Stanisław Michalkiewicz: Szczytowanie z komplikacjami 

Stanisław Michalkiewicz.
Stanisław Michalkiewicz. / foto: PAP
REKLAMA

Pan prezydent Andrzej Duda syt chwały i sukcesu dyplomatycznego, jakiego dostąpił, towarzysząc prezydentowi Zełenskiemu w Łucku podczas drugiego aktu przedstawienia pod tytułem „Sodomia pojednania polsko-ukraińskiego”, odjechał na szczyt NATO w Wilnie. Pewnie po następne sukcesy, chociaż nie bardzo wiadomo jakie, ponieważ tuż przed wyjazdem na pytanie, co zamierza podczas tego szczytu załatwić dla Polski, odpowiedział, że dla Polski nic.

Tymczasem właśnie na tym szczycie prezydent Józio Biden ponownie mówił o potrzebie „wzmocnienia wschodniej flanki NATO”. Gdyby pan prezydent Duda nie był taki nieśmiały, to mógłby podsunąć prezydentowi Bidenowi pomysł, by USA sfinansowały uzbrojenie 200 tys. dodatkowych żołnierzy, o jakich, zgodnie z ustawą o obronie Ojczyzny, ma zostać powiększona nasza niezwyciężona armia – i w ten sposób wzmocniły wschodnią flankę. Niestety nieśmiałość pana prezydenta Dudy, spotęgowana niedawnym obsztorcowaniem go przez pana ambasadora Marka Brzezińskiego, na taką samowolkę mu nie pozwala, więc nie ma rady: pan minister Błaszczak po staremu będzie musiał kupować wszystko, co mu tam Amerykanie albo Koreańczycy wtrynią i nie będzie się targował. W ten oto sposób może spełnić się marzenie pana prezydenta, że zbroimy się, byśmy nie musieli walczyć. Jeśli bowiem Polska nie będzie w stanie spłacić długów zaciąganych, gdzie tylko się da, przez rząd „dobrej zmiany” na przychylanie nam nieba, to wierzyciele będą mogli zająć nas bez walki. 

REKLAMA

Ale nie wybiegajmy zbyt daleko w przyszłość, bo gdy piszę ten felieton, szczyt NATO w Wilnie jeszcze się nie zakończył. Biorą w nim udział nie tylko przedstawiciele państw członkowskich, ale również inni wasale Stanów Zjednoczonych: Japończycy, Koreańczycy i Australijczycy, bo zasadniczym celem szczytu jest przekonanie NATO do ostatecznego rozwiązania kwestii chińskiej. Wskutek tego nadzieje prezydenta Zełenskiego, że Ukraina zostanie zaproszona do NATO, rozwiały się w mglistość, chociaż szef Paktu, pan Stoltenberg, wychodził ze skóry, żeby mu tę gorzką pigułkę jakoś osłodzić. Zatem uradzono, że przyszłe wchodzenie Ukrainy do NATO będzie miało charakter jednoetapowy, a nie dwuetapowy, zaś po zakończeniu wojny zostaną jej udzielone „zapewnienia”, a może nawet „gwarancje”. Warto przypomnieć, że „zapewnienia” zostały Ukrainie udzielone jeszcze w 1994 roku, więc co to komu szkodzi udzielić ich po raz kolejny? 

Tymczasem w Ameryce zbliżają się wybory prezydenckie, w których Józio Biden zamierza wziąć udział, najwyraźniej postanowiwszy, że będzie przewodził Ameryce i światu do upadłego. Wprawdzie odbędą się one dopiero w listopadzie przyszłego roku, ale już teraz podnoszą się w Ameryce głosy powątpiewania, czy zaangażowanie w świętą sprawę Ukrainy było szczęśliwym pomysłem. Toteż pewnie ad captandam benevolentiam (dla pozyskania życzliwości – dop. Red.) tamtejszej opinii publicznej niezależne media obiegły informacje, że „byli dyplomaci” amerykańscy prowadzą jakieś sekretne rozmowy z rosyjskim ministrem Ławrowem. W związku z tym na mieście krążą fałszywe pogłoski, że Amerykanie, którzy w 2014 roku kupili sobie Ukrainę za 5 mld dolarów, teraz kombinują, jakby tu ją w miarę korzystnie sprzedać, tym bardziej że zapowiadana od miesięcy ukraińska kontrofensywa jakoś nie może się rozwinąć. Tamtejsze władze co prawda z dumą opowiadają, że „wyzwolony” został obszar 24 kilometrów kwadratowych, a innym razem – że obszar 160 kilometrów  kwadratowych, czyli prostokąt o wymiarach 4 na 6 kilometrów albo 20 na 8 – ale dla Amerykanów, przyzwyczajonych do większego rozmachu, może okazać się to niewystarczające, zwłaszcza w proporcji do udzielonej dotychczas Ukrainie pomocy. W dodatku ukraińskie władze, chyba trochę lekkomyślnie, pochwaliły się, że ukraińskie rezerwy walutowe osiągnęły rekordowy poziom ponad 30 mld dolarów, co tamtejszych oligarchów z pewnością musi przyprawiać o euforię. Co innego tamtejsi obywatele, którzy najwyraźniej z rekordowym poziomem rezerw walutowych nie wiążą żadnej nadziei, bo kto tylko może, to z Ukrainy zwiewa – co widzimy choćby na ulicach miast i miasteczek polskich, gdzie aż się roi od obywateli Ukrainy, przeważnie młodych płci obojga. Tymczasem rezerwy ludzkie zdominowane przez wynędzniałych emerytów do walki specjalnie się nie nadają, toteż trudno się dziwić, że wojna stopniowo przekształca się w „konflikt zamrożony”, o którym jeszcze w połowie ubiegłego roku wspominała amerykańska ambasadoressa przy NATO jako jednej z „możliwych możliwości”.  

Czy jednak „zamrożenie konfliktu” może być uznane za „zakończenie wojny”, które – jak z naciskiem podkreślił sekretarz generalny NATO pan Stoltenberg – jest jednym z warunków „zaproszenia” Ukrainy do NATO? Tego na razie nie wiemy, toteż prezydent Zełenski, który w pierwszym odruchu nie ukrywał „rozczarowania”, a nawet „rozgoryczenia” decyzjami wileńskiego szczytu, później się zreflektował, demonstrując umiarkowany optymizm. Jak bowiem jeszcze za głębokiej komuny mawiał Janusz Wilhelmi, należy wystrzegać się pierwszych odruchów, bo mogą być uczciwe – toteż i prezydentowi Zełenskiemu ktoś starszy i mądrzejszy mógł powiedzieć: „wiecie, rozumiecie Zełenski, wy się cieszcie, żeście żywi i zdrowi, bo jak będziecie mi tu demonstrowali rozczarowanie czy inne fochy, to będzie z wami brzydka sprawa”. 

Okazuje się tedy, że z przyjęciem Ukrainy do NATO może być podobnie jak z przyjęciem pana mecenasa Romana Giertycha do grona autorytetów moralnych. Wprawdzie pan red. Michnik na łamach „Gazety Wyborczej” wystawił panu mecenasowi coś w rodzaju certyfikatu koszerności, stwierdzając, że dostąpił „przemiany”, a nawet wyrażając nadzieję, że jak tak dalej pójdzie, to zaakceptuje nawet „związki partnerskie”, ale nadział się na polemikę, której autor najwyraźniej nie uwierzył w metamorfozę pana mecenasa i zalecał dalszą jego kwarantannę w ciemnościach zewnętrznych, otaczających Olimp, gdzie autorytety moralne spijają sobie z dzióbków nektar i ambrozję. 

A skoro już o panu mecenasie mowa, to właśnie dostałem z wydziału karnego niezawisłego Sądu Rejonowego w Warszawie powiestkę informującą, że karna „rozprawa główna” przeciwko mnie rozpocznie się 1 sierpnia o godzinie 10.00. Chodzi o donos, jaki złożył na mnie pan Jaś Kapela, toteż w ramach przygotowań do atmosfery, jaka niewątpliwie będzie panowała na sali sądowej, pogrążam się w odmętach książki Joanny Siedleckiej „Kryptonim liryka”, zawierającej prezentacje sylwetek wybitnych konfidentów SB ze środowiska literackiego.

Stanisław Michalkiewicz


REKLAMA