Samorządy pod długami

Pieniądze pod lupą Źródło: Pixabay
Pieniądze pod lupą Źródło: Pixabay
REKLAMA

Polskie miasta i gminy są zadłużone jak nigdy wcześniej w historii. Czy grozi nam bezprecedensowa fala upadłości polskich samorządów?

10 miliardów złotych długu do końca roku będzie mieć Miasto Stołeczne Warszawa. Tyle wychodzi, jeśli do deficytu budżetowego miasta dołożymy zobowiązania wynikające z instrumentów finansowych, którymi operuje stolica (obligacje, kredyty). Choć suma jest olbrzymia, na nikim nie robi to wrażenia.

REKLAMA

Co więcej, gdy informacje na temat szokującej katastrofy budżetowej stolicy ujawniłem (najpierw na swoim kanale na YouTube, a potem na łamach „Ncz!”), nie zająknęły się o tym ani media głównego nurtu, ani media opozycyjne. Być może dlatego, że analiza tego zjawiska mogłaby prowadzić do nieprzyjemnego wniosku: niezależnie od tego, jaka opcja polityczna rządzi jednostkami samorządowymi, pogrążają się one w coraz większych długach.

Na wzór Warszawy

Jak wpadłem na trop zjawiska wielkiego marnotrawstwa? Kilka miesięcy temu zgłosił się do mnie widz mojego kanału na YouTube. Przyniósł mi prawdziwą, dziennikarską „perełkę”: listę wydatków Miasta Stołecznego Warszawy dokonywanych w trybie „bez przetargu”. Lektura tego dokumentu była zaskakująca.

Okazało się bowiem, że bez przetargu zlecono m.in. wykonanie dachu jednego z publicznych budynków na Pradze Północ (kpiłem, że wynika to z tego, że w całej Warszawie jest tylko jedna firma zajmująca się wykonywaniem dachów, bo gdyby było inaczej, to władze ogłosiłyby przetarg). Zaskoczony tą dawką wiedzy, zwróciłem się oficjalnie do Urzędu Miasta Stołecznego Warszawy z szeregiem pytań, m.in. właśnie o listę zakupów „z wolnej ręki” i dziesiątki innych wydatków. Dostałem oficjalną odpowiedź, która pokrywała się z tym, co dostałem od mojego informatora (z oczywistych powodów nie mogę ujawnić jego nazwiska). Efektem była publikacja na łamach „Najwyższego Czasu!” oraz głośny film w Internecie.

Te publikacje spotkały się z ogromnym zainteresowaniem internautów i czytelników „NCz!”. Na maila dostałem dziesiątki informacji o skandalicznych przypadkach marnotrawstwa w rozmaitych zakątkach Polski. Idąc tym tropem, wystąpiłem oficjalnie jako dziennikarz do najważniejszych miast w Polsce z zapytaniem o ich kondycję finansową, w tym m.in. o stan miejskiej kasy, zakupy „z wolnej ręki”, stan kadrowy itp.

Kredyty na długi

Rządzony przez Aleksandrę Dulkiewicz Gdańsk (władzę przejęła po tragicznej śmierci Pawła Adamowicza) będzie miał na koniec roku ponad miliard złotych długu. Wszystko dlatego, że wydatki rosną, a wpływy spadają. O ile jeszcze w 2020 roku udało się utrzymać zbilansowany budżet, o tyle od tego czasu nożyce budżetowe rozwierają się. Wydatki rosną, a wpływy spadają. W efekcie z dokumentów Gdańska wynika, że koniec tego roku zamknie się dla Gdańska wynikiem ponad 1,04 miliarda złotych deficytu.

Miasto Gdańsk znalazło nietypowy sposób na rozwiązanie problemu zadłużenia. To… kredyty. Od 2007 roku władze Gdańska zaciągnęły osiem kredytów w zagranicznych instytucjach finansowych (największy kredyt na 250 milionów złotych) m.in. w Europejskim Banku Odbudowy. Jak wynika z dokumentów finansowych, które zostały mi udostępnione, kredyty te właśnie zaciągano na spłatę długu. A skąd te długi? M.in. wynikają one z przerostu biurokracji. Sam Urząd Miasta ma kilka siedzib, w których pracuje coraz więcej urzędników (na dzień dzisiejszy ponad 1200 i tendencja jest rosnąca), a do ich przewozu zatrudniono 7 kierowców, którzy mają do swojej dyspozycji samochody kupione przez gdański ratusz.

Zadłużenie samorządów nie jest niczym niezwykłym, jak na standardy polskiej demokracji. Mniejszy i wolniej rozwijający się Słupsk 30 czerwca 2023 roku miał zadłużenie 285,8 miliona złotych. Tu rzuca się w oczy rozrzutność słupskich urzędników. 1 stycznia 2023 pracowało ich w ratuszu 372 (dla porównania, rok wcześniej: 358 osób). Z kolei na liście wizyt zagranicznych w roku 2020 znalazła się Indonezja. Celem wizyty był udział słupskich urzędników w Organizacji Dni Kultury i Gospodarki Indonezji. Na liście wydatków Słupska znalazłem m.in. zakupy „asysty technicznej elektronicznego systemu obiegu dokumentów”, za co ratusz płacił wielokrotnie. W kwietniu tego roku 375 tysięcy złotych, w kwietniu 2022 roku 318 225 zł, rok wcześniej ponad 298 tys. zł. Jeszcze rok wcześniej za tę samą usługę zapłacono 275 tysięcy złotych. Nie do końca wiadomo, co kryje się pod tajemniczą nazwą „asysty technicznej elektronicznego systemu obiegu dokumentów”, jednak, co ciekawe, za każdym razem dostawcą tej usługi była ta sama firma – mieszcząca się nie w Słupsku, lecz w dalekich Katowicach. Zdumiewa nieco rozrzutna polityka słupskich urzędów. Gdy zadłużenie dochodzi do ćwierć miliarda złotych, można byłoby od nich oczekiwać większej rozwagi przy dysponowaniu publicznym groszem.

Podobnie jest w innych miastach. Niewielki, ale piękny Lublin zamknął rok 2022 deficytem przekraczającym 268 milionów złotych. Lublin również zmaga się z przerostem biurokracji. Pracuje tam 1677 urzędników i tendencja dynamiki zatrudnienia jest również rosnąca.

Analizując dane z najważniejszych, polskich miast, można zauważyć, że wszystkie wykazują kilka niebezpiecznych trendów: rozrost biurokracji (z każdym rokiem przybywa urzędników zatrudnianych w coraz to nowych biurokratycznych komórkach), zwiększone koszty jej funkcjonowania w tym samochody służbowe prowadzone przez kierowców, dodatkowa powierzchnia biurowa, coraz większe rozpasanie biurokratów. Efekt jest zawsze ten sam: zadłużenie samorządów.

Niebezpieczna perspektywa

We wrześniu 2019 przed Sądem Okręgowym w Szczecinie rozpoczął się proces Roberta S. – byłego wójta gminy Rewal, oskarżonego o defraudację środków publicznych. S. doprowadził do zadłużenia tej nadmorskiej miejscowości na kwotę ponad 150 milionów złotych. Obok niego na ławie oskarżonych zasiadło pięć osób, w tym skarbnicy gminy. Wszyscy usłyszeli zarzuty niedopełnienia obowiązków w związku z bezprecedensowym zadłużeniem gminy. Sprawą zajęły się media, po tym jak gminie brakło pieniędzy na to, aby zapłacić ratę kredytu bankowego. Bank skierował więc sprawę do sądu, a ten przyznał mu rację. Z tytułem wykonawczym, adwokaci banku udali się do komornika, a ten wszczął jedną z najbardziej pracochłonnych egzekucji w ostatnich latach. Windykował gminę, jednak na jej kontach bankowych było niewiele pieniędzy, a te przeznaczone na składki ubezpieczeniowe i pensje nie podlegały zajęciu. Komornik wpadł więc na pomysł, aby zajmować pieniądze przesyłane do gminy z tytułu podatków. Wysłał więc do każdego z mieszkańców gminy (łącznie ponad trzy tysiące osób) pismo zobowiązujące do przelewania na konto jego kancelarii wszelkich należności dla gminy Rewal. Wysłanie każdego pisma kosztowało kilka złotych – zatem ponad trzy tysiące pism zamknęło się kwotą ponad 10 tysięcy złotych, co powiększyło koszty egzekucyjne, a te ostatecznie miały obciążyć dłużnika, czyli Gminę Rewal. Skąd wzięło się tak ogromne zadłużenie tej maleńkiej, nadmorskiej gminy? Z wydatków dokonywanych przez wójta i jego współpracowników bez żadnej logiki, sensu i wyobrażenia o gospodarowaniu pieniędzmi. Wójt miał wizję rozwoju Rewala i na swoje pomysły zaciągał kredyty i pożyczki – najpierw w bankach, a gdy te wycofały się ze współpracy (z powodu fatalnej sytuacji finansowej gminy) z parabankami i lichwiarskimi instytucjami kredytowymi.

Najdziwniejszym pomysłem była nikomu do niczego niepotrzebna kolejka wąskotorowa – zbudowana za ponad 50 milionów złotych. Od ostatecznego upadku gminę – zadłużoną na 150 milionów złotych – uratowała pożyczka ze Skarbu Państwa w wysokości 104 milionów złotych. Później premier Beata Szydło wprowadziła do gminy komisarza pełniącego obowiązki nowego wójta.

Analiza sytuacji Rewala prowadzi do wniosku, że w historii upadku gminy pokazują się wszystkie patologie polskich samorządów, które do tego upadku doprowadziły. Pierwszym jest brak przepisów ograniczających zadłużenie. Kolejne parlamenty i kolejne rządy zapomniały o tym, aby wprowadzić ustawę zakazującą samorządom zadłużania się, czyli wydawania więcej niż stanowią przychody. W tym stanie prawnym było tylko kwestią czasu, kiedy dojdzie do upadku jednej gminy. Drugą patologią jest brak skrupułów włodarzy gminnych w zadłużaniu swoich miejscowości. Z czego on wynikał? Z manii realizacji dziesiątek inwestycji, często niemających żadnego sensu ani żadnego ekonomicznego uzasadnienia.

Samorządy, mając dostęp do kredytów, inwestowały w fontanny, wymiany nawierzchni ulic z asfaltu na kostkę, likwidacje miejsc parkingowych, ronda, zielone wysepki na ulicach i inne – wątpliwie potrzebne elementy. Patologią w patologii było to, że włodarze gmin zwietrzyli w tych inwestycjach także swój prywatny interes. Opłacało się im nie tylko zlecać inwestycje, by liczyć na wdzięczność wykonawców (co sprzyjało korupcji), ale również później, z tego samego powodu, zlecać remonty. Stąd w wielu małych miejscowościach permanentne, niekończące się remonty tych samych odcinków dróg i mostów, przebudowy, rozbudowy itp. Samorządy stały się jednym wielkim placem ciągłych remontów, denerwujących mieszkańców. Ubocznym tego skutkiem było powstanie tysięcy (w skali całego kraju) elementów niepotrzebnych, np. semaforów ze światłami, które skutecznie wydłużały korki samochodowe.

Niestety o zadłużaniu miast nikt w Polsce głośno nie mówi. A jest to coraz ważniejszy czynnik polskiego zadłużenia.

REKLAMA