Mit normalizacji, czyli lekcja Kaczyńskiego

Tomasz Sommer
Tomasz Sommer. / Foto: PAP
REKLAMA

Człowiek wraz z wiekiem nabiera przekonania, że już wszystko widział – i nawet częściowo ma rację. Obserwując więc tendencje „normalizacyjne” u niektórych działaczy Konfederacji, doznałem wielokrotnego déjà vu.

Kiedy po raz pierwszy zauważyłem „normalizację”, wtedy UPR? Oj, było to chyba za prezesa Stanisława Wojtery, który normalizację uparcie wdrażał w latach 2005-2008. Efekt był więcej niż żałosny dla organizacji. Za to był zdecydowanie lepszy dla samego prezesa Wojtery, który wraz z grupą kolegów sprzymierzył się z PiS i w efekcie tego normalizacyjnego ruchu zaliczył imponującą liczbę państwowych posad, a obecnie jest prezesem zarządu Przedsiębiorstwa Państwowego „Porty Lotnicze” oraz członkiem rad nadzorczych spółek Grupy Kapitałowej PKP Cargo i Grupy Kapitałowej KGHM Polska Miedź.

REKLAMA

Kiedy zobaczyłem „normalizację” po raz drugi? Tym razem w roku 2015, za Przemysława Wiplera, który wtedy (jak i dziś!) właśnie powrócił do wolnościowej polityki. I ponownie zakończyło się to klęską, wynik 4,76% był rozczarowujący. Oczywiście doprowadziło to do rozejścia się dużej części ówczesnych działaczy, sprowadzonych przez Wiplera, po rozmaitych partiach i spółkach skarbu państwa, gdzie zresztą wiele tych osób zasiada do dziś.

Kiedy natomiast środowisko wolnościowe odniosło sukces? W 2014 roku, gdy padł wynik 7,15% w wyborach do Parlamentu Europejskiego, oraz w roku 2019 w wyborach do Sejmu, w których wynik 6,78% dał 11 posłów.

Czym charakteryzowały się obie te kampanie? Właśnie brakiem pomysłów „normalizujących”. Wręcz przeciwnie – w obu tych kampaniach wolnościowcy szli przeciwko wszystkim. Wniosek z tego prosty: „normalizacja” to droga do politycznej śmierci. Natomiast śmiałe prezentowanie własnych idei, bez względu na komentarze „Gazety Wyborczej” czy TVN, to droga do sukcesu.

Ta prawidłowość nie jest zresztą moim odkryciem. Pierwszy dostrzegł ją „człowiek, który ukradł prawicę”, czyli Jarosław Kaczyński. Pierwszą partią, jaką założył obecny Naczelnik, było przecież Porozumienie Centrum. Dlaczego Centrum? Bo Naczelnik chciał „normalizacji”. Szybko się jednak przekonał, że normalizacja nie daje głosów, bo pierwsza zasada marketingu brzmi: odróżniaj się! Ponieważ pozycja lewicowa była już zajęta, Kaczyński, mimo że jest przecież socjalistą, postanowił przybrać maskę partii prawicowej. I właśnie to przyniosło mu sukces. Dzięki ucieczce od „normalizacji” rządzi już drugą z rzędu kadencję! W jego przypadku oczywiście prawicowość to zwykła blaga i oszustwo.

Inaczej jest ze środowiskiem konserwatywno-liberalnym. W tym przypadku blagą będzie „normalizacja”, bo oznacza odejście od ideałów, w które wierzymy, które głosimy i które są dobre dla Polski. W dodatku „normalizacja” zablokuje możliwość uzyskania 20%, a może i większej ilości głosów, które są obecnie możliwe do uzyskania. Bo Konfederacja chce przecież przeprowadzenia kontrrewolucji i tym zapala elektorat. Wygaszenie tego ognia doprowadzi do rozczarowania elektoratu i słabszego wyniku. Ten mechanizm jest w gruncie rzeczy prosty jak budowa cepa.

Nie wstydźmy się więc tego, w co wierzymy. A „normalizatorzy” zawsze mogą się przecież zapisać do jakiegoś PSL czy innego Hołowni.

REKLAMA