczyńskich w filmie „O dwóch takich, co ukradli Księżyc”. Niestety Kaczyńskiemu ukradzionej przez niego prawicy nikt do dziś nie odebrał. Czy zrobi to Konfederacja?

REKLAMA

Scenariusz zwycięstwa

Przez ostatnie miesiące Konfederacji udało się odbić całkiem sporą część elektoratu wolnościowego, który został zwiedziony przez KO czy efemerydy polityczne Szymona Hołowni. Dało to nawet 15 proc. poparcia w rekordowych sondażach. Teraz następuje lekka korekta tej fali wzrostu, która jasno pokazuje, że z tamtej strony pewnie na zbyt wiele już liczyć nie można.

Gdzie więc Konfederacja może szukać kolejnych wyborców? Tylko w grupie obecnych wyborców PiS, którzy są najbardziej prawicowi i którzy tak naprawdę nadają retoryczny, ale już nie praktyczny i ekonomiczny ton tej formacji. Jeśli z PiS do Konfederacji udałoby się pozyskać 7-10 proc elektoratu, to po raz pierwszy od prawie stu lat prawicowe ugrupowanie mogłoby mieć realny wpływ na władzę w Polsce. Przejmując prawicowy elektorat PiS, Konfederacja może zdobyć nawet więcej głosów niż PiS. Co więcej, w sprzyjających warunkach może nawet pokusić się o wygranie tych wyborów!

Jakim cudem? W bardzo prosty sposób: przejęcie 10 proc. z grupy obecnych 35 proc. wyborców PiS dałoby Konfederacji wynik podobny jak PiS. Przy dobrych rozkładach wynik ten może być nawet lepszy. A jeśli z kolei KO nadal będzie się kompromitować politycznie, jak robi to od kilku miesięcy, to może uzyskać wynik w granicach zaledwie 20 proc. Wtedy – zupełnie nieoczekiwanie – Konfederacja może stać się liderem tej rozgrywki. To oczywiście scenariusz mało prawdopodobny. Ale czasem nawet takie scenariusze w polityce się sprawdzają. Warunek jest jeden: odebrać Kaczyńskiemu ukradzioną prawicę.

Polityczna kradzież założycielska

Już sama nazwa pierwszej partii Jarosława Kaczyńskiego – Porozumienie Centrum – wyjaśnia, jaki był jego pierwotny plan polityczny. Chciał zagospodarować środek sceny politycznej i stworzyć ruch socjalistyczny w formie i chadecki w treści. Skąd ten pomysł? Jak sam tłumaczył w jednym z wywiadów, wydawało mu się, że w centrum ludzi jest najwięcej, więc liczenie na ich poparcie ma największe szanse powodzenia.

Nic dziwnego – Kaczyński był wtedy człowiekiem bez sprecyzowanych poglądów politycznych, rwącym się jednak do władzy. Ponieważ nie powstrzymywały go żadne zasady, od samego początku nie wahał się przed wątpliwymi moralnie, ale skutecznymi politycznie posunięciami. Podczas gdy konkurencja prowadziła naiwne dywagacje na temat różnic w swoich socjalistycznych programach, on akumulował majątek, który w półlegalny sposób pozyskał od państwa i zapisał na podstawionych ludzi. Do dziś sprawuje nad tymi położonymi w centrum Warszawy nieruchomościami nieformalną kontrolę.

Ta kradzież założycielska ma dla obecnego obozu PiS nadal znaczenie formacyjne. W kręgu władzy tej partii istnieje nieformalne przyzwolenie na akumulowanie majątku kosztem państwa przy pomocy rozmaitych synekur. Prezes i „Naczelnik” patrzy na tę masową, systemową kradzież przez palce, bo przecież sam robił dokładnie to samo na początku lat dziewięćdziesiątych.

Kradzież ideowa

Nabyte w podejrzany sposób nieruchomości nie dały jednak Kaczyńskiemu politycznego sukcesu, choć sprawiły, że nie wypadł z gry, bo zawsze miał dużo pieniędzy, które kontrolował w nieformalny sposób. Koncepcja przejęcia władzy poprzez centrum sceny politycznej nie wypaliła. Nie mogła zresztą wypalić, bo w centrum jest zawsze największy tłok, a w dodatku ludzie jednak podążają politycznie za porywającymi ideami, których w centrum ciężko uświadczyć. Jarosław Kaczyński zorientował się po latach, że taka jest rzeczywistość. Ponieważ lewa strona polskiej sceny politycznej była zagospodarowana, skierował swój wzrok na prawo. Postanowił taktycznie przejąć prawicę, na której – z różnych przyczyn, także tych czysto agenturalnych – panowała polityczna próżnia.

Zadanie to było karkołomne, bo o ile Kaczyński był człowiekiem bez zasad, to już jego brat Lech był czystej wody socjalistą. A Lech był jednocześnie ważnym elementem planu politycznego Jarosława, który miał pewność, że z jego strony nigdy nie spotka go zdrada.

Proces zawłaszczania idei prawicowej i wypełniania jej socjalistyczną treścią był, jak się okazało, stosunkowo prosty. Dlaczego? Otóż dlatego, że w Polsce rządzą prawicowe emocje, natomiast elity budujące instytucje są czysto lewicowe. A Kaczyński wykrzykując prawicowe hasła, jednocześnie budował polski socjalizm instytucjonalny, czyli w najważniejszych sprawach realizował postulaty lewicowej elity. Dlatego ta elita puszczała jego retorykę mimo uszu. Polska lewica wiedziała po prostu, że w najistotniejszych sprawach zawsze może liczyć na Kaczyńskiego.

Fałszywa martyrologia

Prawicowa maskirowka Jarosława Kaczyńskiego pewnie już dawno by wyszła na jaw, gdyby nie katastrofa smoleńska. Po pierwsze – zginął w niej Lech Kaczyński, którego poglądy były czysto socjalistyczne. Po drugie – udało się ten tragiczny wypadek lotniczy instytucjonalnie ubrać w nimb antypolskiej teorii spiskowej i przez długie lata szantażować nią patriotycznie nastawionych wyborców.

Doszło przecież do tego, że uczucia narodowe i patriotyczne, od których wielokrotnie odcinał się Lech Kaczyński, zaczęły być kojarzone z jego osobą. Katastrofa smoleńska stanowiła kolejne matactwo, przy pomocy którego Jarosław Kaczyński przykrywa swoje założycielskie kradzieże. Dążąc do odbicia z jego rąk prawicy, trzeba wszystkie jego trwające lata ideowe kradzieże i oszustwa wyświetlić i poddać pod ocenę opinii publicznej.

Wojna o patriotów

Taktyka skierowana w kradzież założycielską PiS musi więc zmierzać do pokazania, że Kaczyński i jego grupa to na poziomie ideowym socjaliści, a na poziomie pragmatycznym etatyści i synekurzyści, kierujący się głównie własnym interesem materialnym. Że w celu wypełnienia tych zakusów na cudzą własność nie cofną się przed żadnym wątpliwie moralnym zachowaniem, takim jak kłamstwo jedwabieńskie, martyrologia smoleńska czy „800 plus”. Tak jak Konfederacja sprawnie dekonstruuje „800 plus”, tak samo powinna zdekonstruować w czasie kampanii „patriotyczne” oszustwa PiS z fałszywym kultem Lecha Kaczyńskiego na czele. Bez pokazania antypolskiej twarzy PiS, uwikłanej w rozmaite podejrzane interesy ideowe, wyborcy patriotyczni od tej partii nigdy bowiem nie odejdą.

REKLAMA