Bunt w moskiewskim chanacie

Jewgienij Prigożyn - założyciel Grupy Wagnera Źródło: Twitter
Jewgienij Prigożyn - założyciel Grupy Wagnera Źródło: Twitter
REKLAMA

Przebieg buntu Jewgienija Prigożyna przeciw obecnej władzy potwierdził powiedzenie nieżyjącego już amerykańskiego senatora Johna McCaina, że Rosja to stacja benzynowa udająca kraj i zarządzana przez mafię.

Na razie, kilka dni po zakończeniu tego buntu w wyniku zawarcia jakiegoś porozumienia pomiędzy mafiosami, możemy powiedzieć, że ta sprawa zawiera w sobie znacznie więcej pytań niż odpowiedzi, dlatego też należy ją częściowo rozpatrywać w trybie przypuszczającym, a tylko częściowo w trybie oznajmującym.

REKLAMA

Natomiast z pewnością możemy powiedzieć, że bunt szefa armii najemników nazywanych Grupą Wagnera pokazał niebywałą słabość struktur władzy w Rosji i publicznie zakończył mit prezydenta Władimira Putina jako silnego człowieka.

Bunt

Przebieg buntu jest dobrze znany. Przypomnimy tutaj tylko podstawowe fakty. Grupa Wagnera, założona przez płk. Dmitrija Utkina ps. „Wagner” w 2014 roku, jest formalnie prywatną firmą wojskową, a faktycznie armią najemników, nieróżniącą się wyposażeniem od lądowych armii. Wagnerowcy to zazwyczaj byli zawodowi żołnierze armii rosyjskiej. Jako najemnicy walczyli w Syrii i w Afryce po stronie tych sił, które popierał Kreml.

Obecnie biorą udział w wojnie na Ukrainie, mając opinie najbardziej bojowej, ale i najbardziej okrutnej formacji walczącej po rosyjskiej stronie. Ich szef Prigożyn od kilku miesięcy znajduje się w konflikcie z szefostwem rosyjskiej armii, przede wszystkim z ministrem Siergiejem Szojgu oraz z szefem sztabu armii rosyjskiej gen. Walerijem Gierasimowem. Prigożyn oskarżał ich o porażki rosyjskiej armii na Ukrainie wynikające z ich niekompetencji; oskarżył ich nawet o zdradę stanu, a przede wszystkim o niedostateczne zaopatrywanie jego oddziałów w amunicję.

Publiczna krytyka najwyższych szefów armii to rzecz niespotykana w rosyjskiej autokracji. Trwała ona już od dłuższego czasu i zapewne nie mogła się odbyć bez zgody Putina, który w ten sposób nie tylko równoważył wpływy Szojgu i Gierasimowa, ale także zapewniał sobie alibi w kwestii odpowiedzialności za niepowodzenia na froncie.

Nie wiadomo co się stało, że Putin uległ sugestii generałów żądających skończenia z samodzielnością wagnerowców i bezpośredniego podporządkowania ich armii (poprzez obowiązek podpisywania przez najemników kontraktów wojskowych z armią, a nie z Grupą Wagnera). Prawdopodobnie uznał, że Prigożyn, który jeździł po Rosji i spotykał się z gubernatorami i wyższymi oficerami, tworzy nieformalny układ mogący być dla niego groźną alternatywą.

Przypomina to trochę sytuację, jaką miał kiedyś inny dyktator, kiedy generałowie zażądali rozprawienia się również z siłową organizacją zagrażająca ich pozycji. Wtedy udało się zabić szefa tej organizacji Ernsta Röhma i zlikwidować kierownictwo SA… Obecnie, jak sugeruje się, miano również wyeliminować z gry Prigożyna, ale podobno próba jego zatrzymania nie powiodła się. Prigożyn miał uciec z Sankt-Petersburga do swoich oddziałów w Donbasie.

23 czerwca oskarżył dowództwo armii o rakietowe ostrzelanie obozu wagnerowców, czemu armia zaprzeczyła. 24 czerwca Prigożyn wycofał swoje wojska ze wschodniej Ukrainy i zajął duże, ponadmilionowe miasto Rostów nad Donem, leżące w Rosji, niedaleko ukraińskiej granicy. Niewykluczone, że jego oddziały może także opanowały kluczowe punkty w innym dużym mieście – Woroneżu.

Prigożyn ogłosił pod hasłami sprawiedliwości marsz oddziałów na Moskwę. Jego oddziały, przesuwające się w szybkim tempie w kierunku stolicy, po niemal całodniowym marszu zostały zatrzymane rozkazem swojego szefa, który, jak podano, po rozmowie z prezydentem Białorusi Aleksandrem Łukaszenką zdecydował się zakończyć całą akcję w zamian za bezpieczeństwo swoje i swoich ludzi.

Co pokazał rajd wagnerowców

Bierność armii. Wyprawa wagnerowców z Rostowa nad Donem lub z Woroneża do dalekiej Moskwy, a więc na odległość ponad tysiąca km z tego pierwszego i ponad 500 km z drugiego miasta, pokazała bierność armii. Wagnerowców nikt nie potrafił, a właściwie nie chciał zatrzymać, pomimo że czołowa kolumna marszowa miała liczyć nie więcej niż 5 tysięcy najemników. Przemieszczali się szybko w kierunku stolicy. Jechali jak na wycieczkę lub na urlop.

Według Prigożyna jego pierwsze oddziały dotarły na odległość 200 km od Moskwy, nie napotykając żądnej próby zatrzymania ze strony sił lądowych armii. Lokalni dowódcy wojsk lądowych zachowywali się biernie, nie mieli najmniejszego zamiaru walczyć w obronie prezydenta Putina. Jedynie lotnictwo próbowało przeszkodzić im w marszu.

Efektem było, jak na razie wiadomo, zestrzelenie jednego samolotu, co spowodowało śmierć kilkunastu żołnierzy, w tym przypuszczalnie oficerów wysokiego szczebla. To był Ił-22, samolot przeznaczony do rozpoznania obrazowego (przetwarzający obraz na dane) i rozpoznania elektronicznego, pełniący także funkcję punktu dowodzenia.

Domniemywa się, że zestrzelenie tego rodzaju maszyny miało być możliwe w wyniku potajemnego przekazania wagnerowcom specjalnego sprzętu przeciwlotniczego przez oficerów armii. Zestrzelono także jeden śmigłowiec, ale różne źródła podają, że zostało zniszczonych nawet pięć maszyn tego typu!

Rachityczna obrona. Szybki rajd wagnerowców pokazał niebywałą nieporadność decydentów w przygotowaniu się do walki. Przeciwko nadciągającej kolumnie zaczęto w Moskwie kopać jakieś okopy, przerywać infrastrukturę dojazdowych dróg czy ulic, tworzono prowizoryczne barykady z worków z piaskiem, jak podczas najazdu Hitlera.

Wszystko to wskazuje na brak woli lub działanie w stylu włoskiego strajku, a przecież w rejonie Moskwy stacjonują dwie najlepsze rosyjskie dywizje: 4 Gwardyjska Kantemirowska Dywizja Pancerna i 2 Gwardyjska Tamańska Dywizja Zmechanizowana, Rosgwardia (wojska wewnętrzne MSW) oraz inne jednostki wojskowe – w sumie kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy.

Ich siła była wystarczająca, żeby nie tylko zatrzymać marsz oddziałów Grupy Wagnera, ale je zniszczyć w bezpiecznej odległości od stolicy. Jednakże to nie nastąpiło. Zamiast rozpocząć przemieszczanie tych sił na południe od Moskwy, zaczęto przygotowywać się do obrony stolicy metodami jak za króla Ćwieczka, pokazując kompletną słabość administracyjnych i wojskowych struktur w rosyjskim państwie, a przede wszystkim niepewność, czy dowódcy posłuchają rozkazów prezydenta. Warto przypomnieć, że Dywizja Tamańska, wysłana do Moskwy podczas puczu Janajewa w 1991 roku, zbuntowała się i przeszła na stronę Jelcyna…

Koniec mitu macho. Władimir Putin od lat pokazywany był jako symbol macho. To posiadacz czarnego pasa w dżudo, kawalerzysta, pływający dziennie 2 godziny w basenie, ćwiczący na siłowni, zakładający nadajnik GSP na szyi uśpionego tygrysa syberyjskiego czy też jeżdżący na niedźwiedziu (fotomontaż). Tego rodzaju zdjęcia budowały mit ponad miarę sprawnego fizycznie i silnego mentalnie przywódcy państwa.

Teraz to się bardzo zmieniło. Według wielu źródeł, Putin opuścił Moskwę, a zagraniczne media uznały to za ucieczkę. Część określiła go jako tchórza. Nie ulega wątpliwości, że to był szok dla Rosjan. Rosjanie przez lata byli bardzo dumni, że mają młodego i wysportowanego przywódcę. Teraz ten mit macho jeśli nie runął, to został niewątpliwie poważnie rozbity. W Rosji, kraju, gdzie panuje kult siły, nie wybacza się słabości i tchórzostwa.

Analogia historyczna. Ucieczka Putina przypomina podobną sytuację sprzed kilku wieków, kiedy to uważany za silnego władcę car Iwan IV Groźny uciekł w panice przed Tatarami. W 1571 roku Tatarzy krymscy najechali Rosję, w której trwała prawdziwa operacja specjalna, kiedy to psychopatyczny okrutnik Iwan Groźny pacyfikował całą Rosję. Utworzony przez niego swoisty korpus bezpieczeństwa, czyli oddziały opryczników, z rzadko spotykanym okrucieństwem mordowały na masową skalę książąt, bojarów, mieszczan oraz chłopów podejrzewanych o zdradę przez cierpiącego prawdopodobnie na paranoiczną podejrzliwość cara.

Wojskom rosyjskim wysłanym przez władcę nie udało się zatrzymać Tatarów, tak jak lotnictwu nie udało się zatrzymać wagnerowców. Iwan liczył jeszcze na wezwany 8-tysięczny korpus opryczników, ale ci woleli się nie narażać na niepewny los w starciu z Tatarami i nie przybyli, podobnie jak obecni dowódcy też nie chcieli narażać się na starcie z wagnerowcami. Iwan zostawił Moskwę i uciekł na północ, podobnie jak to zrobił Putin. Potem chan Dewlet-Girej, podobnie jak cztery i pół wieku później Prigożyn, bezkarnie zawrócił na południe. Jedyna, podstawowa różnica polega na tym, że Prigożyn nie dotarł do Moskwy, a chan dotarł i spalił jej przedmieścia, w konsekwencji czego ogień przerzucił się dalej i spaliło się całe miasto.

Początek końca Putina

Szkody zadane wystąpieniem Prigożyna są niepowetowane. Po pierwsze: rozpoczynając bunt, szef wagnerowców w 40-minutowym medialnym wystąpieniu zniszczył państwową narrację dotyczącą wojny na Ukrainie. Nazwał ją po prostu wojną, a nie operacją specjalną.

Dodał, że Ukraina nie planowała napaści na Rosję i że najazd na Ukrainę był błędem. Powiedział, że Rosjanie giną dziesiątkami tysięcy, a władza ukrywa to przed społeczeństwem, podobnie jak nic nie mówi o postępach ukraińskiej kontrofensywy. Prigożyn dodał, że Rosja wkrótce będzie miała nowego prezydenta i że należy wyjść z Ukrainy.

Putin w odpowiedzi na to, w czasie kiedy wagnerowcy szli na Moskwę, wystąpił w telewizji i nazwał bunt wbijaniem noża w plecy walczącej armii oraz zapowiedział zniszczenie i ukaranie buntowników. Ostatecznie nikogo nie ukarano, co jest wielką prestiżową porażką prezydenta, a jednocześnie zachętą do podobnych wystąpień. Odstąpienie od ukarania buntowników zawsze jest uważane w autokracji jako wyjątkowy przejaw słabości autokraty.

Powody bezkarności

One są jeszcze niewiadomą i opierają się na przypuszczeniach. Najbardziej rozpowszechniona i najbardziej prawdopodobna teza mówi, że Prigożyn nie otrzymał takiego wsparcia, na jakie liczył. Ogłaszając wyprawę na Moskwę, powiedział, „że nasi ludzie już tam są”. Uważa się, że ludzie, który stali za nim, nie byli jeszcze gotowi na wystąpienie i nie chcieli się ujawnić.

Można z pewną dozą prawdopodobieństwa założyć, że Prigożyn jest częścią tego układu, jego siłą militarną, ale że w tym układzie są ludzie potężniejsi od niego. Być może też ci ludzie uznali, że ewentualne zbrojne starcie gdzieś na południowych przedmieściach Moskwy jest gorszym rozwiązaniem niż stopniowe osłabianie Putina. Dlatego zdecydowano się na tzw. zgniły kompromis. Prezydenta dostatecznie osłabiono, ale nie do końca.

Wyrazem tego jest, że w zawarciu tego zgniłego kompromisu – jak oficjalnie podano – uczestniczył prezydent Białorusi Aleksander Łukaszenka, a więc czynnik zewnętrzny, a nie jakiś podwładny Putina, co byłoby dodatkowym ciosem w jego prestiż. Faktycznymi negocjatorami byli prawdopodobnie ukryci spiskowcy z kremlowskiej elity.

Warianty politycznej przyszłości

Udanie się Prigożyna na polityczne wygnanie na Białoruś zakończyło pierwszy akt walki o polityczną władzę. Osłabiony Putin, który formalnie ciągle jest prezydentem i najwyższym zwierzchnikiem sił zbrojnych, ma jednak jeszcze sporo atutów. Ma w tej chwili do wyboru dwie strategie.

Pierwsza to szukanie i eliminowanie spiskowców. To bardzo trudna sprawa. Warto zauważyć, że podczas buntu w wielu regionach panował zupełny marazm. Gubernatorzy formalnie zadeklarowali lojalność wobec prezydenta, ale nie składali żadnych innych deklaracji. Czekali. Wydaje się, że również Federalna Służba Bezpieczeństwa nie przejawiała aktywności.

Główny problem polega na tym, że coraz więcej ludzi z elity uważa, że wojna na Ukrainie jest nie do wygrania i że Rosja bezsensownie traci bez przerwy ludzi i pieniądze, a w kraju narasta niezadowolenie, które może przerodzić się w otwarty bunt ludności, zagrażający ich pozycji i majątkom. Przykładem tego jest entuzjazm części ludności Rostowa wobec Prigożyna. Dla Putina to będzie walka z wiatrakami, zakończona jego siłowym usunięciem.

REKLAMA