W imię ekologii zapowiada się „wykluczenie” transportu lotniczego

Zdjęcie ilustracyjne. / Foto: Pixabay
REKLAMA

Francuski minister transportu i wyjątkowy „postępowiec” Beaune, z wielkim zadowoleniem przyjął publikację rozporządzenia zakazującego korzystania z krajowych linii lotniczych w przypadku istnienia alternatywy połączeń kolejowych, o ile czas przejazdu pomiędzy miastami jest krótszy niż 2h30. Tymczasem eksperci francuscy mówią o prawie zerowej skuteczności takiego środka dla ochrony klimatu i wydaje się, że zakaz krajowych lotów ma jedynie wymiar propagandowy. I właśnie dla propagandy wprowadza się aspekt karania ludzi.

Publikacja dekretu ożywiła też napięcia między rządem a francuskim sektorem transportu lotniczego, dla którego taka decyzja oznacza duże straty i nie ma żadnego uzasadnienia „klimatycznego”, o ekonomicznym nie wspominając. „To ważny sygnał i pierwszy na świecie! Kontynuujemy!” – cieszył się tymczasem minister ds. transportu Clément Beaune, któremu znacznie lepiej wychodzi… aktywizm gejowski. Przypomnijmy, że to ten sam Beaune, który jeździł swego czasu do Polski, by krytykować „strefy wolne od LGBT”. Wpuszczony na poletko transportu, też potrafi zajmować się tylko „postępową ideologią”…

REKLAMA

Na tym nie koniec, bo francuski rząd chce też dodatkowo opodatkować najdroższe bilety lotnicze. Skoro kogoś stać, by latać daleko, to może zapłacić więcej. To kolejna zielona aberracja Paryża. Francuzi, którzy skorzystają z samolotu, zostaną opodatkowani na rzecz… remontu kolei. Nowy podatek zostanie bowiem przeznaczony na sfinansowanie wynoszącego… 100 miliardów euro planu renowacji kolei SNCF.

Zapłacą na razie osoby latające pierwszą klasą i klasą biznesową. Rząd rozważa jednak dodatkowe opodatkowanie także najdroższych biletów lotniczych. To kolejna taksa. Premier Borne opodatkowała już „super-zyski” koncesjonariuszy autostrad czy paliwa nalewane do prywatnych odrzutowców. Wszystko to jest tłumaczone „transformacją ekologiczną” i przenoszeniem transportu z ruchu lotniczego na kolejowy.

Stoi za tym homoseksualny wspomniany minister transportu Clément Beaune, który tryska eko-pomysłami. Założenie jest proste, „osoba, która już płaci bardzo wysoką cenę za swój bilet, jest mniej wrażliwa na jego cenę” – wyjaśniał Beaune, który zresztą sam lata na razie na koszt rządu.

Nowy podatek ma przynieść około „sto milionów euro w latach 2023-2027”. Rząd liczy też w ustawie budżetowej na „kilka miliardów” z podatku od super-zysków koncesjonariuszy autostrad. Jednak w przypadku Air France, firma opublikowała właśnie stratę netto w wysokości 344 mln euro w I kwartale 2023 r. Tego typu podatek pogrąży ją jeszcze mocniej. Dyrekcja przewoźnika podkreśla, że Francja jest i tak „krajem, który już teraz najbardziej opodatkowuje linie lotnicze”. Linia lotnicza twierdzi, że pieniądze, które oszczędza i tak są wykorzystywane „na dekarbonizację sektora”. Rząd ostrzega, że z nowymi podatkami nie osiągnie „celów dekarbonizacji”.

W 2020 r. przewoźnikom narzucono już podwyżkę podatku solidarnościowego od wszystkich biletów lotniczych, zwanego „podatkiem Chiraca”. Wprowadzono go w 2005 r. za drugiej kadencji tego byłego prezydenta. Ów „podatek ekologiczny” wzrósł z 9 do 18 euro za te same bilety w klasie biznes i z 1,5 do 3 euro za loty w klasie ekonomicznej.

Ile zarabia się na „ekologii”?

Za „eko-pomysłami stoi potężne lobby. Zgrzyty pojawiają się tylko wtedy, kiedy mogą naruszyć interesy francuskiego biznesu. Ideolodzy jednak nie rezygnują i mają w tym swój cel. Francuski „L’Express” ujawnił niedawno zarobki „aktywistów ekologicznych”, którzy kasują tysiące euro za swoje konferencje i wykłady. Jest to samonapędzająca się machina. Propaganda o „ociepleniu klimatu” powoduje, że firmy i instytucje chcą być „na bieżąco” i pokazywać, że też angażują się w „ochronę klimatu”, więc zapraszają „specjalistów”… I tak wychodzi taniej niż dokonywanie np. zielonych restrukturyzacji.

Napychają więc kieszenie aktywistom, chociaż „ekologią” obecnie zajmują się głównie „antykapitalistyczni działacze”. Ci biorą tysiące euro za konferencje i mogą nie martwić się o swój byt. Tutaj potwierdza się zresztą stara zasada Lenina, że kapitalista sprzeda nawet sznur, na którym się go powiesi…

Obecnie, bez „zielonego” zaangażowania biznesu ani rusz, bo można się wywrócić na protestach „ekologów”. Niektóre firmy pokazują więc, że chcą się szkolić i podnosić „świadomość ekologiczną”. Z tego powodu „aktywiści ekologiczni” są zapraszani na rozmaite konferencje i nieźle opłacani. Według informacji „L’Express”, który przywołuje opinię dyrektora generalnego firmy Ceca specjalizującej się w organizacji konferencji Christophe’a de la Chaise „ceny prelegentów we Francji wahają się od 2 do 30 tysięcy euro za godzinę”. „Specjaliści” lub osoby o wyrobionej marce „aktywistów” zarabiają od 3000 do 7000 euro. Agencja Simone and Nelson, podaje z kolei, że wystąpienie na tego typu konferencjach za godzinę płaci się od 4 000 do 10 000 euro dla osób o „znanej reputacji”. Kilka tygodni temu scenarzysta i reżyser Cyril Dion, który jest też orędownikiem tez o „ratowaniu planety”, skasował za wystąpienie w Centrum Młodzieżowym Liderów Biznesu (CJD) w Nicei „kilka tysięcy euro”. Organizatorzy mówili, że nie była to wcale suma „ekstrawagancka”.

Lewaczka i „ekologiczna antykapitalistka” Camille Etienne brała niedawno udział w podobnym seminarium biznesowym w spółce zależnej Nexity. Jej wystąpienie wyceniono podobnie, na „kilka tysięcy euro”. Szefowa firmy ds. komunikacji Agathe Fouache wyjaśniała, że „ponieważ wiemy, że tego rodzaju prelekcja jest dla aktywistów często jedynym źródłem dochodu i finansowania ich działań, robimy to z otwartym sercem”. „Eko-terroryści” mają przy okazji swój „eko-biznes”, a Lenin w mauzoleum na Placu Czerwonym skręca się ze śmiechu…

Łuk Triumfalny w barwach LGBT

Na filmiku opublikowanym przez artystę Iana Padghama na Twitterze widać Łuk Triumfalny otoczony ogromną tęczą, której towarzyszy znak tzw. „marszu dumy”. Wielu internautów obawiało się, że ten projekt może być narzucony później w „realu”. 41-letni Padgham pochodzi z San Francisco, ale studiował też w Paryżu i mieszka obecnie w Bordeaux. Znany jest z tworzenia krótkich filmów animowanych. Tym razem przedstawił „odnowiony” Łuk Triumfalny w barwach LGBT. Zabawa zabawą, ale Łuk to zarazem pomnik Nieznanego Żołnierza i pomnik chwały francuskiego oręża.

Krytyka internautów spotkała się z ripostą artysty, że Francuzi są „źle przygotowani jako społeczeństwo na manipulowanie obrazem”. Padghan w wywiadzie dla AFP mówił, że jest „zdumiony liczbą osób, które biorą jego filmy za rzeczywistość”. „Być może jako homo sapiens nie jesteśmy stworzeni do widzenia rzeczy, które wyglądają na prawdziwe, ale nie mogą być prawdziwe” – filozofował Amerykanin z Bordeaux. Wydaje się jednak, że to po prostu kolejna prowokacja, która ma przyciągnąć uwagę widzów. Niestety, współczesna sztuka, czym mniej ma do powiedzenia, tym częściej właśnie z prowokacji korzysta.

Rzecz jasna Ian Padgham Paryski chciał w ten sposób zareklamować tzw. „marsz równości”, który w Paryżu zaplanowano na 24 czerwca. W końcu pochodzi z San Francisco, miasta, w którym stworzono owe „Gay Pride”. Artysta dodaje, że jego „wideo jest próbą pokazania znaczenia miłości, zrozumienia i wsparcia, bo bardzo się martwił obrażaniem ludzi ze społeczności LGBT ze strony skrajnej prawicy”. I pewnie dlatego sponiewierał i sprofanował pomnik tych, którzy dla Francji oddali życie?

W Belgii dadzą urlopy na „tranzycję płciową”

Belgijska Gandawa przyzna 20 dni urlopu pracownikom przygotowującym się do „tranzycji płciowej” i związanych z tym zabiegów. Dotyczy to wszystkich pracowników służby cywilnej w mieście, którzy chcą sobie „naprawić” płeć. To tylko jeden z wielu środków polityki miasta, która szerzej otwiera się na „włączanie osób LGBTQI+”. Inkluzywna polityka Gandawy to także np. pojawianie się neutralnych toalet publicznych czy odpowiednia polityka językowa, czyli np. neutralne formy zwracania się do adresatów pism urzędowych.

Gandawa to miasto w północno-zachodniej części Belgii i stolica prowincji Flandria Wschodnia. Merem miasta jest Mathias de Clercq z flamandzkiej partii liberalnej. Należy do socjal-liberalnego skrzydła swojej partii. Dodajmy, że Gandawa nie tylko brnie w odmęty ideologii LGBT, ale była też jednym z pierwszych miast na świecie, w którym miasto zachęcało swoich obywateli do wegetarianizmu, wprowadzając takie dni na stołówkach szkolnych, pracowniczych i studenckich. Starają się jak mogą, a tymczasem wychodzi im różnie. Warto przypomnieć bowiem, co działo się w tym mieście, kiedy pojawiło się stoisko LGBT. Młodzież przy wtórze okrzyków – „Allach Albar” – szybko je zdemolowała…

Przywódcy diaspory żydowskiej debatowali nad jej przyszłością w Europie

Na koniec temat „euro-pejski”, chociaż mocno dotyczący Francji, bo tu żyje największa w Europie diaspora żydowska. W portugalskim Porto odbyła się konferencja zorganizowana przez Europejskie Stowarzyszenie Żydów z siedzibą w Brukseli. Jej temat brzmiał: „Drawing together the future of European Jewish communitys”, a udział wzięli liderzy diaspory krajów europejskich oraz przedstawiciele rządu Izraela. Wskazano m.in., że nasilający się antysemityzm i zmniejszanie się europejskich społeczności żydowskich w krajach Europy to główne wyzwania tych społeczności. Jedno zjawisko jest powiązane z drugim. Antysemityzm jest często importowany z muzułmańskimi imigrantami, co z kolei zachęca zwłaszcza młodych do wyjazdów na stałe do Izraela.

Antysemityzm podobno narasta, chociaż zebrani przyznawali, że europejskie rządy i Unia Europejska przeznaczają więcej środków na walki z „antyżydowską nienawiścią” i „intensyfikują wysiłki w tej walce”. Problem dotyczy nawet najbardziej przyjaznych Żydom krajów. W takich Niderlandach doliczono się w 2021 roku 183 incydentów antysemickich, co stanowi wzrost o 36 proc. w porównaniu z poprzednim rokiem i najwyższą liczbę od ponad dekady. Wyjściem ma być „alija”, czyli „powrót”. Paradoksalnie takie powroty wspiera i rząd Izraela, chociaż jednocześnie krytykuje antysemityzm i domaga się działań. Wyjeżdżają jednak młodzi, co osłabia dynamizm życia diaspory.

Holandię opuściły m.in. dzieci tamtejszego naczelnego rabina. Czwórka dzieci Joela Mergui, przewodniczącego Konsystorza Paryskiego też wyjechała do Izraela. On sam tłumaczy to tradycjami syjonistycznymi rodziny, ale też wskazuje na antysemityzm i jego wpływ na codzienne życie dzieci i ich rodziców we Francji: „w ostatnich latach widziałem, jak dzieci porównują szkoły nie na podstawie ich poziomu nauczania, ale poziomu… ochrony policyjnej”. Z Francji wyemigrowała dwója z czwórki dzieci Meyera Habiba, francuskiego deputowanego, czy ośmioro dzieci naczelnego rabina Paryża, Michela Gugenheima, które również dokonały „aliji”.

Wśród różnych przyczyn wyjazdu są np. przepisy zakazujące rytualnego uboju. Są to Belgia, Szwecja, Finlandia, Dania, Słowenia, Estonia, Szwajcaria i Norwegia. Kilka krajów europejskich ograniczyło możliwości obrzezania religijnego. We wspomnianej „tolerancyjnej” Holandii na celowniku władz znajduje się obrzezanie wykonywane w judaizmie na małych chłopcach w osiem dni po ich urodzeniu. W 2019 roku Ministerstwo Zdrowia ogłosiło, że wszczęło śledztwo w sprawie dwóch najbardziej znanych w kraju rzezaków, którzy dokonują obrzezania religijnego.

Z zachodniej Europy rośnie „cichy exodus”, pustoszeją synagogi, a niektóre budynki trzeba było wystawić na sprzedaż. Według izraelskich statystyk rządowych nawet z Francji, która gości największą w Europie diasporę żydowską, czyli około 400 000 osób, od 2014 roku wyjechało co najmniej 50 000 Żydów. Wydaje się jednak, że głównym powodem wzrostu „antysemityzmu” w Europie nie jest jakiś „historyczny antysemityzm”, ale zjawisko migracji.

Coraz większa społeczność muzułmańska raczej za Żydami nie przepada i przenosi z sobą na Stary Kontynent wszystkie problemy trapiące Bliski Wschód. Na tym tle widać ciekawy podział wśród samej diaspory żydowskiej. Sytuacja zachęca syjonistów do agitacji za „aliją”, a z kolei mocno zasymilowani Żydzi stają się nagle „prawicowi”, nierzadko wręcz „narodowo”, krytykując zjawisko imigracji. Przyszło nam żyć w ciekawych czasach…

REKLAMA