Afera o język polski. Litwini chcą usunięcia tablic z nazwami miejscowości

Wilno.
Wilno. Zdjęcie ilustracyjne. / foto: Wikimedia, Diliff, CC BY-SA 3.0
REKLAMA

Litewska Państwowa Inspekcja Językowa żąda usunięcia polsko-litewskich tablic z nazwami miejscowości Bieliszki i Orzełówka w rejonie wileńskim. Władze rejonu zaskarżyły to żądanie do Litewskiej Komisji Sporów Administracyjnych i zapowiedziały, że w przypadku nieprzychylnej decyzji zwrócą się do Sądu Konstytucyjnego.

„Na Litwie kwestia dwujęzycznego nazewnictwa w miejscowościach, które w większości zamieszkuje mniejszość narodowa – w przypadku Wileńszczyzny to są Polacy – ustawowo dotychczas nie jest uregulowana” – tłumaczy w rozmowie z PAP posłanka Beata Bietkiewicz. Wskazuje, że sprawę rozstrzygnęłoby przyjęcie ustawy o mniejszościach narodowych, czego od lat domagają się Polacy, ale przygotowywane kolejne projekty tej ustawy nie zyskują poparcia większości w Sejmie.

REKLAMA

Toczący się od lat spór o polskie tablice na Wileńszczyźnie powrócił, gdy w maju Państwowa Inspekcja Językowa, stojąca na straży języka litewskiego, zażądała od władz rejonu wileńskiego usunięcia dwóch dekoracyjnych polsko-litewskich tablic z nazwami miejscowości Bieliszki i Orzełówka. Władze rejonu nie zgodziły się na to i zwróciły się w tej sprawie do Komisji Sporów Administracyjnych.

Adwokat reprezentujący interesy Samorządu Rejonu Wileńskiego Żigimantas Paceviczius już zapowiedział, że w przypadku nieprzychylnej decyzji Komisji sprawa zostanie skierowana do wyjaśnienia do Sądu Konstytucyjnego.

„Konstytucja gwarantuje mniejszościom narodowym zachowanie tożsamości narodowej” – argumentuje Paceviczius. Wskazuje też na Konwencję ramową o ochronie praw mniejszości narodowych, którą Litwa ratyfikowała, i podkreśla, że dwujęzyczna tablica w Bieliszkach znajduje się na posesji prywatnej, a w Orzełówce jest elementem dekoracyjnym, natomiast na początku i na końcu tej miejscowości, zgodnie z litewskim prawem, są tablice w języku litewskim.

Tymczasem szef Państwowej Inspekcji Językowej Audrius Valotka przekonuje, że zgodnie z ustawą o języku państwowym na Litwie nazwy miejscowości dozwolone są wyłącznie w języku litewskim.

Władze rejonu wileńskiego i społeczność polską oburzyły słowa Valotki, jakie padły w czwartkowym wywiadzie dla radia publicznego RLT. Szef inspekcji językowej powiedział m.in., że polskie tablice z nazwami miejscowości są „oznakowaniem polskiej strefy okupacyjnej, w której odbywała się polonizacja Litwinów”, oraz porównał Wileńszczyznę do Donbasu, gdzie „Rosjanie też chcą rosyjskich napisów”.

Zdaniem mera rejonu wileńskiego Roberta Duchniewicza słowa Valotki „sieją niezgodę narodową, są nieetyczne i niezgodne z rzeczywistością”. Mer zwrócił się do ministra kultury Simonasa Kairisa i przewodniczącej Państwowej Komisji Języka Litewskiego Violety Meiliunaite o ocenę tej wypowiedzi.

„Mniejszości narodowe są integralną częścią naszego społeczeństwa, historycznie i kulturowo związane z Litwą” – przypomina Duchniewicz. W swym liście zaznacza, że „około 16 proc. ludności naszego kraju należy do różnych mniejszości narodowych, z których największą stanowią Polacy (ponad 6,5 proc.), pozostali to Rosjanie, Białorusini, Żydzi, Ukraińcy i inne narodowości”. „Wszyscy oni wnieśli ogromny wkład w budowę państwa litewskiego, jego kulturę i dobrobyt” — podkreśla Duchniewicz.

W ocenie Forum Wileńskiego, zrzeszającego aktywnych społecznie i politycznie Polaków na Litwie, słowa szef Państwowej Inspekcji Językowej są szowinistyczne. „Smuci i oburza, że wśród urzędników Republiki Litewskiej wciąż są osoby, które uczestniczą w procesie skłócania narodów, być może nawet same o tym nie wiedząc” – czytamy w oświadczeniu Forum Wileńskiego.

Dyrektor Instytutu Historii Litwy dr hab. Alvydas Nikżentaitis w wywiadzie dla radia publicznego przyznaje, że z „podobnymi wypowiedziami miało się do czynienia kilkadziesiąt lat temu”. „Wtedy były one bardzo popularne. Dzisiaj takie frazesy powtarzają tępogłowi, którzy książek nie czytają, albo ludzie, którzy usiłują w sztuczny sposób tworzyć napięcie na Litwie” – uważa Nikżentaitis.

(PAP)

REKLAMA