Cichociemny obrońca Wołynia. Pogromy zapamiętał na całe życie

Kapitan Wacław Kopisto ps. „Kra”, w tle kadr z filmu
Kapitan Wacław Kopisto ps. „Kra”, w tle kadr z filmu "Wołyń". / foto: domena publiczna/screen YouTube (kolaż)
REKLAMA

Kapitan Wacław Kopisto ps. „Kra” miał duże zasługi w ratowaniu ludności polskiej zagrożonej banderowskim ludobójstwem. Szkolił załogi samoobron polskich tworzonych na terenie Inspektoratu Łuckiego Armii Krajowej. Miało to ogromne znaczenie, bo większość jej członków nie miała wcześniej broni w ręku ani też nie posiadała bojowego doświadczenia.

Kpt. Kopisto jako cichociemny, specjalnie szkolony oficer, nadawał się do tego znakomicie. Był szefem Kedywu (Kierownictwa Dywersji Komendy Głównej Armii Krajowej) Inspektoratu Łuck. Ma on swój udział w sukcesach samoobrony w Przebrażu, Antonówce i Spaszczyźnie. Tworzył też patrole dywersyjne, zajmujące się wysadzaniem pociągów jadących z zaopatrzeniem na front wschodni.

REKLAMA

Inspektorat Łucki AK nie był, rzecz jasna, jego pierwszym miejscem działalności. Miał on już sukces na swoim koncie, za który otrzymał swój pierwszy Krzyż Walecznych. Uczestniczył wraz z Janem Piwnikiem „Ponurym” w słynnej akcji w rozbiciu więzienia w Pińsku. Za udział w obronie ludności polskiej na Wołyniu otrzymał jeszcze jeden Krzyż Walecznych oraz Krzyż Srebrny Orderu Virtuti Militari.

W lipcu 1943 roku, w momencie kryzysowym obrony Antonówki, sam z karabinem automatycznym SWT wskoczył na wiatrak i celnie z niego strzelając, zmusił banderowców do wycofania. Za swoją działalność zapłacił wysoką cenę. Aresztowany przez NKWD odsiedział 10 lat w łagrach.

Wacław Kopisto, obrońca Wołynia, był człowiekiem Kresów w dawnym ich rozumieniu. Urodził się w 1911 roku w Jozinie koło Starokonstantynowa, czyli na ziemiach, które nie weszły już w skład II Rzeczypospolitej, a które w „Ogniem i mieczem” opisywał swym mistrzowskim piórem Henryk Sienkiewicz.

Już jako dziecko zetknął się z ukraińskimi rezunami, którzy na Wołyniu i sąsiednim Podolu palili polskie dwory i mordowali skupioną wokół nich szlachtę zagrodową. Rodzina Kopistów przed ich nożami musiała schronić się najpierw w Wolicy, a potem w Wielkich Puzyrkach. Bandy rozzuchwalonego chłopstwa i wszelkich maruderów żądnych krwi i rabunku dogoniły ich jednak i tutaj. Z dworu w Wielkich Puzyrkach do Kremeńczuka udało im się ujść tylko z życiem i tym, co mieli na sobie. Dwór w Wielkich Puzyrkach, w którym pozostawili cały dobytek, rozkradziono i spalono, a inwentarz ukraińscy chłopi rozkradli albo wyrżnęli. Wydarzenia z tego okresu znakomicie opisała w „Pożodze” Zofia Kossak-Szczucka.

Pogromy zapamiętał na całe życie

Grozę tych pogromów i łuny na horyzoncie Wacław Kopisto zapamiętał na całe życie. Trwały one bowiem aż do wkroczenia na te tereny maszerujących na Kijów wojsk polskich gen. Edwarda Rydza-Śmigłego. Rodzina Kopistów wycofała się później w okolice Rzeszowa. Później znów wróciła, by ostatecznie w 1926 roku repatriować się do Polski. Wacław Kopisto zaczął odrabiać w łańcuckim gimnazjum szkolne zaległości, a ojciec zaczął pracować jako zarządca majątku hr. Ledóchowskiego w Smordwie koło Dubna. Jeżdżąc do ojca na wakacje, Wacław poznawał Wołyń, nie przypuszczając zapewne, że kiedyś przyjdzie mu o niego walczyć.

Szczególne wrażenie zrobił na nim Krzemieniec. W 1931 roku Wacław Kopisto rozpoczął studia w Wyższej Szkole Handlu Zagranicznego we Lwowie. Zanim je skończył, odbył służbę wojskową na dywizyjnym Kursie Podchorążych Rezerwy w Tarnopolu przy 54 Pułku Piechoty. Szkoła mieściła się w dawnym zamku książąt zbaraskich nad rzeką Seret. Po jej ukończeniu i zaliczeniu ćwiczeń Wacław Kopisto awansowany został na podporucznika.

W 1936 roku zetknął się on po raz pierwszy z Organizacją Ukraińskich Nacjonalistów (OUN). Jej bojówkarze przeprowadzili zamach na jego ojca, na szczęście nieudany. Po kampanii wrześniowej Wacław Kopisto przedostał się na Węgry, a stamtąd do Francji, gdzie zgłosił się do tworzonej przez gen. Władysława Sikorskiego Armii Polskiej. Po klęsce Francji trafił do powstających w Wielkiej Brytanii jednostek Wojska Polskiego. Po przejściu szkolenia dla „cichociemnych” został zrzucony do kraju, by wzmocnić siły powstającej tu konspiracji. Wraz z kilkoma kolegami ze szkolenia w Anglii miał trafić na Wołyń. Zanim jednak tam wyruszył, został przydzielony do ekipy, która miała udać się do Pińska na Polesiu i rozbić tamtejsze więzienie, by uwolnić kilku aresztowanych kolegów. Akcja zakończyła się całkowitym sukcesem. Za udział w niej Wacław Kopisto został odznaczony, wraz z innymi jej uczestnikami, Krzyżem Walecznych.

Po akcji w Pińsku Kopisto dowiedział się, że „Wachlarz” (wydzielona organizacja dywersyjna Związku Walki Zbrojnej i Armii Krajowej) został rozwiązany, ale jego przydział na Wołyń jest w dalszym ciągu aktualny. Jako oficer znający język ukraiński, a także czujący Kresy Wschodnie, z których pochodził, został mianowany szefem Kedywu Inspektoratu Łuck AK. Jeszcze w Warszawie poznał stojącego na jego czele inspektora „Adama”, czyli Leopolda Świklę. Do Łucka dotarł z pewnym opóźnieniem, po czym zameldował się u „Adama”. Ten zaznajomił go z sytuacją, jaka panowała w inspektoracie, a która bynajmniej nie była optymistyczna. Już wiosną 1943 roku Ukraińcy przystąpili do rzezi ludności polskiej.

W boju o Antonówkę

Pierwszoplanowym zadaniem Inspektoratu w tej sytuacji była organizacja ośrodków samoobrony ludności polskiej, którą Ukraińcy chcieli wymordować. Kopisto zaczął działać pod pseudonimem „Kra” i nazwiskiem Wacław Jaworski. Takie dokumenty wyrobiła mu miejscowa komórka legalizacyjna inspektoratu, kierowana przez por. Józefa Wójcika „Zgrzyta”. W legendzie, którą mu wymyślono, miał uchodzić za uciekiniera z Horochowa, który w Łucku schronił się przed UPA. Ledwie „Kra” zdołał się zadomowić w nowej siedzibie, musiał z niej uciekać. Ukrainka będąca służącą u sąsiadów, związana zapewne z banderowcami, doniosła niemieckiej żandarmerii, że u Górnickich ukrywa się podejrzany osobnik. W nocy żandarmi zrobili nalot na kwaterę, z której uciekł przez okno w kuchni. Żandarmi zrobili rewizję i znaleźli w mieszkaniu fotografię Wacława Kopisty. Jego przełożeni uznali, że najlepiej będzie, jeżeli Kopisto opuści Łuck i przeniesie się do Antonówki, gdzie działała polska samoobrona potrzebująca inspektora.

Miejscowość ta znajdowała się o 10 km od Łucka, na południe od drogi do Włodzimierza Wołyńskiego, i była oddzielona od miasta dużą ukraińską, nacjonalistyczną wsią Zabord, w której już latem 1941 roku, zaraz po wkroczeniu Niemców, szykowano się do rżnięcia Lachów. Do Antonówki Kopisto, czyli „Kra” przybył wraz z kilkoma żołnierzami Kedywu. Samoobrona w tej miejscowości została w pewnym sensie zalegalizowana przez Niemców, którym zależało, by miejscowa mleczarnia normalnie funkcjonowała i nie została zniszczona przez UPA. Przydzielili jej 10 karabinów, dzięki czemu członkowie samoobrony mogli legalnie używać broni. Banderowcy atakowali Antonówkę kilkakrotnie.

Gdy Kopisto przybył do wsi i zdążył się z nią zapoznać, banderowcy po raz kolejny zaatakowali wioskę. Napastnicy zapalili dwa budynki, zaczęli ostrzeliwać wieś i nacierać na nią od wschodu. Dziesięciu ludzi broniących tego odcinka wpadło w panikę po zacięciu się erkaemu i zaczęło się cofać. Kopisto pobiegł wtedy na wzgórze, na którym stał wiatrak. Mając z niego dobre pole ostrzału, zaczął strzelać do napastników z dziesięciostrzałowego karabinu automatycznego. Strzelanie musiało być celne, bo zapał banderowców osłabł i zaczęli się oni cofać, zabierając swoich zabitych i rannych.

Jak można przypuszczać, „Kra” domyślił się, że atak banderowców był typowym rozpoznaniem bojem – i wspólnie z kierownikiem mleczarni, Michałem Małochą, plutonowym rezerwy, zaczął przygotowywać wieś do obrony. Po raz kolejny banderowcy napadli na Antonówkę 11 lipca 1943 roku, w ramach akcji oczyszczającej Wołyń z Polaków. Zostali odparci. Małocha uznał jednak, że kobiety i dzieci trzeba odesłać do Łucka. Wieści, które doszły do nich z pobliskich miejscowości, nie pozostawiły wątpliwości, że banderowcy znów spróbują wyrżnąć wioskę, tyle że większymi siłami.

Banderowcy z Zaborola

Przewiezienie kobiet z dziećmi do Łucka przysporzyło obrońcom Antonówki dodatkowych problemów. By dostarczyć żywność dla swych żon, matek i dzieci, musieli przejeżdżać przez Zaborol – ukraińską wieś, która szybko przekształciła się w twierdzę UPA. Banderowcy z niej pochodzący postanowili zablokować komunikację Antonówki z Łuckiem i urządzili zasadzkę na mężczyzn jadących z żywnością dla swych żon.

Gdy w Zaborolu wybuchła strzelanina, „Kra” od razu zorientował się, że trzeba ruszyć broniącym się chłopom na pomoc. Banderowcy byli jednak na taką ewentualność przygotowani. Wieś była umocniona okopami, z których zasypali nadbiegających AK-owców celnym ogniem. Od razu padła wysunięta do przodu obsługa erkaemu. „Kra” natychmiast zarządził odwrót i wraz z całym oddziałem schronił się w zabudowaniach mleczarni przygotowanej do obrony. Banderowcy otoczyli ją i zaczęli ostrzeliwać, ale widząc, że ma ona dobrze przygotowane stanowiska strzeleckie, nie zdecydowali się na jej szturm. Wieczorem wycofali się, paląc tylko część zabudowań miejscowości.

Członkowie samoobrony zasilili oddział „Drzazgi”, który miał działać w rejonie samoobrony w Przebrażu. Inspektor „Adam” wysłał zaś „Krę” w rejon Włodzimierza Wołyńskiego, by zapoznał się z tamtejszymi placówkami samoobrony. Miał tam nawiązać kontakty i przeprowadzić szkolenie dywersyjne. Po powrocie do Łucka omal znowu nie wpadł w łapy Niemców. Znów otoczyli dom, w którym miał wyznaczoną kwaterę. Dwóch z nich weszło do środka i wylegitymowało Kopistę. Najprawdopodobniej też jakaś życzliwa ukraińska dusza doniosła, że w mieszkaniu u Marii Wróblewskiej przebywa jakiś podejrzany człowiek. Na szczęście ta przedstawiła go jako swojego narzeczonego, którego zapomniała zameldować. Niemców to zadowoliło i odeszli. „Kra” natychmiast jednak został skierowany do Przebraża, dużego ośrodka polskiej samoobrony. Kolejne odwiedzenie kwatery „Kry” przez żandarmów mogło zrodzić u „Adama” podejrzenie, że podziemie ukraińskie rozpracowało już jego osobę i zaczęło na niego regularne polowanie.

W Przebrażu „Kra” zajął się szkoleniem patroli dywersyjnych, mających zajmować się wysadzaniem torów kolejowych i innych obiektów. Z braku materiałów wybuchowych „Kra” podczas szkolenia zaczął używać niewypałów.

Współdziałał w obronie Przebraża

„Kra” jako zawodowy oficer doradzał też – jak można się domyślać – kierownictwu Przebraża, a zwłaszcza Henrykowi Cybulskiemu, który był przecież tylko podoficerem, jak organizować linie obrony, które stale trzeba było przesuwać i dostosowywać do nowych warunków. Do obozu stale przybywali uciekinierzy z mordowanych polskich wsi i trzeba było wciąż przesuwać jego granice, by zwiększyć jego pojemność.

W końcu września 1943 roku „Kra” wrócił do Łucka. Tu ryzykując, że znów zostanie rozpoznany przez jakiegoś szpicla, zaczął uruchamiać akcję sabotażową na kolei. Nie była ona spektakularna i hitlerowcy mogli jej nawet nie skojarzyć z polskim ruchem oporu. Polegała ona na dosypywaniu piasku do maźnic przy łożyskach osiowych w wagonach, smarowaniu mydłem półstałym lejów doprowadzających wodę do parowozów, aby powodować przepalanie się kotłów itp. W dalszym ciągu „Kra” utrzymywał też kontakt z Przebrażem i oddziałem „Drzazgi”. Dla tego ostatniego opracował projekt ataku na niemieckie umocnienia przy torach w pobliżu Kiwerc. Sam przeprowadził ich rozpoznanie i sporządził szkic sytuacyjny. „Drzazga” nie zdołał go jednak wdrożyć w życie, bo został skrytobójczo zamordowany przez sowieckich partyzantów. Odmówił bowiem podporządkowania swojego oddziału ich dowództwu.

Opanował sytuację

„Adam” polecił natychmiast „Krze”, by udał się do oddziału po „Drzazdze” i opanował sytuację. Zdawał sobie bowiem sprawę, że w oddziale partyzanckim, którego funkcjonowanie jest w jakiejś mierze zawsze improwizacją, może nastąpić rozprzężenie. „Kra” opanował sytuację i przeprowadził wstępne dochodzenie w sprawie śmierci „Drzazgi”, ale ze zrozumiałych względów nie mógł go doprowadzić do końca.

Z obozu Kopisto wrócił do Łucka chory na żółtaczkę i musiał kilka tygodni kurować się pod opieką lekarza. Gdy doszedł do siebie, zaraz włączył się do działalności podziemnej. Radziecki front przybliżał się w szybkim tempie do Łucka, a ukraińscy nacjonaliści poderwali się do kolejnej ofensywy mającej zniszczyć ostatnie skupiska ludności polskiej. Uderzyli nawet na przedmieścia Łucka, chcąc zapewne swoim bestialstwem zastraszyć pozostałych Polaków i zmusić ich do ucieczki.

W okresie formowania 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK Wacław Kopisto znalazł się na terenie Łucka, ogarniętego przez błyskawicznie posuwające się oddziały Armii Czerwonej. Jak podają Władysław i Ewa Siemaszkowie: „Na skutek donosu nacjonalistów ukraińskich, został aresztowany 29 marca 1944 r. przez NKWD wraz z 31 osobami pracującymi w Inspektoracie”. Został potraktowany przez sowiecki kontrwywiad jako angielski szpieg. Skazano go na karę śmierci, zamienioną na 10 lat łagrów. Do kraju wrócił w 1956 roku.

REKLAMA