Geopolityczne skutki zamachu stanu w Nigrze

Zwolennicy junty wojskowej w Nigrze na ulicach
Zwolennicy junty wojskowej w Nigrze na ulicach. Zdjęcie ilustracyjne. / foto: PAP/EPA
REKLAMA

Trwa zmieszanie wokół trzeciego już wojskowego zamachu stanu w Afryce Zachodniej, tradycyjnej strefy wpływów francuskich. ECOWAS, czyli Wspólnota Gospodarcza Państw Afryki Zachodniej zagroziła interwencją militarną w Nigrze, ale po upływie terminu ultimatum mówi o użyciu „dyplomatycznych środków” w celu przywrócenia do władzy prezydenta Mohameda Bazoumy.

W Nigrze znajdowały się bazy amerykańskie i stacjonowało tu 1500 żołnierzy francuskich, a kraj ten stanowił przyczółek do walki z dżihadystami działającymi w regionie islamskimi. Tymczasem po zamachu wzmogły się antyfrancuskie nastroje. Po puczu wojskowym, kierowanym przez generała Abourahamane Tchianiego, padły żądania opuszczenia przez wojska francuskie kraju, zerwano współpracę kulturalną i medialną. W czasie demonstracji popierającej zamach stanu dość powszechnie pojawiały się za to flagi Rosji.

REKLAMA

Niechęć wobec francuskiej obecności wojskowej nie datuje się bynajmniej od czasu zamachu stanu. Mocno antyfrancuskie jest tu stanowisko młodzieży, która wręcz wspiera wojskowych. Nowy przywódca kraju generał Tchiani uważany jest za polityka „umiarkowanego”, ale nigdy nie ukrywał chęci odnowienia współpracy z wojskowymi władzami w sąsiednim Mali i Burkina Faso, gdzie podobne antyfrancuskie zamachy miały miejsce wcześniej. W zmianach zachodzących w Afryce trudno nie dopatrzyć się „śladu rosyjskiego”.

Zamach stanu dokonany przez Gwardię Prezydencką w Niamey jest trzecim w tym rejonie od 2020 roku. Wcześnie wojsko obaliło rządy w Mali i Burkina Faso. Tam nowe junty też zmusiły Francję do opuszczenia ich terytorium. W obydwu krajach pojawiła się Grupa Wagnera oraz silna antyfrancuska i antyzachodnia propaganda. Niektórzy wieszczą, że wojna na Ukrainie nieoczekiwanie wywołała koniec „historycznego okresu postkolonialnej obecności wojskowej” Francji w Afryce.

Państwa ECOWAS twierdzą, że są gotowe do interwencji militarnej. Francuskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych potwierdziło, że będzie „zdecydowanie” wspierać wysiłki zmierzające do zakończenia puczu. „Stawką jest przyszłość Nigru i stabilność całego regionu” – oświadczył Paryż. Z kraju szybko ewakuowano obywateli Francji. Z kolei puczyści otrzymali bezpośrednie wsparcie od władz Mali i Burkina Faso.

Władzę obecnie sprawuje były szef gwardii prezydenckiej w Nigrze generał Abdourahamane Tiani. Państwa ECOWACS (wspólnoty gospodarczej państw Afryki Zachodniej) grożą interwencją, ale i sankcjami. Sąsiednia Nigeria przestała np. zaopatrywać Niger w elektryczność i odcięła dostawy prądu. Trzeba dodać, że Nigeria zaspokaja 70 proc. potrzeb Nigru. Zawieszono transakcje finansowe z tym krajem, na stole jest też „opcja wojskowa”. Senegal np. bardzo wcześnie ogłosił, że wyśle swoich żołnierzy, jeśli ECOWAS zdecyduje się na interwencję.

Francja, dawna potęga kolonialna, stała się niepożądana na Sahelu, regionie rozciągającym się od Senegalu po Czad. Armia francuska została wyparta z Burkina Faso i Mali, a rozpoczęta w 2014 roku operacja Barkhane do walki z terroryzmem islamistycznym została przerwana rok temu także w Nigrze. Tymczasem Rosja poszerza swoje wpływy i podsyła „pomoc” w postaci najemników z Grupy Wagnera. Moskwa ma tu „historyczne” wpływy, od czasu, gdy Związek Sowiecki wspierał „walkę narodowo-wyzwoleńczą” ludów Afryki. W czasach „zimnej wojny” Sowieci wyszkolili wielu afrykańskich przywódców i członków elit, także Nigru. Rosja podkreśla, że nigdy nie była krajem kolonialnym w Afryce.

Największe wpływy Moskwa ma w Mali. ZSSR szkolił malijską armię po uzyskaniu niepodległości i założył w kraju szkołę dla nowych urzędników państwowych. Do dziś wielu agentów i żołnierzy mówi tam po rosyjsku. Na przykład pułkownik Sadio Camara, mianowany ministrem obrony po przewrocie sierpniowym z 2020 r., szkolił się właśnie w Rosji. W Mali Rosja miała najbardziej pozytywny wizerunek na świecie. 84 proc. obywateli najbardziej „ufało” pomocy z tego kierunku. Także rząd uważa, że Rosja może przywrócić tu bezpieczeństwo i że jest to „bezinteresowna pomoc”.

Przez ostatnie lata rozluźniały się za to więzi Afryki Zachodniej z Francją. Wielu młodych ludzi widzi w dawnej metropolii obecne u siebie obce bazy wojskowe, obecność franka CFA, który uważają za narzędzie neokolonializmu gospodarczego, „upadek moralności”, rasizm. Politykę profrancuską postrzegają w kontekście „zdrady elit politycznych”, co wspomaga jeszcze wszechobecna korupcja miejscowych polityków. Stąd autentyczne poparcie dla przewrotów wojskowych.

Do tego dochodzi rosyjska propaganda na portalach społecznościowych i w mediach, czasami oparta na plotkach i fałszywych informacjach. Francja przedstawiana jest jako „imperialistyczny kraj plądrujący bogactwa kontynentu”. Moskwa wspiera też panafrykanizm, który „nawołuje do solidarności między wszystkimi narodami afrykańskimi” i przeciwstawiany jest Zachodowi.

Przeciwwagą dla zachodniego systemu ma być model rosyjski. „Rosja słucha naszych realnych potrzeb, nie narzuca nam niczego w zamian. Nie rozmieszcza żołnierzy na naszym terenie i jeśli potrzebujemy broni, ona nam ją daje” – mówił np. Yssoufou Niamba, panafrykanista z Burkina Faso. Rzeczywiście, Rosja jest czołowym eksporterem broni na ten kontynent.

Trudno też nie przecenić pewnego buntu Afryki wobec odwrotu Zachodu od tradycyjnych wartości społecznych i rodzinnych. Te zostały tutaj przyniesione i zaszczepione przez kraje kolonialne, które teraz od takich wartości się całkowicie odwróciły. Moskwa wykorzystuje ten dysonans i prezentuje się jako ostoja tradycyjnego systemu społecznego. Tej iluzji ulega zresztą wielu członków prawicowych elit także na Zachodzie Europy. Uzależnianie np. pomocy rozwojowej od uznawania w Afryce „praw LGBT” czy wprowadzania aborcji bywa dla Afrykańczyków szokujące. Europa i USA same sobie zapracowały na bunt Afryki, dokonując samozniszczenia europejskich wartości. Teraz, paradoksalnie, wykorzystują to Rosja i komunistyczne Chiny.

„Postępy” LGBT

Wiemy, czego się spodziewać dalej po „tęczowych paradnikach”. W Polsce na razie jeszcze szlifują bruki miast, ale z czasem zapewne też spróbują zbrukać nawet spokojne i sielankowe wsie. We Francji tak się już dzieje i zorganizowano tam właśnie po raz pierwszy „marsz dumy wiejskiej”.

Organizatorzy nie kryją swoich celów. Chcą „przełamać miejską legendę, że ludzie na wsi są homofobami”. Oswajanie ma się odbywać przez najazdy „osób LGBTQ” na „francuskie, piękne wsie” – mówi Cyril Cibert, przewodniczący burmistrzów wiejskich z departamentu Vienne, który taki marsz po raz drugi zorganizował u siebie 29 lipca. Cibert to mer miejscowości Chenevelles i przewodniczący burmistrzów wiejskich z Vienne. Na „Rural Pride” spodziewano się od 3 do nawet 4 tys. uczestników, co biorąc pod uwagę zainteresowanie i nagłośnienie medialne, ostatecznie skończyło się na „tysiącu”, z czego większość stanowili przyjezdni.

Wkroczenie LGBT na francuską prowincję zostało przetarte wprowadzeniem „małżeństw dla wszystkich”. To właśnie homośluby miały „oswoić” wiejski lud z rozmaitymi dewiacjami. Mer-aktywista zaprasza nawet pary jednopłciowe do zamieszkania na terenach wiejskich w ramach „przełamywania stereotypów”. Dodaje, że „agresji jest tu znacznie mniej niż w mieście”. Pewnie tak, bo i np. młodzi islamiści dopiero zaczynają kolonizować francuską prowincję. Pomysły rządu, by lud przedmieść rozparcelować po całym kraju, z czasem wyrównają poziom bezpieczeństwa także dla „osób LGBT”. Na razie chłop z widłami raczej ich nie pogoni, bo już wie, że „homofobia” jest karalna, więc pewnie tylko gdzieś sobie pokątnie przeklnie.

Na wiejską paradę wynajęto od rolników traktory, na które wsadzono „niebinarnych tancerzy”. Trasa parady wyniosła 4 km, bo dalej były już tylko pola. Imprezę uświetniła jeszcze obecność ministrów i byli to Bérangère Couillard i Dominique Faure, odpowiedzialni za równość i władze lokalne. „Musimy sprawić, by osoby LGBT były widoczne na obszarach wiejskich” – powiedziała minister Couillard. Jak się patrzy na te rządowe pomysły Francuzów, to swojskie pikniki naszych władz są niemal prawdziwą obroną tradycyjnych wartości.

Macron nie zrezygnuje z imigracji

„Zawsze byliśmy krajem imigracji i nadal nim będziemy” – oświadczył prezydent Emmanuel Macron po powrocie z wizyty w Nowej Kaledonii. Macron poruszył drażliwy temat imigracji, bo ten ma być przedmiotem nowej ustawy rządowej. Prezydent udzielił wywiadu dla „Le Figaro”, który ukazał się na początku sierpnia. Mówił: „zawsze byliśmy krajem imigracji i nadal nim będziemy. Nie ma mowy o zaostrzeniu polityki migracyjnej”. Prezydent nie chce żadnych zmian w tym temacie w konstytucji, których domaga się centroprawicowa partia Les Républicains (LR). Jego zdaniem byłyby to „reformy wyprowadzające nas z Europy”. LR apelowała tymczasem do Emmanuela Macrona o referendum w sprawie „imigracji wymykającej się spod kontroli”. Macron sięgnie najwyżej po półśrodki.

Jednym z nich ma być „równomierne rozmieszczanie imigrantów po całej Francji” i ich „rozproszenie”. Takie rozwodnienie problemu może skutkować jednak na krótko. Już teraz problemy, które dotykały wcześniej tylko przedmieść dużych miast, widać nawet w niewielkich miejscowościach, gdzie imigranci zdążyli już się osiedlić. Emmanuel Macron nie wykluczył odwołania się do słynnego artykułu 49-3 Konstytucji w sprawie ustawy regulującej imigrację. To ten sam artykuł, który poza parlamentem pozwolił mniejszościowemu rządowi przepchnąć reformę emerytur. W przypadku tematu migracji przeciw jest lewica, która to zjawisko wspiera wprost i prawica, dla której „półśrodki” Macrona niczego nie zmieniają.

Co ciekawe, Macron i rząd twierdzą, że nie ma związku pomiędzy imigracją a falą zamieszek, która ogarnęła Francję na przełomie czerwca i lipca. Przypomniał, że „90 proc. aresztowanych osób to Francuzi”, chociaż niektórzy „pochodzą ze środowisk imigranckich”. Z taką diagnozą Paryż daleko nie zajedzie… Tym bardziej, że dla prezydenta zamieszki „nie są tematem obecnej imigracji”, ale „szerszym tematem trudności niektórych miast, trudności społeczno-ekonomicznych, a w niektórych przypadkach trudności integracyjnych i funkcjonowania demokracji oraz problemem sieci społecznościowych”.

REKLAMA