Sondażokracja

Zdjęcie ilustracyjne. / foto: Pixabay
REKLAMA

Badania preferencji wyborczych Polaków to jedno z głównych narzędzi manipulowania wyborcami.

Sondaże służą zdobywaniu informacji o tym, co ludzie myślą, kogo zamierzają poprzeć w wyborach, jak oceniają innych ludzi (polityków), produkty. W Polsce od lat polityczne sondaże służą okłamywaniu społeczeństwa i manipulowaniu nim. W wyborach parlamentarnych w 2019 roku doszło do katastrofalnych „pomyłek” sondażowni. Jak zwykle zresztą. Nie wyciągnięto żadnych konsekwencji. Generalnie zaniżano wyniki opozycji i zawyżano wyniki obecnej władzy.

REKLAMA

Najmniejszy błąd odnotował sondaż w dniu wyborów exit poll IPSOS – 1,97 punktu procentowego. Na drugim miejscu uplasował się Kantar dla TVN – 3,19 pkt., kolejny był Pollster dla „Super Ekspressu” z błędem 7,46 pkt. Ostatnim, który zanotował błąd jednocyfrowy, był sondaż Indicator dla „Wiadomości” TVP – 7,87 pkt. Pozostałe błędy w sondażach były już dwucyfrowe: Estymator dla portalu DoRzeczy.pl – 11,91 pkt., IBRiS dla „Dziennika Gazety Prawnej” i RMF FM – 12,36 pkt. Social Changes dla portalu wPolityce.pl – 13,61 pkt. i niechlubny ówczesny rekordzista – rządowy – CBOS 15,73 pkt. To wszystko w sondażach, o których twórcy piszą, że mają maksymalny błąd 3 punktów procentowych.

Po co w takim razie zamawiać badania, które nie dają odpowiednich wyników? Odpowiedź jest banalnie prosta: bo to się opłaca. Sondaże w Polsce służą do kreowania rzeczywistości, a nie do jej opisywania. W 2009 roku w Wielkiej Brytanii urzędy skarbowe w porozumieniu z firmą „Influence at Work” („Wpływ w działaniu”) opracował listy, w którym dodano jedno zdanie do wezwania do zapłaty. Owo zdanie pozwoliło podnieść wskaźnik ściągalności zaległych podatków z 57 proc. do 86 proc. Zebrano aż o 5,6 mld funtów (około 25 mld zł!) zaległych podatków więcej niż w poprzednim roku. To czarodziejskie zdanie brzmiało „ogromna większość podatników płaci swoje zobowiązania w terminie”.

Spec od wywierania wpływu, Robert Cialdini, przeprowadził eksperyment. Otóż gdy przed tłumem idących na stację metra pojawiała się podstawiona osoba, która wrzucała muzykowi garść monet, to liczba darczyńców wrastała ośmiokrotnie. Dlatego manipulowanie sondażami się zwyczajnie opłaca. Dlatego w publicznej TVP i kontrolowanych przez PiS mediach będą podawali, że PiS wygrywa wybory, nawet jeżeli wszystkie inne sondaże będą wskazywały na klęskę PiS.

Jak dać Patrykowi Jakiemu szansę

W praktyce sondaże jako sposób kreowania rzeczywistości najlepiej było widać w 2018 roku. Wówczas w sondażach IBRiS (Instytut Badań Rynkowych i Społecznych) trzy tygodnie przed wyborami prognozował poparcie dla Rafała Trzaskowskiego 38,3 proc. Dla Patryka Jakiego, czyli kandydata obecnej władzy (wtedy Solidarna Polska Zbigniewa Ziobry, obecnie Suwerenna Polska ZZ) – 35,2 proc. Według tego sondażu, nawet w drugiej turze wszystko mogło się zdarzyć, bo Trzaskowskiego typowało 50,4 proc. wyborców. Wyniki wyborów były drastycznie inne: Trzaskowski – 56,6 proc., Jaki – 28,5 proc.

Twórca IBRiS to Marcin Duma, wcześniej polityk związany z SLD. Pracował dla spółek skarbu państwa kontrolowanych przez PiS. Nagradzał również Orlen „za najbardziej wakacyjną stację paliw”. Wyglądało, że nagrodzony sam sobie zapłacił za tę nagrodę. Wyniki „sondaży” robionych przez Dumę, z których wynikało, że Orlen jest najlepszą firmą, a Obajtek najlepszym prezesem, publikowała PAP.

W 2013 roku Duma zanotował spektakularną wpadkę, ogłaszając (pod szyldem sondażowni Homo Homini), że na partię Republikanie Przemysława Wiplera, który wtedy opuścił partię PiS w Sejmie i zakładał Stowarzyszenie Republikanie, chce zagłosować… 19 proc. Polaków. Ten sondaż czynił mało znanego wówczas niezależnego posła liderem trzeciej siły politycznej. Po latach sam Wipler przedstawiał tę historię jako dowód, że sondaże są kompletnie niewiarygodne. Zostanie „trzecią siłą polityczną Polski” miało kosztować Wiplera zaledwie 6800 zł plus podatek VAT.

Efekt promocji nazwy partii został wtedy osiągnięty, nawet ponad miarę. Duma pospieszył bowiem tłumaczyć się w mediach, jak ów wynik osiągnięto. Otóż pytania o preferencje partyjne zostały zadane po pytaniach naprowadzających. Po prostu badani, jak chcieli być konsekwentni, to musieli wskazać, że ich poglądy reprezentuje właśnie rodząca się partia republikańska.

Sondażami manipulują wszystkie strony konfliktu politycznego. W 2019 roku mocno starł się wspominany Marcin Duma z Łukaszem Pawłowskim. Ten ostatni publikował sondaże, w których wieścił wielkie zwycięstwo opozycji nad PiS w wyborach do Europarlamentu.

W maju 2019 roku Instytut Badań Spraw Publicznych zrealizował na zlecenie „Newsweeka” i Radia ZET dwa sondaże. W pierwszym, 14-16 maja, Koalicja Europejska (PO, PSL, SLD, Nowoczesna, Zieloni) uzyskała 43,6 proc., a PiS – 32,9 proc. W drugim, z 22-23 maja, KE miała 42,5 proc., a PiS – 36,3 proc. Były to sondaże telefoniczne. Wyniki były zaś takie, że PiS (Zjednoczona Prawica) otrzymał 45,38 proc., a KE – 38,47 proc.

„Czy zamierzacie zakończyć współpracę z „firmą krzak”, która oszukała Was i Waszych czytelników?” – pytał media zamawiające te sondaże Marcin Duma. Szef IBSP Łukasz Pawłowski tłumaczył błąd w sondażach złą interpretacją danych co do tego, czy pójdą zagłosować. „Zalecałbym Marcinowi Dumie wstrzemięźliwość i chłodną głowę, szczególnie po bardzo nieudanych sondażach jego pracowni w wyborach samorządowych” – odgryzał się Pawłowski.

Wypomniano wówczas Pawłowskiemu, że w 2005 roku kandydował z list PO do Sejmu. A jako klienci na stronie internetowej IBSP były wymienione PO i Nowoczesna. Patryk Słowik z „Dziennika Gazety Prawnej” wówczas komentował skandal z błędami sondażowni tak: „Kłopot, że budował Pan markę IBSP jako sondażowni lepszej. Czytałem ostatnio Pańską analizę, gdzie przekonywał Pan, jak należy badać, czego inni nie robią itd. Czytałem z zainteresowaniem, lekką nadzieją, że coś drgnie w dobrą stronę. A to drgał wazon, który mi spadł na łeb”. Pawłowski ripostował: „To prawda, jak się gra wysoko i odważnie, to w razie błędu spada się też bardzo boleśnie. Ale czy zna Pan inną metodę dla młodej firmy na zastanym od lat rynku, pełnym »ekspertów« i »fachowców«? Byliśmy przekonani o naszej racji, to nas zgubiło. Ale argumenty sugerujące oszustwa, matactwa, kombinowanie wynikami są po prostu nieuczciwe i nieprawdziwe. Wielu czekało na nasz błąd i się doczekało. Życie toczy się dalej, a ta branża nawet o centymetr nie posunęła się do przodu” – zaznaczył.

O co może chodzić z wysokimi sondażami Konfederacji?

Od czerwca br. pojawiły się bardzo wysokie notowania Konfederacji. Ale nie u wszystkich sondażowni. Różnica jest kolosalna – według ostatnich szacunków Kantara, który najlepiej przewidział wyniki wyborów w 2019 roku – Konfederacja ma ok. 8 proc. poparcia. Według średnich notowań IBRiS, United Surveys (Marcin Duma, ale z zagraniczną spółką), IBSP (Łukasz Pawłowski) i Estymator (robi badania polityczne dla portalu DoRzeczy.pl) – ponad 14 proc. Średnia poparcia dla Konfederacji wg innych ośrodków to ok. 10 proc.

„Co ważne, do maja br. włącznie różnice między obiema grupami firm nie były istotne statystycznie. Od czerwca stają się mocno istotne, co jest znamienne w świetle niewielkiej liczby obserwacji i restrykcyjnego testu użytego do porównania” – komentował na Twitterze prof. Maciej Górecki, znany politolog. Zwrócił też uwagę, że pierwszą sondażownią, która pompowała wyniki Konfederacji, był Estymator, kojarzony z tygodnikiem „Do Rzeczy”, który jak wiemy, jest utrzymywany z naszych podatków.

Po latach zaniżania wyników formacji wolnościowych w sondażach można by było się cieszyć, że pojawia się trend zawyżania sondaży. Jak wiemy bowiem ze wstępu, dobre fałszywe sondaże przekładają się na lepsze wyniki partii.

Politycy Konfederacji zdaje się nie wierzą w coś takiego jak „darmowe obiady”. Pompowanie sondażowych wyników Konfederacji przez sondażownie sprzyjające dziś PiS zdają się mieć jeden cel: stworzenie matematycznej możliwości koalicji PiS-Konfederacja. Bez silnej Konfederacji, z dużą liczbą posłów taka koalicja nie będzie możliwa.

REKLAMA