Rozliczenie zamieszek

Zamieszki we Francji.
Zdjęcie ilustracyjne. / foto: PAP/Abaca
REKLAMA

Prezydent Macron w telewizyjnym wystąpieniu udzielonym z dalekiej Nowej Kaledonii 24 lipca mówił o tym, że jego kraj „potrzebuje porządku i przywrócenia autorytetów”. Stwierdził tak w kontekście zakończonych niedawno zamieszek, które „podpaliły” przedmieścia po śmierci 17-letniego przestępcy pochodzenia algierskiego, Nahela Merzouka, zastrzelonego przez policję. Poza tym mówił, że ma pełne zaufanie do rządu premier Élisabeth Borne, który rzekomo był „skuteczny” w obliczu burd i rozrób, które przetoczyły się przez francuskie miasta. Gratulował także szefowi MSW Geraldowi Darmaninowi za działania podczas trwających w czerwcu zamieszek na przedmieściach francuskich miast. „Wykonał znakomitą robotę” – stwierdził prezydent. Diagnoza prezydenta dotycząca buntu przedmieść jest jednak dość oryginalna. Wskazał m.in. na odpowiedzialność… sieci społecznościowych.

Kompletnie niejasne są też zapowiedzi środków, które mają przywrócić „autorytety”. Macron mówił o potrzebie „rozłożenia trudności”. Podpalanie samochodów, szkół, atakowanie policjantów okazuje się „trudnościami”, co jest dobrym przykładem nowomowy macronizmu. Przemoc uderza najbardziej w dzielnice gęsto zaludnione przez osoby pochodzenia imigranckiego. Propozycja „podziału trudności” może oznaczać ich „relokację” równo po całym terytorium. To recepta na podpalenie za pewien czas całej Francji. Czy ostatnie miasta, które nie posmakowały jeszcze niszczycielskiej wściekłości i nienawiści wobec Republiki, za kilka lat też zamienią się we „wrażliwe strefy”? Kilka tygodni po zamieszkach wydaje się, że Macron nadal nie wie, jaki kierunek działań obrać.

REKLAMA

Wypowiedzi Macrona dotyczące sytuacji społecznej zostały skrytykowane przez opozycję z lewa i prawa. Dla lewicy samo mówienie o przywracaniu porządku i autorytetu władzy to już współcześnie niemal zapach faszyzmu. Rzecznik Zjednoczenia Narodowego (RN) Laure Lavalette wskazała z kolei, że Macron „czerpie z programu” jej partii. Jednak na słowach się kończy, bo jak napisała rzecznik, „nie mogą ani nie chcą, ani nie są w stanie niczego zmienić”. Jeszcze dalej poszedł inny polityk tej partii Jordan Bardella, który ocenił, że prezydent wydaje się „bezsilny i zdezorientowany”, a „źródeł zamieszek nie zrozumiał”.

Z kolei centroprawicowi Republikanie prosili w komentarzu do wystąpienia Macrona o konkretne „działania”. „Panie Prezydencie, słowa nie robią już wrażenia w obliczu powagi sytuacji” – napisał szef tej partii Éric Ciotti.

Spalono „tylko” 255 pojazdów! Sukces?

Być może dziwne propozycje i brak konkretów w sprawie zmian na „przedmieściach” to efekt pewnego „uśpienia” sytuacją ze święta narodowego 14 lipca, kiedy to odnotowano „spadek przemocy”. Władza chwaliła się, że nastąpiło „tylko” 96 aresztowań i miał miejsce „znaczący spadek szkód”. Według danych Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, podczas obchodów 14 lipca we Francji spalono „tylko” 255 pojazdów, a zniszczenia są znacznie mniejsze niż w 2022 roku.

Władze obawiały się obchodów święta narodowego ze względu na wcześniejsze zamieszki po śmierci wspomnianego, małoletniego recydywisty w Nanterre zabitego przez policjanta. Obchody 14 lipca odbyły się jednak bez większych problemów. To m.in. zasługa mobilizacji 130 tys. policjantów i żandarmów oraz wielu „kontroli prewencyjnych”. Wiele miast rezygnowało zresztą z organizacji imprez 14 lipca. Mobilizacja służb była ogromna, a bandyci z przedmieść chyba trochę zmęczeni poprzednimi starciami. Jak na Francję było więc „spokojnie,” bo kto by tam zwracał uwagę na pojedyncze incydenty, jak np. na nożowników w Trappes itp. Do soboty rano 15 lipca w całej Francji aresztowano więc tylko 96 osób i spalono 255 pojazdów.

Dla porównania: w 2022 roku spłonęło ponad 400 pojazdów, co oznacza znaczny spadek o 40%. W tym roku rannych zostało „tylko” siedmiu policjantów i strażaków (21 w 2022 r.).
To samo dotyczy ataków na policję z użyciem fajerwerków. W tym roku zarejestrowano 51 takich incydentów, w porównaniu do 333 w poprzednim roku. Środki pirotechniczne zostały zakazane, a policja skonfiskowała ponad 1,5 tony fajerwerków. Ciekawostką jest, że duża ich część została sprowadzona z Czech i Polski, a zarekwirowana pomiędzy 5 a 7 lipca. Jednym słowem: „święto” się udało.

„Mohamed” dominuje wśród zatrzymanych

W ramach „remanentów” po zamieszkach z przełomu czerwca i lipca warto odnotować jeszcze jeden fakt, który sporo mówi o przekroju społecznym ich uczestników. Według informacji „L’Opinion”, policja krajowa w czasie rewolty na przedmieściach zatrzymała 81 mężczyzn o imieniu Mohamed. Na 2300 osób zatrzymanych było to najczęściej spotykane imię i fakt ten raczej nie dziwi. Co prawda szef francuskiego MSW Gérald Darmanin twierdził, że tylko 10% zatrzymanych było „obcokrajowcami”, ale Mohamed od dawna jest już przecież także popularnym imieniem „francuskim”. Dla prawicy to kolejny argument o związku między imigracją a przemocą. Rząd jednak takiej wizji zaprzecza lub ją relatywizuje.

Podczas przesłuchania przed Senacką Komisją Prawną 5 lipca wspomniany minister Gérald Darmanin zapewniał, że wśród osób aresztowanych we Francji było także „wielu Kevinów i Mathieu”. Przyznał jednak, że duża część uczestników burd „mogła być pochodzenia imigranckiego”. Ankieta pisma „L’Opinion” zdaje się to potwierdzać w całej rozciągłości. Dziennikarze dotarli do spisu zatrzymanych przez policję krajową. Pierwsze miejsca zajmują młodzieńcy o imieniu Mohamed (81 osób), a dość często pojawiają się takie imiona jak Yanis (31), Enzo (25), Maxime (21), Adam (19), Lucas (18), Jordan (15), Rayan (14), Bryan (14), Nathan (13), Nicolas (13), Ali (13), Hugo (13), Alexis (13), Yacin (11), Théo (11), a nawet Ibrahim (10) i Paweł (10).

Na próbce 335 zatrzymanych odsetek imion o brzmieniu arabsko-muzułmańskim wynosił 160 osób, czyli około połowy. Warto też dodać, że na ponad 3900 wszystkich aresztowań we Francji 1200 dotyczyło osób nieletnich.

Nie wie prawica, co czyni lewica

Walka ze zjawiskiem imigracji przypomina błędne koło. Z imigracją walczyć efektywnie po prostu się nie da. Jak nie eurotrybunały, to krajowe, postępowe sądownictwo gotowe jest podłożyć nogę każdej antyimigracyjnej inicjatywie. Oto przykład.

Główne kierunki napływu nielegalnej imigracji do Francji to Alpy i Pireneje. Wyładowywani we Włoszech lub Hiszpanii migranci przechodzą przez góry, a często idą dalej, na północ, by sforsować jeszcze kanał La Manche. Francuska policja działa raz lepiej, raz gorzej – zależnie od tego, czy politycy pod naciskiem społecznym chcą pokazać, że coś w tej materii robią. Ostatnio „pogoda dla migracji” jest nad Sekwaną niełaskawa, więc prefektura na południu kraju wydała zgodę na pilnowanie granicy z Hiszpanią w Pirenejach przy pomocy dronów.

Nic z tego jednak nie będzie. Od czego są bowiem lewaccy „sygnaliści”? ADDE, czyli Stowarzyszenie Obrony Obcokrajowców, zaskarżyło decyzję prefekta do sądu administracyjnego, uznając, że „migracyjna rzeczywistość nie wymaga takich środków” – i sprawę wygrało. Używanie dronów do monitorowania granicy zostało zakazane. Sąd administracyjny w Pau zawiesił dekret prefektury, a prawnicy ADDE powołali się „na dysproporcję środków wobec realiów nielegalnej migracji i atak na wolności jednostki”. Na granicy w Kraju Basków będzie więc obowiązywał zakaz używania dronów do jej pilnowania.

Warto dodać, że środek i tak był mocno ograniczony i miał być stosowany nad obszarem 22 kilometrów kwadratowych, tylko w gminach Hendaye i Urrugne. Nawet to okazało się za dużo. Isabelle Casau, prezes ADDE, cieszyła się z tego wyroku i mówiła, że „taka technologia jest bardzo wygodna dla władz, ale w tym przypadku jest to absolutnie nieuzasadnione” – i dodała, że „nie ma napływu migracyjnego, który wymagałby uciekania się do tego bardzo inwazyjnego rodzaju nadzoru”. Prefektura Pyrénées-Atlantiques ogłosiła, że być może jeszcze odwoła się od decyzji sądu do Rady Stanu, ale cała ta sytuacja pokazuje, że zatrzymanie nielegalnej imigracji to prawdziwa orka na ugorze…

Oddolne próby „cywilizowania” przedmieść

W akcję przywracania normalności na przedmieściach angażują się na własną rękę niektóre samorządy. W podparyskim Aulnay-sous-Bois mer chce np. wprowadzić depozyt w wysokości 1000 euro w celu uniknięcia incydentów podczas udzielanych w merostwie ślubów. Przy takich okazjach uczestnicy tego typu imprez korzystają ze swoistego „immunitetu” i wprowadzają „zagraniczne” i obce kulturowo akcenty świętowania.
17 czerwca w czasie ślubu w merostwie w Aulnay-sous-Bois, ceremonię „uświetnił” dziki pokaz sztucznych ogni. Po tym wydarzeniu mer Bruno Beschizza z Partii Republikanie uznał, że nie chce już takich zjawisk oglądać. Stąd pomysł wprowadzenia kaucji, która w przypadku incydentów łamania prawa przepadnie. Pomysł mera nie jest żadną nowością, bo podobne środki próbuje się wprowadzać od wielu miesięcy także w innych miastach. Podobne działania podjęły w regionie paryskim m.in. miasta Pontoise (Val-d’Oise), Évreux (Eure), a nawet Poissy (Yvelines).

Znacznie dalej poszedł jednak prawicowy mer Béziers, który odmówił udzielenia ślubu pewnemu Algierczykowi. Powód? Ten nie powinien już przebywać we Francji, bo miał nakaz opuszczenia jej terytorium. Na pierwszy rzut oka taka informacja nie powinna dziwić. W końcu był to już „nielegalny imigrant”. Jednak odmowa udzielenia ślubu w Béziers narzeczonemu z nakazem opuszczenia terytorium to we Francji jest ewenement. Trzeba jednak wiedzieć, że merem tego miasta jest prawicowy polityk Robert Ménard.

Mer odmówił udzielenia ślubu, podejrzewając, że chodzi o fikcyjne małżeństwo, które ma tylko zalegalizować pobyt 23-letniego Algierczyka. Jego małżonką miała zostać starsza od niego 29-letnia Francuzka, w dodatku matka trojga dzieci. Algierczyk z ratusza trafił 18 lipca prosto do aresztu administracyjnego. „Procedura trwa” – skomentowała sprawę prefektura departamentu Hérault, która nie precyzuje, czy mężczyzna będzie jednak szybko wydalony, czy też nie. I tu kolejna niespodzianka.

Przeciw merowi wystąpiła prokuratora, która „przypomniała różnym prawicowym radnym miejskim, że prawo wymaga od nich udzielania ślubów”, a w przypadku Algierczyka nie udowodniono żadnego oszustwa.
70-letni Robert Ménard jest francuskim dziennikarzem, eseistą, wydawcą i politykiem, współzałożycielem stowarzyszenia Reporterzy bez Granic (RSF). Po wyborach samorządowych w 2014 roku został wybrany na burmistrza Béziers przy wsparciu Frontu Narodowego, Debout la République i Mouvement pour la France. W 2022 roku wygrał ponownie w pierwszej turze.

Francuska policja ma dość oskarżeń

Buntują się nie tylko samorządy, ale i policja, której związki zawodowe w Marsylii grożą „strajkiem włoskim”, czyli spowolnieniem działań i ograniczeniem się w pracy do wykonywania ściśle poleceń służbowych. Policja francuska stała się bowiem celem brutalnych ataków podczas ostatniej fali zamieszek, a jednocześnie jej funkcjonariusze są ciągle oskarżani o przemoc czy rasizm.

Szykuje się ciekawa rozprawa policjanta oskarżanego o zabójstwo 17-letniego recydywisty (wspomnianego na początku Nahela), który nie zastosował się do policyjnych poleceń podczas kontroli drogowej. Policyjne związki zawodowe protestują też w sprawie aresztowaniu jednego z policjantów objętych dochodzeniem o „nadużycie siły”. W jego obronie stanęły związki zawodowe, ale także komendant miejscowej policji.

Związki wezwały do strajku włoskiego, a kilkuset policjantów wzięło zwolnienia lekarskie. Dyrektor generalny policji krajowej (DGPN) Frédéric Veaux udał się nawet osobiście do Marsylii, aby gasić bunt.
Czterej funkcjonariusze są podejrzani o pobicie młodego mężczyzny w Marsylii na marginesie zamieszek, które nastąpiły po śmierci 17-letniego Nahela. Postawiono im zarzuty „umyślnej przemocy”. Podczas burd w nocy z 1 na 2 lipca w centrum Marsylii mieli pobić 21-letniego Hediego, który wcześniej został ranny gumową kulą. Ów Hedi twierdzi, że był w Marsylii tylko po to, żeby odwiedzić przyjaciół – i nie brał udziału w zamieszkach. Po ataku spędził kilka dni w szpitalu i był w śpiączce. Jego prawnik wskazuje, że mężczyzna mógł stracić lewe oko. W tej sprawie przesłuchano siedmiu funkcjonariuszy w Głównym Inspektoracie Policji (IGPN), wśród których był też dowódca brygady do zwalczania przestępczości (BAC). Jest też nagranie wideo, na którym widać bicie domniemanej ofiary przez funkcjonariuszy policji.
Policja francuska do łagodnych nie należy, ale ważny jest tu kontekst wydarzeń, w których to funkcjonariusze byli celem ataków. Absurd polega na tym, że młodociani przestępcy pozostają przy tym niemal bezkarni, a funkcjonariusze trafiają do aresztu.

REKLAMA