Prof. Wolniewicz o prof. Grabowskim

Prof. Bogusław Wolniewicz.
Prof. Bogusław Wolniewicz. / foto: screen YouTube: namzalezy.pl
REKLAMA

Profesor Grabowski to jeden z „Polakożerców”, którego poglądy brał na tapet – przy okazji omawiania różnych problemów i kontekstów – m.in. śp. prof. Bogusław Wolniewicz. Jego wypowiedzi dotyczące prominentnych przedstawicieli Nowej Szkoły Holokaustu, w tym i „bohatera” przerwanego przez Brauna wykładu, można znaleźć w książce naszego wydawnictwa pt. „Polska a Żydzi”. Przypominamy ledwie trzy fragmenty sprzed 11 i 12 lat, które jednak – co do istoty sprawy – nie straciły na aktualności…

Logika to czystość i dyscyplina w myśleniu. Paralogika jest jej imitacją – ma się do logiki jak tombak do złota. Przez paralogizmy stwarza się pozór logiczności, by w ten sposób skłonić kogoś do przyjęcia poglądów wątpliwych lub wręcz fałszywych, a dla nas dogodnych. Z paralogiką można się spotkać wszędzie, ale jej dziedzinę główną stanowi propaganda.

REKLAMA

Paralogika antypolskiej propagandy

Paralogika operuje paralogizmami, czyli formami wnioskowania logicznie wadliwymi, ale w sposób dla laika trudno zauważalny. Stosowanie paralogizmów może być świadome lub nieświadome. Jeżeli chodzi o nieświadome, to można rzec, że umysł ludzki ma naturalną do nich skłonność, idąc logicznie po linii najmniejszego oporu. Pełne są ich np. wszelkie kłótnie domowe. Tej postaci paralogiki nie będziemy dalej rozważali.

Interesują nas tutaj jedynie paralogizmy świadome, stanowiące chwyt propagandowy, którym celowo chce się kogoś wprowadzić w błąd lub wręcz oszukać. Jedyną obroną przed paralogiką i jej podstępami jest kultura logiczna słuchacza. Przy jej braku chwyty te okazują się nadzwyczaj skuteczne. Przykładem jest paranauka. Są nią z jednej strony różne postaci współczesnego okultyzmu (psychotronika, bioenergoterapia, czakry), z drugiej zaś uroszczenia psychologii (tzw. myślenie pozytywne czy większość tak zwanej psychologii społecznej).

Tutaj przedmiotem naszego zainteresowania będzie wielka operacja propagandowa, którą w naszej książce „Ksenofobia i wspólnota” – wydanie drugie, poszerzone – nazwaliśmy „podstawianiem Polski”: podstawianie Polaków za Niemców jako głównych winowajców zagłady europejskich Żydów. Nasze rozważanie będzie jednak miało również walor ogólniejszy, bo odnosi się do wszelkiej propagandy niby-intelektualnej – odwołującej się z pozoru do rozumu, a w rzeczywistości apelującej bądź do ludzkich namiętności (ekscytowane takimi słowo-bodźcami jak „faszyzm” czy „mowa nienawiści”), bądź do wspomnianych skłonności paralogicznych rozumu ludzkiego.

Przechodzimy teraz do omówienia paru najbardziej typowych chwytów paralogicznych stosowanych przez oszczerców Polski i narodu polskiego. Ujawnianie tych chwytów staje się palącą koniecznością, gdyż fala owych oszczerstw od dziesięciu lat gwałtownie narasta. Sygnałem wywoławczym była rozpętana w 2001 roku nagonka na Polskę, dla której za pretekst posłużyła sprawa Jedwabnego (nam samym dopiero ona otworzyła oczy na to, co się tu święci).

Oszczercy Polski podobni są do okultystów: wysuwają swoje tezy często w ogóle bez uzasadnienia. Zamiast niego stosują znany, a nadzwyczaj skuteczny chwyt, który w logice określa się mianem „nieuprawnionego przerzucania ciężaru dowodu (onus probandi) na oponenta. Tak np. okultysta twierdzi, że istnieją tzw. zjawiska paranormalne („fenomeny Psi”) i że są na to liczne dowody, których jednak nie przedkłada. Zamiast tego mówi: „jeżeli nie chcecie ich istnienia uznać, to udowodnijcie, że nie istnieją”.

Analogicznie postępują oszczercy Polski, ci typu J.T. Grossa. Mówią: „Polacy podczas II wojny światowej wymordowali 200 tysięcy Żydów. Jeżeli to kwestionujecie, udowodnijcie, że to nieprawda”. Takie przerzucanie ciężaru dowodu jest logicznie nieuprawnione. Jednym bowiem z naczelnych prawideł racjonalnej dyskusji jest zasada, że ciężar dowodu spoczywa zawsze na tym, kto jakieś twierdzenie wysuwa, a nie na tym, kto podaje je w wątpliwość. Logiczną podstawą tego prawidła jest asymetria między twierdzeniem i jego negacją. Tak np. żeby wykazać, iż w stogu siana jest igła, wystarczy ją pokazać; żeby zaś wykazać, że żadnej igły tam nie ma, trzeba by przeszukać cały stóg, źdźbło po źdźble, a i wtedy nie ma pewności, że się czegoś nie przeoczyło. Łatwo wtedy zarzucić: nie znaleźliście, boście źle szukali.

Innym, często spotykanym przykładem na przerzucane onus probandi jest zarzut antysemityzmu. Mówi się: „W Radiu Maryja szerzone są treści antysemickie”. Jeżeli wyrazimy co do tego wątpliwość, odpowie się nam: „to wykażcie, że nie występują”. Zupełnie analogicznie rozumując, można postawić dowolny zarzut, a zamiast dowodu żądać, by to obwiniony wykazał jego fałszywość. Na taktyce przerzucanego onus probandi oparte było całe postępowanie karne w systemie stalinowskim, skodyfikowane tam przez Andreja Wyszyńskiego.

Gdy kogoś oskarżono np. o „trockizm”, wtedy nie oskarżyciel był zobowiązany do przedstawienia dowodów, że tak istotnie jest, tylko oskarżony miał udowodnić, że tak nie jest. Tak samo jak z zarzutem „trockizmu” jest z zarzutem „antysemityzmu”. Gdy komuś zarzucą „antysemityzm”, oczekuje się, że on sam się z niego oczyści; a oszczerca chodzi w glorii sprawiedliwego, „czujnego” na objawy zła.

Metodę wysuwania niedostatecznie uzasadnionych twierdzeń z dalszym przerzucaniem onus probandi na oponenta spotykamy również w publikacjach sławetnego Centrum Badań nad Zagładą Żydów przy Polskiej Akademii Nauk (kierowanego przez Barbarę Engelking-Boni). W publikacji Jana Grabowskiego, blisko z tym Centrum związanego, czytamy: „Moje własne badania oparte na badaniach w archiwach pokazują, że w szerokich rzeszach polskiego społeczeństwa od 1940-41 roku nastąpiło przyzwolenie, żeby zagarniać własność żydowską”.

Twierdzenie, takie budzi wiele wątpliwości. Zamiast dowodów mamy autorekomendację autora („moje własne badania oparte na badaniach w archiwach”), która ma sparaliżować wątpliwości czytelnika. Bo jakie są to badania? Kto te „badania w archiwach” przeprowadzał – sam autor czy osoba trzecia? Kiedy dokładnie były prowadzone? Gdzie te archiwa się znajdują? Przede wszystkim zaś, na jakiej podstawie autor twierdzi, że owe „badania” pokazały to, co rzekomo mają pokazywać: że „w szerokich rzeszach polskiego społeczeństwa od 1940-1941 roku nastąpiło przyzwolenie, żeby zagarniać własność żydowską”.

Związek logiczny między wynikami owych „badań”, jakiekolwiek one były, a tezą o szerokim przyzwoleniu społeczeństwa polskiego na zagarnianie własności żydowskiej, w żadnym razie nie może być prosty ani tym mniej łatwy do „pokazania”.
Teza Grabowskiego nie ma nic wspólnego z nauką. Jest chwytem czysto propagandowym opartym na przerzucie onus probandi: „Moje badania pokazały, a wy udowodnijcie, że nie pokazały”.

Co więcej, chwyt ten jest tutaj stosowany w postaci wzmocnionej. Nie tylko bowiem bezprawnie przerzuca się onus probandi na oponenta, ale w dodatku liczy się na to, że ma on zatkane usta – że nikt tych „badań” nie odważy się kwestionować ze strachu, by sam nie został posądzony o antysemityzm.

(Fragment nieukończonego szkicu prof. Bogusława Wolniewicza z maja 2011 r.)

Antypolskie centrum i fikcyjne 10%

(…) Żydowski Instytut Historyczny w Warszawie ma od 3 października 2011 roku nowego dyrektora: z nominacji ministra kultury – został nim Paweł Śpiewak. Z tej okazji dziennik „Rzeczpospolita” (26-27 listopada 2011) zrobił z nim wywiad, którego głównym akcentem jest pewna liczba. Nowy dyrektor, powołując się na książkę o stosunku polskich chłopów do Żydów wydaną przez Barbarę Engelking, oznajmił tam: „z tych badań wynika, że z rąk Polaków zginęło w czasie wojny 120 tys. Żydów”. Dalej zaś powołuje się już na tę liczbę jak na ustaloną („skoro historycy wyliczyli, że było 120 tys. ofiar żydowskich…”) i wzywa Polaków do „prawdziwej refleksji” nad nią. (…) Liczba „120 tys.” jest nowa. Rok temu Gross wymieniał „200 tys.”, z czego się potem wycofał do „kilkudziesięciu tysięcy”; a teraz znowu zwyżka. Skąd Śpiewak tę liczbę ma?

Wziął ją z centralnej wytwórni antypolskich oszczerstw, jaką jest Centrum Badań nad Zagładą Żydów przy Polskiej Akademii Nauk, czynne od ośmiu lat. Kieruje nim Barbara Engelking-Boni – psycholożka i żona ministra Michała Boniego. Centrum stosuje różne chwyty politycznego marketingu, a jednym z nich jest żonglerka sfingowanymi liczbami. Rzuca się taką liczbę na próbę i patrzy, co będzie: gdy trafi a na opór, to się cofamy i znów patrzymy; gdy zaś oporu już nie ma, idziemy naprzód. Właściwy cel owego Centrum ujawnił niechcący jeden z jego tuzów, niejaki Jan Grabowski, wykładowca Uniwersytetu w Ottawie. W rozmowie z „Gazetą Wyborczą” (8-9 stycznia 2011), przy której była też Engelking, powiedział: „Jedwabne to nie był incydent. Mordowanie Żydów miało miejsce wszędzie, jak Polska długa i szeroka” (przez Polaków, rzecz jasna, bo to o nich tu mowa).

Ważne, by te liczby były duże, im większe, tym lepsze, ale co najmniej „dziesiątki tysięcy”; inaczej nie będzie efektu. A ponieważ takich liczb nie ma, więc się je finguje. W latach 2007-2010 Centrum realizowało „program badawczy” o nazwie „Ludność wiejska w GG wobec Zagłady i ukrywania się Żydów 1942-1945”, finansowany przez The Rotschild Foundation Europe, Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego RP oraz Conference on Jewish Material Claims against Germany.

Owocem są trzy książki wydane w 2011 roku przez Centrum. Ich tytuły mówią za siebie: B. Engelking „»Jest taki piękny, słoneczny dzień…«. Losy Żydów szukających ratunku na wsi polskiej 1942-1945”; J. Grabowski „Judenjagd. Polowanie na Żydów 1942-1945”; praca zbiorowa (red. B. Engelking) „Zarys krajobrazu. Wieś polska wobec zagłady Żydów 1942-1945”. Trzeba do nich dodać także „Złote żniwa” J. T. Grossa (też 2011), któremu Centrum służy za zaplecze i legitymację…

(fragment tekstu prof. Bogusława Wolniewicza z grudnia 2012 r.)

Antypolonizm i 56%

(…) Premier Donald Tusk na zebraniu Rady Krajowej PO oświadcza, co następuje („Nasz Dziennik”, 19 listopada 2012 r.): „Dzisiaj, kiedy słyszymy, że ktoś chce polować na mniejszości, na homoseksualistów albo na Żydów – to ja dzisiaj, w pięciolecie naszych rządów, chcę powiedzieć: jesteśmy po to, aby te groźby nigdy nie stały się faktem”. A obecna tam Ewa Kopacz, marszałek Sejmu RP, słucha go w zachwyceniu i bije brawo.

Pytamy premiera: kto chce dziś w Polsce polować na Żydów i takie groźby wyraża?

Odpowiedzią miał być pewnie synchroniczny z tą mową film „Pokłosie” i pokazana na nim polska dzicz antysemicka, która tylko czeka, by zerwać się z Tuskowego łańcucha. W mowie premiera pobrzmiewa też echem książka niejakiego Jana Grabowskiego, polskiego Żyda z Kanady: „Judenjagd. Polowanie na Żydów 1942-1945”, Warszawa 2011. Książka stanowi standardowy produkt Centrum Badań nad Zagładą Żydów przy IFiS PAN, krajowej wytwórni antypolskich materiałów propagandowych. Układa się to wszystko w przerażający obraz. Bo pomyślmy: troje najwyższych urzędników państwa oraz Polska Akademia Nauk współdziałają z antypolską kampanią WJC. Czy w innym kraju byłoby to do pomyślenia? Przypomnijmy też, że poprzedniczką owego Kongresu była Alliance Israélite Universelle, która zaraz w 1919 roku zajęła wobec odradzającej się Polski stanowisko wybitnie nieprzyjazne (patrz „Encyklopedia Ultima Thule”, tom 1, 1927).

REKLAMA