Zarobki posłów wyższe niż oficjalne. Mnogość podkomisji, które się lenią

Zarobki posłów.
Pustawy Sejm - zdj. ilustracyjne. / Fot. PAP
REKLAMA

Według Najwyższej Izby Kontroli rzeczywiste zarobki parlamentarzystów są średnio o niemal jedną piątą wyższe, niż się oficjalnie podaje.

Aktualnie – przynajmniej oficjalnie – posłowie zarabiają 12.826,64 zł brutto, do tego przysługuje im niemal niepodatkowana dieta w wysokości 4.008,33 zł. Plus różne inne dodatki na prowadzenie biura, bezpłatne podróże itd.

REKLAMA

W rzeczywistości jednak posłowie zarabiają jeszcze więcej. NIK wyliczyła, że średnie zarobki w 2022 roku wyniosły 15211,5 zł miesięcznie (bez diety), czyli o niemal 20 proc. więcej niż wynika to z rozporządzenia prezydenta Andrzeja Dudy.

Skąd ta różnica? Chodzi o kolejne dodatki, które uwzględniono w systemie. Przewodniczący komisji dostają 20 proc. dodatku do uposażenia. Ich zastępcy – 15 proc. Jedną dziesiątką dodatku do pensji dostają wszyscy członkowie komisji Unii Europejskiej, ds. służb specjalnych, ustawodawczej i finansów. 15 proc. więcej uposażenia dostają też posłowie reprezentujący Sejm przed TK. Szefowie podkomisji stałych mogą liczyć na dodatkowe 10 proc.

Tych podkomisji jest aż 60, a niektóre niemal w ogóle się nie spotykają. Z wyliczeń Radosława Karbowskiego, które przytacza „Rzeczpospolita”, wynika, że w 2022 roku średnio podkomisja stała zbiera się raz na cztery, ale pięć podkomisji w 2022 roku odbyło zero spotkań, a 15 – tylko po jednym. Pensja przysługiwała oczywiście co miesiąc.

Niechlubnym rekordem może pochwalić się podkomisja stała do spraw nadzoru nad zarządzaniem mieniem państwowym, której przewodzi Ewa Malik (PiS). Podkomisja zebrała się w 2021 roku na kilka minut, by wybrać prezydium. W 2022 roku nie uznała za stosowne, by zebrać się choć jeden raz.

Jestem za tym, by posłowie dobrze zarabiali. Jednak sposób ich wynagradzania powinien być przejrzysty. Tej przejrzystości brakuje nie tylko przy dodatkach, ale też przy rozliczaniu ryczałtu na paliwo czy podróży zagranicznych – komentuje na łamach „Rzeczpospolitej” prof. Antoni Kamiński z Instytutu Studiów Politycznych PAN.

REKLAMA