„Argentyński libertarianin”, określany także konserwatywnym-liberałem, Javier Milei, walczy o prezydenturę w ogarniętym gospodarczym kryzysem kraju. Na nieco ponad dwa miesiące przed wyborami polityk cieszy się kilkunastoprocentowym poparciem i, jak deklaruje, celuje w drugą turę, gdzie wszystko może się zdarzyć. Czy antysystemowy kandydat ma szansę na zwycięstwo?
Wybory prezydenckie w Argentynie odbędą się co prawda dopiero w drugiej połowie października, ale już w następną niedzielę, 13 sierpnia, będzie miało miejsce głosowanie w ramach PASO (otwartych, równoczesnych i obowiązkowych prawyborów). To skłania nas do zatrzymania się nad systemem wyborczym w Argentynie. Zanim dojdzie do głównej elekcji, wszystkie koalicje wyborcze oraz kandydaci muszą poddać się prawyborom. W ich ramach wybierani są reprezentanci poszczególnych koalicji, którzy w październiku wystartują w głównej elekcji. Wówczas każda z zawiązanych wcześniej koalicji, w których skład może wchodzić wiele partii, ma prawo wystawić już tylko jednego kandydata. Prawyborom muszą poddać się także politycy, którzy nie mają oponentów w ramach swej koalicji, bowiem, aby móc wystawić kandydata w październiku, w sierpniu lista musi uzyskać co najmniej 1,5 procent głosów.
Po wstępnym odsiewie kandydatów małych partii, za nieco ponad dwa miesiące, 22 października, dojdzie do głównego głosowania, w którym udział jest obowiązkowy. Wybory prezydenckie odbywają się w dwóch turach, jednak dzieje się to nieco inaczej niż w tradycyjnym modelu, z którym mamy do czynienia np. w Polsce. Aby wygrać w pierwszej turze, kandydat nie musi wcale zdobywać ponad 50 procent głosów, ale wystarczy mu 45 procent skreśleń na kartach wyborczych. Zwycięstwo może dać nawet przekroczenie 40 procent w pierwszej turze, pod warunkiem, iż przewaga nad kolejnym kandydatem będzie wynosiła ponad 10 punktów procentowych. W tym roku nie zanosi się jednak na rozstrzygnięcie już podczas pierwszego głosowania, a jedną z osób, która ma chrapkę na wejście do drugiej rundy, jest Javier Milei.
„Argentyński Korwin-Mikke”
Javier Milei to 52-letni polityk i ekonomista, który dużą popularność zdobył dzięki występom w telewizji, gdzie ostro krytykował elity polityczne kraju. Do polityki zdecydował się wejść dwa lata temu i od razu odniósł niespodziewany sukces, zdobywając mandat w Kongresie Narodowym, uzyskując ponad 17 procent głosów. Jego widowiskowa kampania przebiegała pod hasłem „nie przyszedłem, by prowadzić owce, ale by obudzić lwy”. Teraz, z lwem w logo swej kampanii, powalczy o urząd prezydenta i, choć od stu lat nie piastował tego stanowiska nikt spoza dwóch głównych partii politycznych kraju, Milei nie jest bez szans.
Przez zagraniczne media porównywany jest, niesłusznie, do byłego prezydenta USA Donalda Trumpa oraz prezydenta Brazylii Jaira Bolsonaro. Tym, co łączy go z wymienionymi politykami, jest z pewnością „dosadny, gadatliwy styl”, zawdzięczany zapewne występom na małym ekranie, a także „antyestamblishmentowa retoryka”. Na tym podobieństwa jednak się kończą, gdyż Milei jest zdecydowanie bardziej ideowy, choć dla lewicowych mediów głównego ścieku jest takim samym „prawicowym populistą”, jak byli prezydenci Stanów Zjednoczonych oraz Brazylii. Znacznie lepszym porównaniem, pozwalającym na zrozumienie miejsca parlamentarzysty na scenie politycznej, byłoby określenie go „argentyńskim Korwin-Mikkem”.
Konserwatywny libertarianin
Milei, który jest zwolennikiem Szkoły Austriackiej w Ekonomii, sam siebie określa jako „liberatarianina”. W sieci pojawiają się takie określenia jego osoby, jak konserwatywny liberał, czy anarchokapitalista, zdaje się jednak, że najlepiej istotę poglądów kongresmena oddawałoby nazwanie go paleolibertarianinem. Milei z jednej strony jest skrajne wolnościowy gospodarczo, z drugiej posiada konserwatywne spojrzenie na kwestie kulturowe.
Jego poglądy to prawdziwy koszmar lewactwa. Propozycje ekonomiczne kongresmena obejmują: ograniczenie wydatków publicznych, walkę z korupcją polityczną oraz obniżenie podatków. Milei jest także zwolennikiem wolnego handlu międzynarodowego, ale uważa, iż Argentyna powinna otworzyć się na niego dopiero po cięciu wydatków, którego zamierza dokonać za pomocą „piły łańcuchowej”, a także po zmniejszeniu obciążeń podatkowych. Do tej ostatniej kwestii kongresmen podchodzi śmiertelnie poważnie, gdyż zadeklarował, iż prędzej „odetnie sobie ręce”, niż zagłosuje za podwyżką podatków. Ponadto Milei zobowiązał się do zlikwidowania banku centralnego oraz promowania walut alternatywnych wobec peso.
To jednak nie spojrzenie polityka na gospodarkę, ale na sprawy światopoglądowe budzi w mainstreamie największe kontrowersje. Milei jest zadeklarowanym przeciwnikiem marksizmu kulturowego, stąd zapowiada między innymi likwidację ministerstwa kobiet, płci i różnorodności. Sprzeciwia się także edukacji seksualnej w lewicowym wydaniu, którą nazywa post-marksistowskim programem mającym na celu zniszczenie rodziny. Do tego opowiada się przeciwko aborcji, która jego zdaniem powinna być zakazana nawet w przypadku gwałtu, a jedyny wyjątek stanowi sytuacja zagrożenia życia matki.
Pierwszy libertarianin w argentyńskim Kongresie popiera także prawo do posiadania oraz swobodnego noszenia broni. Globalne ocieplenie nazywa natomiast socjalistycznym kłamstwem. Milei ma także „rynkowy” pomysł na rozwiązanie problemu długiego oczekiwania na przeszczep. Jego zdaniem sprzedawanie organów powinno być legalne, bo są one własnością osoby, do której należą. Milei jest również zwolennikiem legalizacji zdecydowanej większości narkotyków. Poglądy byłej gwiazdy telewizji najlepiej podsumowuje stwierdzenie, iż zasadniczo jest przeciwko „czemukolwiek przymusowemu”. W ramach ciekawostki warto wspomnieć, że Milei jest katolikiem, ale rozważa przejście na judaizm. Powstrzymuje go przed tym jedna obawa, a mianowicie to jak pogodzić obowiązek powstrzymywania się od pracy w czasie szabatu ze sprawowaniem najważniejszej funkcji w państwie. W kwestii polityki zagranicznej za największych sprzymierzeńców Argentyny uważa USA oraz Izrael. Podkreślił także, iż „nie chce mieć nic wspólnego z komunistami z Kuby, Chin i Korei Północnej”.
Skąd bierze się wysokie poparcie
Javier Milei stawia sobie jasny cel: wejście do drugiej tury, w której wszystko może się zdarzyć. Obecne sondaże dają mu od 14 do 18 procent poparcia, co teoretycznie mogłoby dać drugie miejsce podczas pierwszego głosowania, jednak w badaniach uwzględnianych jest więcej niż jeden kandydat każdej koalicji. Jeżeli zsumujemy poparcie dla kandydatów walczących o nominację z dwóch największych partii, to wyraźnie przekracza ono trzydzieści procent. Do wyborów pozostały jednak jeszcze ponad dwa miesiące, a Milei jest na fali, co pokazało jedno z badań, w którym okazał się najpopularniejszym argentyńskim politykiem.
Milei zdobywa poparcie, mimo że nie ukrywa swoich prawdziwych poglądów i nie wykonuje żadnego skrętu w kierunku centrum. A może dzieje się tak właśnie dlatego. Polityk stał się uosobieniem antysystemu, jednak nie wykrzykuje jedynie populistycznych haseł o referendach i oddaniu władzy obywatelom, ale ma bardzo konkretne pomysły na to, co chce zrobić. Jednocześnie nawet skomplikowane, ekonomiczne postulaty przedstawia prostym językiem, zrozumiałym dla ludzi, co odróżnia go od rywali, których przekaz oceniany jest jako skierowany do elit. Stanowiąc zagrożenie dla dwóch głównych sił politycznych w kraju, Milei skupia na sobie ich ataki, co dodatkowo przysparza mu sympatyków wśród elektoratu buntu. Sam zainteresowany kwituje to krótko, mówiąc, iż „kasta się boi” (kasta, czyli „bezużyteczni, pasożytniczy politycy, którzy nigdy nie pracowali”). Popularność kongresmena jest widoczna nie tylko w publikowanych sondażach, ale także podczas spotkań, które cieszą się dużą liczbą uczestników, szczególnie młodych mężczyzn.
Przyczyn wysokiego poparcia dla libertariańskiego polityka upatrywać można także w kryzysie gospodarczym, który ogarnął Argentynę, a czego przejawem jest między innymi ponad stuprocentowa inflacja. Doprowadziły do tego rządy lewicowych populistów, co sprawia, iż kongresmen – głoszący wolnorynkowe hasła – wyróżnia się. Nie można zapominać również o tym, że Javier Milei jest „szołmenem” z prawdziwego zdarzenia. Dość wspomnieć o tym, że w przeszłości przebrał się za superbohatera, by walczyć z „keynsistami” i „kolektywistami”, a także nosił flagę Gadsena z napisem „don’t tread on me” jako pelerynę. O sukces w październikowych wyborach będzie mu ciężko, jednak niczego nie można wykluczyć. Według sondaży podczas zbliżających się prawyborów polityk może być najczęściej wybieranym indywidualnym kandydatem, co z pewnością nadałoby rozpędu jego kampanii na ostatniej prostej.