Przyjęło się mówić, że 11 lipca 1943 r. nastąpiło apogeum mordów ludności polskiej na Wołyniu. Jest to jednak tylko częściowa prawda. Dzień ten niewątpliwie jest dowodem, że UPA przeprowadziła w tym dniu zorganizowaną, starannie zaplanowaną akcję mordów ludności. Zaatakowała jednocześnie 167 polskich wsi. Obala to mit głoszony przez niektórych ukraińskich historyków i weteranów UPA, twierdzących że na Wołyniu było chłopskie powstanie ludowe, w którym uciśnieni Ukraińcy wzięli odwet na polskich ciemiężycielach. Oceniając znaczenie tej daty, trzeba pamiętać, że nie zakończyła ona „oczyszuwalnej” akcji UPA na ich terenie. W wielu gminach dzień 11 lipca 1943 r. był dopiero początkiem ludobójstwa. Jako przykład może służyć gmina Kisielin w powiecie horochowskim.
12 lipca banderowcy, kontynuując mordowanie Polaków w gminie Kisielin, zaatakowali Rudnię. Była to wieś polska, która powstała na początku XIX w. Liczyła 34 zagrody, w których żyły 44 rodziny, w tym rodzina czeska i 2 ukraińskie. W przypadku ataku UPA, w ocenie Włodzimierza Sławosza Dębskiego, zastępcy komendanta Kisielińskiej placówki AK, wieś nie miała żadnych szans na obronę. Miejscowość miała bowiem gęstą, drewnianą zabudowę, krytą słomianą strzechą. Wystarczył jeden pocisk zapalający, by zabudowania zaczęły płonąć jak zapałka. Rudnia leżała też przy drodze do lasu i z jednej strony do niego przylegała. Zaatakować ją niespostrzeżenie było bardzo łatwo.
CENISZ SOBIE WOLNOŚĆ SŁOWA? MY TEŻ!
Środowisko skupione wokół pisma "Najwyższy Czas!" i portalu NCzas.com od lat stoi na straży konserwatywno-liberalnych wartości. Jeżeli doceniasz naszą pracę i nie chcesz pozwolić na to, aby w Internecie zapanowała cenzura – KLIKNIJ wesprzyj naszą działalność. Każda złotówka ma znaczenie!We wsi powstała samoobrona, która posiadała nawet kilka sztuk broni palnej. Na jej czele stał Władysław Kraszewski. Była ona jednak, zdaniem Dębskiego, źle zorganizowana. Opierała się bowiem nie na młodych chłopakach w wieku poborowym, ale starszych rezerwistach, którzy mieli za sobą służbę wojskową, ale jednocześnie wszyscy byli obarczeni rodzinami, zazwyczaj wielodzietnymi i myśleli przede wszystkim o nich. Upowcy już od maja kwaterowali się w lesie sąsiadującym z Rudnią, budując tam swoje „legowiska” i zaplecze organizacyjne. Stale przejeżdżali przez Rudnię, pędzili przez nią bydło i często dokonywali w niej rekwizycji. Zabierali m.in. żywność. Mieszkający w Rudni Polacy łudzili się, że uda się im jakoś przetrwać dziejową zawieruchę. Tak się jednak nie stało.
11 lipca 1943 r. dwóch Ukraińców odwiedziło wieś, żeby się przekonać, czy po mordzie dokonanym w kościele po Mszy świętej w Kisielinie nie podjęli oni jakichś przygotowań do obrony. 12 lipca UPA otoczyła Rudnię i zaczęła się rzeź. Kto nie zdołał uciec, ten był zabijany. Jednemu poderżnęli gardło kosą, drugiego zabili siekierą. Za tymi, co usiłowali uciekać, strzelali.
W sumie z całej wsi zdołało uciec około 30 osób, 130 zostało zamordowanych. Po wyrżnięciu ostatnich, zabudowania zostały obrabowane i podpalone. Po kilku godzinach z Rudni została tylko kupa popiołu…
Poświęcenie siekier i wideł
Szczególnie silny banderowski ośrodek powstał w gminie Kisielińskiej w Twerdyniach. Była to wieś położona przy trakcie z Kisielina do Kowla. Zlokalizowana była w niecce otoczonej wzniesieniami nad bezimiennym, błotnistym lewobocznym dopływem Stochodu, w odległości 4 km od Kisielina. Twerdynie było bogatą wsią ukraińską. Na 45 gospodarstw zaledwie 9 było polskich. We wsi znajdował się też majątek Tadeusza Martynowskiego, liczący 316 ha. Mieszkał w nim zarządca Michał Dzikowski, gajowy Paweł Janczak i fornal wyznania greckokatolickiego. Większość zabudowań wsi była drewniana, ale w latach trzydziestych zaczęły się pojawiać też budynki inwentarskie, zbudowane z pustaków, wytwarzane m.in. przez Ukraińca Hnata Kliszczuka. Był to bardzo zamożny gospodarz, mający 20 ha ziemi i maszyny rolnicze. Oprócz niego do elity ukraińskiej należały w tej wsi rodziny Harasymiuków i Maksymiuków. Polacy mieszkali w Twerdyniach we wschodniej i północnej części wsi, przy trakcie kisielińskim i drodze do Moczułek. Wśród nich dominowały rodziny Papużyńskich i Sołotwińskich. Władysław Sołotwiński był we wsi kowalem. Antoni Papużyński prowadził sklep i zajmował się także skupem żywca wieprzowego.
Swoją nienawiść do Polaków Ukraińcy w Twerdyniach zaczęli wykazywać w 1941 r., gdy wieś, podobnie jak inne na Wołyniu, odwiedzili agitatorzy z OUN przysłani z Galicji. Najpierw była ona skierowana przeciw zarządcy majątku Michała Dzikowskiego, któremu zapowiedziano: „Budem rizaty Lachiw i tebe też zariżem”. Apogeum przygotowań do mordów nastąpiło na początku lipca 1943 r. Wtedy to odbyła się w Twerdyniach gminna uroczystość wzywająca do „rżnięcia Lachów”. W jej ramach we wsi, na usypanym kopcu zwycięstwa, ustawiono dębowy krzyż ku czci przyszłego zwycięstwa.
W nabożeństwie odprawionym przy krzyżu wzięło udział czterech prawosławnych popów z terenu całej gminy. Poświęcili oni przyniesioną przez uczestników uroczystości broń palną i siekiery, widły, cepy oraz inne narzędzia, mające służyć do mordowania Lachów. W uroczystości wzięła udział cała okoliczna młodzież ukraińska, przyprowadzona przez swego nauczyciela. Część tutejszych Ukraińców wstąpiła do UPA, a część utworzyła oddział samoobrony, czyli SKW, tzw. Samooboronni Kuszczowi Widdiły. To właśnie jej członkowie dokonali pogromu polskich sąsiadów w Twerdyniach. Przewodził im Wasyl Kliszczuk, syn najbogatszego Ukraińca we wsi. Z relacji świadków wynika, że to on zarznął swojego szkolnego kolegę, a w zasadzie swojego najlepszego przyjaciela, z którym siedział w jednej ławce w szkole – Józefa Dzikowskiego, syna zarządcy majątku. Miał on też pomagać w zamordowaniu całej rodziny Dzikowskich. W sumie Ukraińcy bestialsko zamordowali 64 Polaków.
Relacje z Aleksandrówki
Niektóre relacje świadków mordów z lipca 1943 r., dokonanych w gminie Kisielin, robią wstrząsające wrażenie. Józefa Brudzińska z Aleksandrówki wspomina:
„O zachodzie słońca zaczęła się okropna strzelanina od strony lasu Woronczyna. /Ukraińcy/ wyszli uzbrojeni na bezbronnych Polaków. Kule leciały jak groch, a myśmy siedzieli w zbożu i tylko czekali, kto pierwszy zginie, ale Bóg dał, że tym razem ocaleliśmy. Zginęły wtedy tylko siostra Karolina Adamowicz z Kańskich na Aleksandrówce. Poszłam tam z mamą po dwóch dniach, by zobaczyć siostrę. Koło domu Dziesławów był okropny widok. W ogródku, koło lipy był wykopany dół, a w nim około 70 osób pobitych, zakopanych. Zastygła krew spłynęła rzeką na drogę. Płot był cały obryzgany krwią, w studni pływały trupki dzieci. Były to malutkie dzieci Władzi Retwińskiej i Agaty Sudoł. Bo takich małych nikt więcej nie miał. W lochu na kartofle spędzono małe dzieci i tam przysypano je ziemią. Te jeszcze żywe dobijali chyba kołkami. Zabudowania Dziesławów spalili, by zatrzeć ślady”.
Inny świadek tragedii w Aleksandrówce, Leokadia Nowakowicz, wspomina:
„Było to wieczorem, około godziny 21.00. Uzbrojeni w widły, siekiery, noże oraz broń palną okrążyli całą wieś i zaczęli ludzi zganiać w jedno miejsce, a gdy ktoś próbował uciekać, to strzelali. Dzieci łapali za nogi i głową uderzali o węgieł domu czy innego budynku. Pamiętam dokładnie, jak moi rodzice podeszli do nas i powiedzieli, że banda jest już blisko. W pośpiechu pożegnali się z nami. Ojciec dał nam po butelce bimbru, mówiąc, że może to się nam przydać i kazał uciekać, gdzie kto może”.
Leokadia, wówczas dziewięcioletnie dziecko, rzuciła się w stronę pól. Banderowcy otaczający wieś zauważyli ją i jeden z nich za nią wystrzelił, raniąc ją w nogę. Przewróciła się, a banderowiec nie poszedł sprawdzić, czy żyje. Zalała ranę bimbrem i opatrzyła kawałkiem koszuli. Ukryła się w łanach pszenicy. Po kilku dniach wyszła ze swej kryjówki i czołgając się, dotarła do gospodarstwa Ukrainki Ulany, która bardzo dobrze żyła z jej rodzicami, a ona sama nazywała ją ciocią. Wspomina dalej:
„Dotarłam do podwórza, na którym była owa ciocia i zaczęła ją prosić o kawałek chleba. Ona popatrzyła na mnie i krzyknęła: »Ty polska mordo jeszcze żyjesz«? – i złapała za motykę, która stała w pobliżu. Ze strachu nie czułam bólu w nodze, tylko poderwałam się i zaczęła uciekać, a ona za mną. Ukrainka zgubiła mój ślad. Chyba myślała, że uciekłam na drogę, a ja zawróciłam do swojej kryjówki w zbożu”.
Leokadia przeżyła, bo w nocy odnaleźli ją Polacy z sąsiedniej wioski, którzy przyszli zobaczyć, czy ktoś z mieszkańców Aleksandrówki przeżył.
Zginęły całe rodziny
W sumie w Aleksandrówce Ukraińcy ze 128 Polaków zamordowali 91, czyli 70 proc. populacji. Najmłodszą zamordowaną byłą Marysia Paliwkówna, córka Michała i Wiktorii Paliwków. Miała zaledwie 4 miesiące. Niewiele starszy był Witek Kański, syn Wiktorii i Władysława, miał sześć miesięcy. Jego brat Rafał liczył 5 lat, a siostra Irena 3 lata. Wśród zamordowanych była cała rodzina Adamowiczów, Bąków, Dygadów, Dziesławów, Kańskich, Kudyków, Kukiełków, Kurzów, Nagajków, Nawordów, Sadów, licząca 9 członków, Sudułów też składająca się z 9 osób, w tym 7 dzieci.
W Adamówce zginęło 56 osób. Ocaleli ci, którzy szybko rzucili się do ucieczki. Józef Masternak pasł krowy na łące, gdy w pewnym momencie usłyszał wołanie Stefana Kopika: „Józiu uciekaj, bo nas mordują!”. Nad Podwerbiem (dzielnica Adamówki) pojawił się dym. Józef wspomina:
„Dobiegła do mnie siostra Fredzia 11 lat, by mnie zmienić na śniadanie, ale zawróciła i pobiegła do domu, do mamy. Po drodze spotkała siostrę Olę, lat 19 i brata Henryka, lat 21. Być może, że to uratowało jej życie. Dołączyła do nas kuzynka Lodzia Dudówna (żona Walerego Kamienieckiego, będącego w niewoli niemieckiej) i jej służąca Janina. Uciekaliśmy bez ubiorów, w niekompletnej odzieży, ja na bosaka”.
Straszne jęki i wycie
Ujść z życiem z pogromu w kisielińskiej gminie udało się też Romanowi Witwickiemu z Zapust, które też były świadkiem potwornych zbrodni. Widział na własne oczy, jak w Żurawcu, leżącym niedaleko Zapustu banderowcy u Zdeba w stodole spalili żywcem 25 osób, w tym sześć z rodziny Siutów. Wspomina:
„Widziałem, jak tych biedaków pędzili do tej stodoły. Jakie straszne jęki i wycie wydobywały się z tej stodoły! Do końca życia ich nie zapomnę. Pobiegłem do stryja, który mieszkał bliżej, ale przed jego zabudowaniem zatrzymał mnie jakiś człowiek i wskazując głowa na łunę spytał: »Szto gorit«? Odpowiedziałem: »Żurawiec«. On wtedy: »A kto eto diełajet«? Odpowiedziałem: »Ukraińcy«! Stryj udzielał schronienia radzieckim spadochroniarzom i to zapewne był jeden z nich. Wtedy rzecz jasna nie zdawałem sobie z tego sprawy. Szczegóły poznawałem dopiero kilkanaście lat po wojnie. Wtedy w oczach miałem tylko widok płonącej stodoły w Żurawcu i wciąż słyszałem krzyki płonących w niej żywcem ludzi… Z rodziny Siutów ocalał tylko Władysław, który był później w 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK. W zbrodniach tych uczestniczyli przede wszystkim młodzi Ukraińcy. Zdarzało się, jak później słyszałem, że wybierali oni z ofiar ładne dziewczęta, ładowali na wozy i zawozili do Moczułek, gdzie kwaterował sztab UPA, miały one służyć jego »kamandirom« do zabawy.
Na drugi poniedziałek po ataku na kościół udaliśmy się piechotą do Zaturzec. Szliśmy piechotą przez kolonię Żurawiec koło zabudowań Lubiana, Omańskiego i Ferenca. Dalej polami, przecinając trakt Kisielin-Chołopecze, doszliśmy do Szymańskich, mieszkających przy lesie zaturzeckim. Tam dojechał do nas jeden z sąsiadów, Ukrainiec Ostap Kochański, naszym koniem i wozem wyładowanym naszym dobytkiem. Dzięki jego pomocy nie dotarliśmy do Zaturzec, jak większość uciekinierów, goli i bosi. Z Zapustu uciekli wszyscy Polacy za wyjątkiem Mariana i Stefanii Kuźmińskich, mających sześcioro dzieci, z których najstarsze miało 13 lat. Na noc dzieci prowadzili do znajomych Ukraińców, a sami spali w zbożu. Gdy rano poszli po dzieci, w domu Ukraińców nie zastali nikogo, ani ich, ani dzieci. Najprawdopodobniej ktoś doniósł, że Ukraińcy ukrywają polskie dzieci i wraz z nimi zostali zamordowani”.
Włodzimierz Sławosz Dębski po wojnie ustalił, że ludobójstwa Polaków w gminie Kisielin dokonały oddziały UPA, należące do „Siczy Świniarzyńskiej”, którą dowodził Porfyr Frołowicz Antoniuk „Sosenko”. Trzonem tej formacji był zagon, w skład którego wchodziły kurenie (pododdziały) „Sławka” i „Beskyda”. Kwaterowały one w różnych wsiach. Ta odpowiedzialna za Kisielińskie ludobójstwo kwaterowała m.in. w Moczułkach. Dowodził nią Petro Własiuk.
Ile dołów śmierci, w których spoczywają Polacy, którzy padli ofiarą ukraińskiego ludobójstwa, znajduje się na terenie gminy Kisielin, nie wiadomo. Najważniejsze z nich dzięki relacjom świadków można z pewnością zlokalizować. Spoczywające w nich szczątki powinny zostać ekshumowane i przeniesione do zbiorowej mogiły pod kościół w Kisielinie i po chrześcijańsku pochowane i w odpowiedni sposób upamiętnione. Współcześni mieszkańcy Kisielina powinni wiedzieć, że są to ofiary ludobójstwa ich dziadów, a nie polegli w wojnie polsko-ukraińskiej, jaka toczyła się tu w czasie II wojny światowej.
Marek A. Koprowski