Komunista wyniesiony „na ołtarze”

Missak Manoukian
Missak Manoukian. / foto: domena publiczna
REKLAMA

Pałac Elizejski ogłosił przeniesienie do Panteonu szczątków Missaka Manoukiana, działacza komunistycznego, uczestnika francuskiego ruchu oporu, 21 lutego 1944 roku zabitego przez Niemców na Monte Valerien w podparyskim Suresnes. Wydaje się, że to ukłon obecnego prezydenta Francji Emmanuela Macrona w stronę lewicy.

Nowy, świecki „święty” Francuzów urodził się na terenie Turcji, a jego ojciec był ofiarą rzezi Ormian dokonanej przez Turków. Został przygarnięty przez rodzinę kurdyjską, a następnie trafił do francuskiego przytułku dla sierot w Syrii. Wyuczył się stolarki. Przyjechał do Marsylii, a następnie pracował w paryskich zakładach Citroëna jako tokarz.

REKLAMA

Zapisał się też na Sorbonę jako wolny słuchacz i uczęszczał na zajęcia z filozofii, literatury, historii oraz ekonomii politycznej. W 1934 Missak Manukian przystąpił do Francuskiej Partii Komunistycznej, gdzie dostał etat. Po wybuchu II wojny światowej jako obcokrajowiec został ewakuowany z Paryża, do którego jednak wrócił w czerwcu 1940. W lutym 1943 wstąpił do tworzonych od kwietnia 1942 jednostek ruchu oporu złożonych z emigrantów we Francji (Francs-tireurs et partisans – Main d’oeuvre immigrée), głównie Żydów i Ormian. 17 marca wziął udział w pierwszej akcji zbrojnej w Levallois-Perret, gdzie jednak okazał się kiepskim żołnierzem.

Lepiej szła mu kariera polityczna. Został komisarzem wojskowym i numerem dwa w komunistycznym ruchu oporu. 16 listopada 1943 został aresztowany przez tajniaków policji francuskiej w Évry-Petit-Bourg. Niektórzy twierdzą, że grupa Manukiana padła ofiarą donosu ze strony komunistycznego kierownictwa ruchu w trakcie rozgrywek partyjnych. Manukian był bowiem uznawany za osobę o „odchyleniu trockistowskim”, co stanowiło jedno z najcięższych oskarżeń w ruchu komunistycznym.

Manukian i dwudziestu dwóch innych aktywistów komunistycznych zostało poddanych ostrym przesłuchaniom, a następnie osądzonych i skazanych na karę śmierci. Przy okazji aresztowań hitlerowcy zorganizowali ogromną kampanię propagandową, rozwieszając na ulicach miast słynne „czerwone afisze” (affiches rouges) w łącznej liczbie piętnastu tysięcy, zawierające fotografie Manukiana i jego towarzyszy-imigrantów. Miało to sugerować, że za ruchem oporu stoją zagraniczni terroryści. W ten sposób Manukian wszedł jednak do historii, jako męczennik ruchu oporu. Jego szczątki zostaną przeniesione z cmentarza w Ivry-sur-Seine, gdzie był pochowany, do Panteonu.

Komunikat Pałacu Prezydenckiego stwierdza, że „Missak Manokian niesie w sobie cząstkę naszej wielkości”, „ucieleśnia uniwersalne wartości wolności, równości, braterstwa, w imię których bronił Republiki”. Dodano, że Macron chce oddać w ten sposób za jego pośrednictwem hołd wszystkim swoim „zagranicznym towarzyszom broni, Hiszpanom, Włochom czy Żydom z Europy Środkowej”. „Krew przelana za Francję ma ten sam kolor u wszystkich” – pompatycznie stwierdza komunikat prezydencki. Polaków jakoś nie wspomnieli, chociaż warto przypomnieć np. ich wywiadowczą „sieć F2”, która pracowała dla aliantów w czasach, kiedy z Niemcami kolaborowała jeszcze niemal cała Francja.

Do Panteonu 21 lutego 2024 r. zostanie wprowadzona także jego żona, komunistka Mélinée. To ona oskarżała „towarzyszy” Manukiana o zdradę. Takie było życzenie rodziny, podobnie jak w przypadku Simone Veil i jej męża Antoine’a, których wprowadzono do Panteonu w 2018 roku. Sama Mélinée spocznie obok męża, ale nie będzie „panteonizowana”.

Obok Woltera czy Marie Skłodowskiej-Curie w Panteonie spoczywa obecnie ośmiu członków Ruchu Oporu. Zaczęło się od przeniesienia prochów Jeana Moulina w 1964 r. Pierre Brossolette, Geneviève de Gaulle-Anthonioz, Germaine Tillion i Jean Zay trafili tam za kadencji socjalisty François Hollande’a w 2015 r. Od 2017 roku Emmanuel Macron panteonizował już Simone Veil (wprowadziła aborcję), Maurice Genevoix i Joséphine Baker. Panteonizacji Missaka Manukiana domagała się lewica, a w szczególności Partia Komunistyczna. Wprowadzenie do Panteonu to republikański odpowiednik „beatyfikacji” w Kościele katolickim.

Propozycja trzeciej kadencji dla Macrona

Być może Macron chce sobie zjednać i lewicę. W grze jest bowiem przedłużenie jego władzy. Wiele osób zastanawia się, kto obejmie władzę po Emmanuelau Macronie, bo Konstytucja francuska przewiduje jedynie dwie kadencje prezydenckie. Gdy Macron wygrał wybory po raz pierwszy, zdestabilizował tradycyjną scenę polityczną. Zniknął wówczas tradycyjny podział na centrolewicę i centroprawicę, które na przemian dzieliły się rządami. Wzmocnił za to radykalne lewice i prawice i korzysta z tego, że większość Francuzów boi się radykalizmu.

Powstaje jednak pytanie – co po, Macronie? Wspierający go politycy pochodzą z centrum Partii Socjalistycznej i dawnego lewego skrzydła Republikanów. Łączy ich interes polityczny i co najwyżej pewien rodzaj pragmatyzmu oraz osoba samego Macrona, ale nie ma w tym żadnej idei. Z taką masą spadkową, polityk wyłoniony jako następca obecnego prezydenta będzie miał mocno „pod górkę”. Z drugiej strony duża część „elit” obawia się, że w końcu doprowadzi to do wygranej Marine Le Pen lub skrajnego lewaka Melenchona. Stąd pomysł, że zatrzymać ich może ponownie Macron, któremu trzeba przedłużyć rządy o jeszcze jedną kadencję.

Z takim pomysłem wystąpił Richard Ferrand, polityk obozu prezydenckiego, bliski współpracownik Macrona z czasów, gdy ten był ministrem, dawny socjalista, a później minister i przewodniczący parlamentu. Propozycja została zauważona i opozycja już mówi, że to krok ku „autorytaryzmowi”. Ograniczenie do dwóch kadencji prezydenta jest zasadą przyjętą w celu uniknięcia monopolizacji i nadużyć przez władzę wykonawczą. Propozycja Richarda Ferranda, który chce zmienić francuską konstytucję, spotkała się z zarzutem, że przypomina to „niepokojące praktyki, które miały ostatnio miejsce w Rosji i Chinach, dając władzę dożywotnio ich przywódcom” – mówi publicysta Grégory Roose. Stwierdza nawet, że „w kontekście kryzysu demokratycznego, którego doświadczamy, taki środek prawdopodobnie doprowadziłby Francję do nowego autorytarnego wydarzenia (chodzi o przeprowadzenie poza parlamentem ustawy emerytalnej – przyp. aut.), które tylko podsyciłby nieufność ludzi wobec swoich przedstawicieli”.

Większość Francuzów chce zmiany premiera

Badanie Odoxa-Backbone dla „Le Figaro” pokazało, że większość ankietowanych Francuzów ma już dość Elisabeth Borne w roli premiera. Jednak w kraju nie ma polityka, który w aspirowaniu do tej funkcji byłby przez Francuzów wyraźnie preferowany.

Z pewnością chcą oni zmian, co jest efektem reformy emerytur i związanych z tym protestów. Pogłoski o „remanencie” rządu są od pewnego czasu dość powszechne. Wymiana „zderzaków” to także szansa na poprawienie notowań prezydenta Macrona. I tak, według sondażu Odoxa-Backbone, zmiany byłyby pożądane, a dwie trzecie Francuzów (63 proc.) uważa, że Elisabeth Borne powinna już ustąpić i 13 miesięcy jej rządów jest wystarczające. Widać tu nawet pewien polityczny „konsensus”, bo za odejściem Borne są wyborcy lewicowego Insoumis (89 proc.), Zjednoczenia Narodowego (81 proc.), Republikanów (54 proc.) czy socjalistów (54 proc.).

Francuzi, wyraźnie niezadowoleni z bilansu obecnego rządu, mają lepsze opinie tylko o trzech ministrach, którzy mogliby zastąpić dawną socjalistkę, a obecnie zwolenniczkę Macrona. Są to: Bruno Le Maire (gospodarka i finanse), Gabriel Attal (rachunki publiczne) i Sébastien Lecornu (wojsko). Ciekawostką jest, że 56 proc. widziałoby najchętniej porozumienie się rządzącej partii Macrona „Renesansu”, która nie ma większości w parlamencie, z centroprawicowymi Republikanami. Taki scenariusz popierał były prezydent Sarkozy, czy b. premier Édouard Philippe. Koalicję tego typu poparłoby także 86 proc. wyborców centroprawicy i 83 proc. „macronistów”.

Instytut Odoxa pytał też, kogo Francuzi widzieliby na fotelu premiera. Bruno Le Maire ma 30 proc. opinii pozytywnych, ale też przeciw jego nominacji jest 50 proc. Polityk centroprawicy Republikanie Xavieri Bertrand ma 24 proc. poparcia i 52 proc. przeciwników. Wybór polityka na premiera takiego koalicyjnego rządu nie będzie więc łatwy.

REKLAMA