Gliński obudził się z Redutą Ordona? A jednak można!

Piotr Gliński. Foto: PAP
Piotr Gliński. Foto: PAP
REKLAMA

Z jednej strony długotrwałe ignorowanie tematu, którym teoretycznie ultrapatriotyczny obóz władzy powinien się błyskawicznie zająć, a z drugiej strony – dziwne ukłony w stronę meksykańskiej rewolucji. Oto niepokojący obraz resortu kultury.

10 lat temu archeolodzy zakończyli badania, w których odkrywano nie tylko samą lokalizację Reduty Ordona na warszawskiej Ochocie, ale również zabezpieczano kilkadziesiąt szczątków ludzkich (Polacy i Rosjanie). Znaleziono żołnierzy z „rozjemczej mogiły”, jak pisał Mickiewicz w wierszu Reduta Ordona.

REKLAMA

I co z tego? Złożono ich w kartonach do dalszych decyzji naczelników, ministrów i konserwatorów zabytków, ale nikt się do wydania decyzji nie kwapił. W mieście Warszawa ktoś rzucił pomysł katakumb. Dyrektor Jerzy Platajs z resoru kultury poszedł dalej i chciał między meczetem, galerią handlową a ruinkami przedwojennych domów z okalającym je śmietnikiem – i tuż obok bloków mieszkalnych – wystawić na Reducie Ordona kwaterę wojenną. Najgłupszy pomysł…

Idea Platajsa była niezgodna z miejscowym planem zagospodarowania przestrzennego (a więc znając relacje pisowskiego ministerstwa z peowskim samorządem stołecznym – bez szans na zmianę planu pod nekropolię). Warszawa zresztą powiedziała Platajsowi na piśmie: żadnej kwatery wojennej, ale urzędnik brnął w swoje (w końcu jest szefem departamentu od grobów wojennych, to wymyślił na reducie grób wojenny…).

Jego pomysł to nie tylko cmentarz obok bloków, ale też przepisy sanepidowskie i odległościowe oraz niechęć mieszkańców w tle; mieszkańców Warszawy, którzy nie chcą kolejnego cmentarza. Pat trwał lata, a pan Platajs prawił z uporem maniaka, że będzie cmentarzysko na Ochocie wśród bloków. I tak sobie Reduta Ordona zarastała i pokrywała się śmieciami. W tym samym czasie kości bohaterów narodowych i zmarłych najeźdźców bądź co bądź też zmarłych ludzi, którym należy się chrześcijański pochówek, leżały w kartonach, a później w pojemnikach w piwnicach Państwowego Muzeum Archeologicznego. I tak sobie czas płynął…

Nagle dzieje się coś, co w etatystycznych rządach socjalistów nie często się zdarza. Oto nagle pojawia się minister Piotr Gliński cały na biało i mówi wprost: inwestor z Hiszpanii (Tremon Polska) ma dokończyć badania. Dla jasności – działkę z Redutą firma Tremon kupiła w 2006 roku, kiedy nikt nie przypuszczał, co skrywa tam ziemia. Tremon wystąpił o badania archeologiczne, jak Pan Bóg przykazał i polskie prawo wymaga. W 2010 roku za prywatne pieniądze odkryto mickiewiczowski szaniec. Za miliony dewelopera przebadano jego znaczną część (2013 rok), zakonserwowano i opracowano naukowo. Następnie zablokowano mu budowę i kazano płacić podatki, czekając na decyzję. Hiszpańska firma, która miała dziesiątki zabezpieczonych i eksponowanych zabytków antycznych na swoim koncie, pomyślała, że Polska to Europa. Nic bardziej mylnego. Tremon zapłacił już ok. 11 milionów samych podatków oraz danin państwowych i czekał. A urzędnicy spali. Dokonywała się jedynie tzw. wymiana pism. Powstańcy dalej leżeli w kartonach, a teren Reduty Ordona stał się zarośniętym śmietnikiem.

Wracamy więc do ministra kultury Najjaśniejszej Rzeczypospolitej, który wjeżdża na szaniec z 1831 roku na białym koniu i – jak przystało na wodza – wydaje komendy. Tak, to się wydarzyło naprawdę. Minister mówi jasno: działki prywatne przebadać do końca i wydobyć wszystkie szczątki żołnierzy. I tyle w temacie. Można? Można. Ale to nie koniec. A działki miejskie na Reducie Ordona? Minister pisze do Trzaskowskiego o potrzebie badań i zakończeniu haniebnej stagnacji. Minister mówi jasno: koniec z kartonowym mauzoleum dla poległych! Dyrektor Platajs nie będzie robił obok galerii, meczetu i bloków mieszkalnych cmentarzyska, którego nikt nie chce. Szczątki mają trafić na poświęconą ziemię na pobliski cmentarz św. Wawrzyńca na Woli, gdzie już są pochowani inni powstańcy listopadowi. Proste? Wystarczyło pomyśleć i podjąć decyzję. 10 lat w kartonach, nagle wkracza Gliński i zmarli idą do ziemi do swoich towarzyszy broni, którzy zginęli na sąsiedniej reducie wolskiej. Tu także jest pomnik gen. Józefa Sowińskiego. Można było zakończyć sprawę prostą decyzją? Można było. Ile takich decyzji jest potrzebnych w Polsce? Tysiące…

I teraz najtrudniejsze. Teren ten trzeba zagospodarować. Gdzieś zieleń, gdzieś budynki mieszkalne, gdzieś muzeum, symboliczne upamiętnienia: ścieżka edukacyjna, flaga, pylon, pomnik, coś komunikującego o Reducie Ordona. A za co? A może częściowo za pieniądze prywatnego, skoro kołdra w kulturze po covidzie i w czasie wojny na Ukrainie jest krótka. Tylko trzeba usiąść do stołu i rozmawiać. Części urzędników na to nie stać. Minister Gliński zdaje się od nich mocniejszy. Czy zrobi kolejny ruch i teren Reduty stanie się żywą tkanką miejską, w którą nowocześnie, a zarazem mocno wkomponowane będą elementy komemoratywne, upamiętniające walki z 1831 r.? Czas pokaże. Póki co mamy tam śmietnik, chociaż dzięki Glińskiemu do akcji wkroczą archeolodzy, a szczątki powstańców po 10 latach trafią na cmentarz. To zawsze coś.

Problem z Fridą Kahlo

Jednak zaniechania (oby w końcu sprawa się rozwiązała…) w resorcie kultury to nie jedyny problem, na jaki warto zwrócić uwagę. Otóż 6 lipca o godz. 18.00 minister kultury i dziedzictwa narodowego prof. Piotr Gliński wziął udział w otwarciu wystawy „Kolor życia. Frida Kahlo” w Muzeum Łazienki Królewskie. Jak można było przeczytać w licznych artykułach – notabene wystąpiła niesamowita zgodność między portalami rządowymi i opozycyjnymi – wystawa, która potrwa do 3 września, wpisuje się w przypadającą w tym roku 95. rocznicę nawiązania stosunków dyplomatycznych między Polską i Meksykiem, a ponadto: 65-lecie powstania Museo Frida Kahlo oraz 116. rocznicę urodzin Fridy Kahlo. Wszystko dzięki współpracy Muzeum Łazienki Królewskie, Ambasady Meksyku w Polsce oraz Colección Acervo INBAL – Museo de Arte Moderno. „Zapraszamy do świata kolorów Fridy Kahlo” – zachęca dyrektorka polskiego muzeum Marianna Otmianowska. Można byłoby zapytać: W czym problem? Już wyjaśniam.

W 2017 roku prezydent Poznania Jacek Jaśkowiak z Platformy Obywatelskiej zorganizował podobną wystawę, a mianowicie: „Frida Kahlo i Diego Rivera. Polski kontekst”, która zbiegła się z tzw. czarnymi protestami, marszem równości i podobnymi ekscesami. Wówczas malarka i krytyk sztuki Krystyna Różańska-Gorgolewska opublikowała w czasopiśmie „Arteon” głośny artykuł pokazujący nieznane szeroko oblicze obu wymienionych postaci.

„Moment, kiedy Frida Kahlo namalowała swój pierwszy obraz, to był ten sam moment, w którym zakatowano jednego z »cristeros«, którzy zbuntowali się przeciwko rewolucji komunistycznej w Meksyku. Ten 14-letni chłopiec został zakatowany, obdarty ze skóry. Nogi obdarte ze skóry posypywano mu solą, żeby bardziej go bolało. Tak wyglądało prawdziwe oblicze meksykańskiej rewolucji komunistycznej. Gdy Frida Kahlo zmarła, jej trumnę owinięto we flagę z sierpem i młotem, chowano ją przy dźwiękach Międzynarodówki” – mówiła malarka w programie „Wywiad z chuliganem”.

„Rewolucja meksykańska była skrajnie antykatolickim ruchem, który miał wyniszczyć chrześcijaństwo. Generał Calles nazywał siebie »El Antichristo«. Nie przypadkiem pierwsza wielka wystawa meksykańska w Polsce odbyła się w 1955 r. Komuniści wiedzieli, że za tymi pięknymi, barwnymi, ciekawymi od strony estetycznej formami czy malarstwem łatwo jest przemycić komunistyczną ideologię, nobilitować ją” – wyjaśniała artystka.

„Nie można mówić o Fridzie jako o pozbawionej apanaży buntowniczce, bo tak nie było. To była po prostu reżimowa artystka. Często mówi się o Fridzie Kahlo czy Diego Riverze, jakby to byli tacy jacyś wykluczeni rewolucjoniści, żyjący gdzieś na marginesie, własnym sierpem i własnym młotem walczący z reżimem. A naprawdę to byli wykonawcy bardzo lukratywnych zleceń. Diego wrócił do Meksyku, bo dostał zlecenie na wielkoformatowe malarstwo” – wskazywała wówczas Różańska-Gorgolewska.

Rozumiem, że być może warto pielęgnować dobre stosunki dyplomatyczne z Meksykiem, ale czy współorganizacja wystawy o komunistce, i to nie byle jakiej, bo kochance Lwa Trockiego, to aby na pewno dobre posunięcie? Zwłaszcza że coś podobnego robili parę lat temu szeroko rozumiani platformersi, co oczywiście nie umknęło uwadze wszelkich krytyków „totalnej opozycji”.

REKLAMA