Ludobójstwo na Wołyniu. Czy Ukraińcy ratowali Polaków?

Kadr z filmy
Kadr z filmu "Wołyń" Wojciecha Smarzowskiego. Zdjęcie ilustracyjne. Foto: materiały prasowe.
REKLAMA

Pytanie, czy byli też Ukraińcy, którzy w czasie czystki etnicznej ratowali Polaków przed nożami, siekierami i widłami swoich współbraci, którzy rozpoczęli ich rzeź, wraca zawsze przy okazji rocznicy, podczas której czcimy ofiary ukraińskiego ludobójstwa na Wołyniu.

Odpowiedź na to jest twierdząca, chociaż trzeba zauważyć, że ich pomoc nie mogła niestety zmniejszyć rozmiarów rozpoczętego przez OUN-UPA ludobójstwa polskiej ludności na Wołyniu. Z relacji świadków wynika też, że pomocy Polakom udzielali ludzie obcy, a nie ci, z którymi się przyjaźnili, których byli kumami, wśród których mieszkali od pokoleń. To „przyjaciele” często byli w pierwszym szeregu morderców. Zawiedli całkowicie! Motywem działania wielu z nich była zwykła chęć rabunku majątku swoich przyjaciół!

REKLAMA

Prawdziwej liczby Ukraińców, którzy pomagali Polakom ratować życie, nie poznamy najprawdopodobniej nigdy. Większość z nich została zamordowana – i to wyjątkowo bestialsko – przez swoich współziomków. OUN-UPA pomoc Polakom traktowała jako największą zbrodnię i mordowała ich w szczególnie wyrafinowany sposób, najczęściej publicznie. Ich śmierć w torturach miała stanowić przestrogę dla innych, żeby wiedzieli, co im grozi, jeżeli będą pomagać tym, którzy są przeznaczeni na unicestwienie.

Ci, którzy przeżyli dzień 11 lipca 1943 roku w trzech powiatach Wołynia – kowelskim, horochowskim i włodzimierskim – kiedy to Ukraińcy uderzyli jednocześnie na wszystkie polskie skupiska, mordując znaczną część polskiej ludności, zapamiętali go do końca życia. Część z nich ocalała dzięki ostrzeżeniu Ukraińców.

Jan Cichocki nauczyciel w Żdżarach, w specjalnym sprawozdaniu adresowanym do władz AK pisał m.in.: „Teraz o własnej ucieczce. Nadmieniam, że urodziłem się i wychowałem na Wołyniu, w powiecie włodzimierskim. Przez 26 lat pracowałem na niwie kulturalno-oświatowej w tymże powiecie, cieszyłem się wśród miejscowej ludności najlepszym zaufaniem, będąc dla nich ojcem i nauczycielem, doktorem, sędzią, wójtem (…), toteż miałem prawie w każdej wsi znajomych, przyjaciół, kumów, dobrych sąsiadów, którzy wierzyli mi i zawsze zwracali się do mnie o poradę. (…) Ludność zawsze mnie zapewniała, że nic złego bez ich wiedzy stać mi się nie może. Wszyscy jednogłośnie potępiali rabunki, morderstwa i palenie zagród. Jednak, mimo wszystko, w tragicznym dniu 11 lipca wszyscy wiedzieli o tym, co się działo wokół mnie, ale nikt z najlepszych przyjaciół-sąsiadów nie chciał mnie ostrzec. (…) Gdy 11 lipca o godz. 2 minut 30 w nocy usłyszałem z pobliskich koloniach strzały, udałem się do sąsiednich domów i pytałem, co się dzieje, odpowiedź jednak brzmiała jednogłośnie: „nic nie wiemy”. Ale pół godziny przed napadem na mój dom człowiek, który był złodziejem, w ostatniej chwili przybiegł do mego domu (…), by mnie ostrzec. I tylko zawdzięczając jemu, uszedłem z rodziną żywcem. (…) Tak mi zapłacili Ukraińcy za 26 lat pracy nad podniesieniem kultury, za bezinteresowną pracę społeczną, a w końcu pytanie, które zawsze sobie stawiam: czy możemy im wierzyć?”.

Mordowali go przez trzy dni

Niedaleko Żdżar, w Iwaniczach, z rzezi ocaleli Jerzy Krasowski i Władysław Filar, których ostrzegł przed zagrożeniem Ukrainiec Aleksy Finiak, prywatnie teść Jerzego Krasowskiego, który nota bene w Iwaniczach kierował placówką samoobrony. Finiak ukrył ich w swoim domu, ale gdy ci zobaczyli, że w nocy na jego podwórko wjeżdża furmanka z banderowcami, rzucili się do ucieczki. Przez kilkadziesiąt lat obaj myśleli, że Aleksy wydał ich banderowcom, żeby ratować swoją córkę Olgę, która wyszła za Krasowskiego. Dopiero w 2002 r. dowiedzieli się, że Aleksy Finiak chciał ich ratować, za co został zamęczony w Zabłoćcach. Z zeznań świadków wynika, że banderowcy torturowali go przez trzy dni. Obcięli mu uszy, odrąbali mu ręce i nogi i zakopali w lesie koło Bilicz. Rodzinie udało się odnaleźć szczątki i przenieść na cmentarz w Iwaniczach Nowych.

Rodzina Sławińskich i Dębskich z Kisielina też ma sporo do zawdzięczenia ukraińskim sąsiadom, choć Aniela Sławińska, która po wojnie została żoną Włodzimierza Sławosza Dębskiego i matką znanego kompozytora Krzesimira Dębskiego, miała w tym względzie swoje zdanie. Ukraińcy pomagali im po mordzie, gdy grupa mieszkańców miasteczka, pod wodzą jej przyszłego męża, odparła atak bandy na kościół. Wcześniej nikt ich nie ostrzegł.

Wspomina m.in.: „O tym, że mord jest przygotowywany, większość Ukraińców zapewne wiedziała. Nikt z nich jednak Polaków nie ostrzegł, że ich ziomkowie zamierzają dokonać mordu na sąsiadach. Mieliśmy taką znajomą sąsiadkę Ukrainkę, mieszkającą w ziemiance, która została jeszcze z lat dwudziestych. Wtedy to po walkach frontowych Kisielin był zniszczony, wszyscy zanim odbudowali domostwa, w takich mieszkali. Ukrainka ta nie miała gospodarstwa i zarabiała na chleb, pracując u innych. Służyła m.in. u mojego ojca i z naszą rodziną była zaprzyjaźniona. Tylko w piątki chodziła do Żydów pomagać im w przygotowaniu szabasu. Sprzątała dom, myła podłogi itp. Nawet jak ojciec nie miał dla niej nic do roboty, to idąc na wieś, zawsze do nas zachodziła. Jak trafiła na obiad, to dostawała obiad. Jak zaszła w porze śniadania, to śniadanie itp. W ową niedzielę 11 lipca przyszła do nas na śniadanie. Myśmy z siostrą lepiły wtedy pierogi. Teraz w Polsce nazywają je „ruskimi”, ale na Wołyniu nikt ich tak nie nazywał. Mówiło się o nich „warszawskie”. W naszym domu zawsze jedliśmy je na niedzielne śniadanie. Owa Ukrainka bardzo je lubiła i w niedzielę 11 lipca, jak mówiłam, też przyszła. Siadła przy stole i patrzyła na nas, jak lepiłyśmy z siostrą pierogi. Ja miałam 18 lat, siostra 15 lat i jak to dziewczęta, przy pracy zaczęłyśmy śpiewać. Ukrainka w pewnym momencie przerwała i kiwając głową powiedziała: dzieci, wam się jeszcze chce śpiewać? Patrzyła na nas jak na przyszłe ofiary, mające zginąć z rąk jej ziomków, ale nas nie ostrzegła, nie powiedziała: nie idźcie do tego kościoła, bo was tam zatłuką. Zjadłyśmy te pierogi i poszłyśmy do kościoła”.

Polakami, którzy dzięki energii Włodzimierza Sławosza Dębskiego uratowali się z rzezi w kościele, zaopiekował się Ukrainiec Sawa Kowtunik. Ukrywał m.in. przez kilka tygodni rodziny: Sławińskich, Romanowskich, Maciaszków i Okólskich. Ciężko rannego Włodzimierza Dębskiego zawiozła końmi do szpitala w Łokaczach Paraska Padlewska.

Cztery wozy katów

Jadwiga Dragan z Adamówki, należącej do gminy w Kisielinie, też zapamiętała że wśród Ukraińców byli ludzie różnie reagujący na mordy Polaków. Wspomina m.in.: „16 lipca, kiedy mordowali naszą kolonię, to z Twerdyni przez pola przybiegła Ukrainka i wołała: Lude spasajtes, czotyry wozy katiw jide! Inna Ukrainka z Ośmigowicz przybiegła do Szostaka i chciała ich niby ratować i wyprowadzić w bezpieczne miejsce. Zaprzęgli konie, na wóz powsadzali dzieci i kobiety w ciąży. Ona ich wywiozła w sam ogień, czyli na stojącą grupę morderców. Gdyby nie ta Ukrainka, to oni by w tym kierunku nie uciekali i uszli z życiem, jak inni”.

W sąsiedniej kolonii Aleksandrówce Polaków, według relacji Teresy Adamowicz, ratował Ukrainiec Paweł Kyc, któremu pomagał drugi Ukrainiec Korzeń. Kyc uprzedzał polskich sąsiadów, m.in. rodzinę Ziółkowskich, by nie nocowali w domu, bo w lesie pojawili się jacyś uzbrojeni ludzie.
W Twerdyniach Fela Papużyńska została ukryta przez Ukraińca Nazaruka w piecu. Zmieściła się w nim także jej siostra Stasia. Następnego dnia Iwan Nazaruk wyprowadził ich poza Twerdynię, skąd same przedostały się do Zaturzec.

Bolesławowi Zinkiewiczowi i jego bratu Stanisławowi z Żurawca pomógł znajomy Ukrainiec Stachurski z Ledachowa, który spotkał ich po drodze. Poradził im: „Wleźcie w jakąś dziurę i nie wyłaźcie!”. Nie powiedział im jednak dlaczego. Nie usłuchali go i szli dalej drogą. Po drodze wleźli wprost na furmankę, na której jechało sześciu Ukraińców w niemieckich hełmach i mundurach. Kazali im podejść do wozu i zrewidowali. Jeden z nich spytał pozostałych „szczo robyty?”. Na szczęście był z nimi syn Radiona z Żurawca, który polecił ich puścić, bo to swoje chłopaki. Ów Radion był kimś ważnym w OUN i UPA i jego syn też mógł być już panem życia i śmierci. W tym przypadku darował życie swoim polskim kolegom, chociaż mógł kazać ich zamordować. Nie chciał być jednak katem. Albo nie rozsmakował się jeszcze w lackiej krwi, albo też pozostały w nim jeszcze jakieś ludzkie uczucia.

Ludu, opamiętaj się. Co czynisz?

Pisząc o postawie Ukraińców wołyńskich w czasie rzezi Polaków, trzeba wspomnieć o postawie działaczy ukraińskich zgrupowanych w Wołyńskim Komitecie Ukraińskim, którzy w okresie międzywojennym działali w Wołyńskim Zjednoczeniu Ukraińskim. Okręgowy Delegat Rządu Kazimierz Banach, jeden ze współpracowników wojewody Henryka Józewskiego, zwrócił się do nich z prośbą o pomoc w przerwaniu bratobójczej rzezi.

Wołyński Komitet Ukraiński wydał „Odezwę”. Czytamy w niej m.in.: „Ludu, opamiętaj się. Co czynisz? Rękami Ukraińca wróg mordował Żydów. Pokazał światu filmy z tych mordów, gdzie przedstawił Ukraińców jako najgorszych despotów ludzkości. Nikt z nas wówczas nie wystąpił z protestem przeciwko tym nieludzkim uczynkom mordu i rabunku. Gdy już zabrakło Żydów, wróg słowiańszczyzny Moskal i Niemiec, aby nie dopuścić do porozumienia i współpracy – skierował tychże bohaterów przeciwko swoim i innym narodom słowiańskim. Planowa akcja mordowania Polaków jest najpotworniejszym występkiem Ukraińców. Jak można tego nie wiedzieć, nie odczuwać i robić tak wielką krzywdę swojemu narodowi. Stać się tak ohydnym narzędziem wroga. Mordem, rabunkiem sąsiada, paleniem wsi – oczernimy sami siebie przed całym światem, kopiemy sobie okropną mogiłę. (…) Nie takim trybem w wieku XX zdobywa naród wolność. Wieśniacy. Ukraińscy inteligenci. Ojcze, przemów do syna i w razie potrzeby stań w walce z nim. I nigdy więcej nie wchodź w zło, które niesie otumaniony, zaślepiony syn. Historia nie zapomni o ojcu i nierozumnym synu. (…) Wołyński Komitet Ukraiński, widząc tragiczny stan ludu ukraińskiego i rozumiejąc, do czego to prowadzi, wzywa wszystkich Ukraińców do zjednoczenia się i do zwrócenia całego potencjału Waszego narodu we właściwym kierunku. Wszystkich, którzy przyczynią się do mordów, rabunku, bez względu na to, czy czynią to świadomie, czy nie – historia w przyszłości potępi i przeklnie”.

Wołyński Komitet Ukraiński nie mógł się jednak w terenie mierzyć z wpływami ze strukturami OUN-UPA. Jego działacze musieli, tak jak Polacy, uciekać przed banderowskimi nożami.

Bądź wola Twoja!

Wychodząc z realnych przesłanek i chcąc przerwać zagładę ludności polskiej, Banach postanowił zwrócić się bezpośrednio do dowódcy UPA na Wołyniu. Był to krok desperacki i bardzo niebezpieczny, ale sytuacja nie pozostawiała wyboru. Banach wydelegował na rozmowy porucznika Zygmunta Rumla „Krzysztofa Porębę”, swojego oficera do zadań specjalnych. Miał się on udać do sztabu UPA w asyście podporucznika Krzysztofa Markiewicza „Czarta”. 9 lipca udali się oni do sztabu UPA. Zygmunt Rumel znał dobrze język ukraiński, kochał Wołyń, miał wśród Ukraińców wielu przyjaciół. Urodzony i wychowany wśród Ukraińców nie mógł się pogodzić, że Ukraińcy, zamiast skierować swą energię i potencjał na walkę z Niemcami, przystąpili do ludobójstwa Polaków. 7 lipca 1943 roku Rumel z Markiewiczem zatrzymali się w Radowiczach u rodziny Leśniewskich, związanych z konspiracją AK. Odświeżyli mundury, bo mieli na sobie mundury polskie z oficerskimi dystynkcjami. Teofil Nadretowski, który spotkał się u Leśniewskich z Rumlem, ostrzegł go, że jego misja nie ma sensu, że jadą na pewną śmierć. Rumel zdecydował jednak, że pojedzie dalej.

Powiedział na odjezdnym Leśniewskim, że gdyby stało się coś złego, to mają szukać ocalenia w bazie samoobrony w Zasmykach. Ostatnią noc Rumel ze swoją asystą spędził 8 lipca w Budach Ossowskich u rodziny Lemińskich. Oni także namawiali go, by dalej nie jechał. On jednak miał im powiedzieć, że „Rozkaz to święta rzecz!”. Na pożegnanie wręczył im ułożoną przez siebie modlitwę, którą Maria Lemińska przekazała potomnym. Brzmi ona następująco: „Bądź wola Twoja! Ale nie może być wolą Twoją, by mord i rozpasanie rządziło światem. Spraw, by za wolą Twoją opustoszały więzienia, by leśne doły przestały napełniać się trupami, by szatan ucieleśniony w człowieku nie świstał nad głowami naszymi biczem grozy”.

REKLAMA