Rozmaite ważne „gry” i „ustawki” służb tajnych – w ramach głupich teorii spiskowych rzecz jasna, bo wiadomo mądralom, że żadnych spisków w polityce nie ma… – tym się charakteryzują, że mają kilka celów do spełnienia. Toteż „pucz” Prigożina stawia wielu politologów w pewnym dysonansie poznawczym: przecież pucz wymaga przygotowań, przygotowań spiskowych właśnie; więc pucz to był spisek – czy ustawka? A czy „ustawka” może być inna, jak tylko spiskowa?
Spróbujemy rozebrać sobie w rozumie ten „pucz” jako spiskową ustawkę. Przed lipcowym szczytem w Wilnie zarysowały się w NATO dwie orientacje.
Jedna – to kontynuowanie pomocy militarnej i finansowej dla ekipy Zełeńskiego, nawet intensyfikacja tej pomocy wedle strategii wyczerpywania Rosji nakreślonej przez Blinkena, amerykańskiego sekretarza stanu. Strategia ta nie wyklucza nakłonienia kilku pastw członkowskich NATO do bardziej bezpośredniego zaangażowania się w wojnę rosyjsko-ukraińską, bez angażowania wszakże całego sojuszu północno-atlantyckiego.
Druga koncepcja – to nakłonienie Ukrainy do zawieszenia broni i zgody na utratę zajętych przez Rosję terenów. To wymagałoby wszakże gwarancji dla Ukrainy, że z czasem Rosjanie nie posuną się dalej. Co mogłoby być taką gwarancją? Przyjęcie Ukrainy do NATO? Jakaś wielostronna umowa międzynarodowa gwarantująca jej neutralność? Ale ekipa Zełeńskiego nie chce słyszeć o takim rozwiązaniu: chce „pokonać Rosję”, odzyskać Krym i Donbas.
Która koncepcja przeważy i zostanie objawiona na lipcowym szczycie NATO? Tego jeszcze nie wiemy. Stratedzy z NATO muszą przecież jakoś zinterpretować sobie „pucz Prigożina” i wyciągnąć wnioski ze swej interpretacji tego najnowszego, zaskakującego wydarzenia.
Warto zastanowić się, które rozwiązanie byłoby korzystniejsze z punktu widzenia ekipy kremlowskiej. Wydawałoby się, że to drugie: zawieszenie broni i zachowanie statusu quo – Donbas i Krym rosyjski. Ale nie obojętna jest dla Kremla sprawa następczego statusu samej Ukrainy. Ukraina, niechby i okrojona, ale jako członek NATO jest nie do przyjęcia dla Kremla. Zresztą i kilka krajów NATO-wskich miałoby wobec takiego rozwiązania poważne zastrzeżenia. A neutralność Ukrainy gwarantowana jakimś międzynarodowym porozumieniem z udziałem Ameryki? To też prawie polityczna utopia: rozmawiać, układać się z „bandytami z Kremla”? Cóż na to powie „opinia publiczna”, ta święta krowa demokracji, z którą muszą liczyć się demokratyczni politycy, żeby mogli dalej zarabiać na życie, „robiąc w polityce”. Owszem, ta „opinia publiczna Zachodu” dałaby się przekonać co do takiego porozumienia, ale tylko w sytuacji szalenie niebezpiecznej dla „pokoju światowego”.
Kryzys kubański bis?
Wydaje się, że stratedzy z Kremla, „ruscy szachiści”, doskonale zdają sobie z tego sprawę. I liczą na to, że zanim strategia Blinkena – wyczerpywania Rosji (co wymaga jednak czasu!) – da rezultaty, oni doprowadzą do sytuacji, w której „opinia publiczna Zachodu” da się przekonać co do porozumienia z „kremlowskimi bandytami”.
I jeśli na szczycie NATO w Wilnie zwycięży koncepcja „wyczerpywania Rosji” – odpowiedzą nasileniem napięcia. Już zresztą zapowiadają takie nasilenie: rozmieszczeniem taktycznej broni jądrowej na Białorusi, przerzuceniem tam „wagnerowców”… Jeszcze wiele może się wydarzyć w ramach wzmagania tego napięcia do granicy, kiedy „opinia publiczna Zachodu” uzna już, że trzeba jednak z „bandytami” rozmawiać.
Przed ryzykiem wojny światowej cofnął się już J. F. Kennedy, gdy zawarł z Chruszczowem porozumienie podczas kryzysu kubańskiego, wycofując amerykańskie pociski atomowe z Turcji… Czy dziś wobec ścisłego sojuszu rosyjsko-chińskiego (i dwuznacznej postawy Niemiec) pozycja Ameryki i NATO wobec Moskwy i Pekinu jest silniejsza niż u progu lat 60. ub. wieku?
Przy okazji: nic nie wskazuje, by niedawna i zaskakująca wizyta Blinkena w Pekinie dała jakieś nadzieje Waszyngtonowi na rozerwanie sojuszu rosyjsko-chińskiego. Nawet obecność Billy Gates’a – cukiereczek na technologiczną zachętę? – chyba nie poskutkowała.
Wydaje się, że Ameryka i NATO zdają sobie sprawę, że w przypadku krańcowej konfrontacji militarnej straty poniesione przez Zachód byłyby dotkliwsze dla Zachodu niż dla azjatyckich przeciwników na Wschodzie. I na tym oni opierają swą strategię.
„Pucz” Prigożina, zinterpretowany na Zachodzie jako „słabość Putina”, może zachęcać do przyjęcia w Wilnie przez Waszyngton strategii Blinkena: dalszego wyczerpywania Rosji.
Ale to może właśnie posłużyć jako uzasadnienie i przyspieszyć decyzję Kremla o nasileniu międzynarodowego napięcia do granicy znanej z kryzysu kubańskiego. Bo Kreml naprawdę ma powody, by obawiać się przewlekającej się wojny, podczas której Rosja będzie intensywnie „wyczerpywana”; wydaje się, że Kreml zainteresowany jest jej szybszym zakończeniem.
Zapewne nie był to jedyny cel spiskowej „ustawki” z „wagnerowcami”. Możliwe, że równoległymi celami było sprawdzenie wierności części elit kremlowskich Putinowi, wyjaśnienie niejasnych kwestii finansowania tej formacji, wyposażenie Białorusi w solidniejszy, graniczny element prowokacyjny niż dotychczasowi uchodźcy z Bangladeszu czy skądinąd. Właśnie wielość celów do zrealizowania „za jednym zamachem” jest charakterystyczna dla ważnych operacji tajnych służb. Stąd też uważam „pucz Prigożina” za taką ważną, spiskową ustawkę.