Gierek, „Pierwsza Brygada” i kremówki!

Prof. Adam Wielomski
Prof. Adam Wielomski. / foto: PAP
REKLAMA

Marta Markowska: – Kilka dni temu w szeregi Konfederacji powrócił poseł Dobromir Sośnierz. Jak ocenia Pan ten ruch zarówno ze strony posła, jak i prezesa Mentzena?

Prof. Adam Wielomski: – Decyzję można oceniać z dwóch perspektyw – ideowej i politycznej. Z perspektywy ideowej zgadzam się z opiniami wielokrotnie wyrażanymi przez redaktora naczelnego, Tomasza Sommera – że rozejście się dróg Sośnierza oraz innych „dziamborytów” z Konfederacją nie ma za bardzo uzasadnienia. Widzę, że poseł Sośnierz jest dość popularny w środowisku konfederackim. Prywatnie mam do niego tylko jeden żal – o kartezjański stosunek do zwierząt. Z perspektywy politycznej natomiast uważam to za świetne zagranie, ponieważ oznacza to ostateczny upadek projektu Artura Dziambora o nazwie „Wolnościowcy”, dzięki któremu ostatecznie zlikwidowano jedyną konkurencję dla Konfederacji.

REKLAMA

– Z kolei Witold Tumanowicz zachęcał na Twitterze do powrotu Jakuba Kuleszę, innego z posłów tego ugrupowania. Czy jest jeszcze czas na takie decyzje?

– Czas jeszcze jest, tylko z każdym dniem pozycja negocjacyjna pana Kuleszy słabnie. Ponadto gdzieś w internecie czytałem, że myśli on o całkowitym wycofaniu się z polityki, ponieważ nie ma w tej chwili żadnej innej perspektywy poza Konfederacją, do której może wrócić na, powiedzmy, piętnaste miejsce na liście. Troszkę zaczyna się, według mnie, robić za późno. A tak naprawdę to za późno zaczęło się robić po prawyborach, w których, gdyby zdecydował się wystartować, miałby całkiem spore szanse – co pokazuje casus pana Grabarczyka z Łodzi. Potem była już mowa o bardziej tylnych miejscach. Poseł Sośnierz dostał miejsce aż w Siedlcach, czyli zupełnie nie w swoim regionie, co daje mu niewielkie szanse na wejście do Sejmu – ok. 10-15% – ale nadal jest to więcej niż na liście Wolnościowców, gdzie wynosiłyby równe zero.

– Sam Artur Dziambor, prezes tego ugrupowania, zadeklarował natomiast twardo, że wyklucza start z list Konfederacji. Media regularnie dostarczają informacji, z których wynika, że poseł całkiem poważnie myśli o potencjalnej współpracy z PSL. Jakie są jego szanse na utrzymanie się w Sejmie przez kolejne cztery lata, po starcie z ich list?

– PSL ma do polityków „nieludowych” zawsze tę samą strategię. Zbiera głosy wyłącznie w małych miasteczkach i na wsiach, najwięcej na Lubelszczyźnie, a nie dostaje ich prawie w ogóle w wielkich miastach. Z tego powodu była w ich przypadku logiczna ta konstrukcja z Hołownią, który te wielkie miasta obsadziłby swoimi kandydatami, aczkolwiek z tego, co słyszymy, to raczej nic z tego nie wyjdzie. W takiej sytuacji PSL bardzo chętnie daje nawet jedynki w dużych miastach spadochroniarzom z innych formacji politycznych. Myślę, że PSL chętnie da koledze Dziamborowi jedynkę w Warszawie czy Krakowie, mając jednocześnie świadomość faktu, że z ich list on mandatu nie dostanie, ale dostanie za to te ok. 2 tys. głosów, które przydadzą im się podczas walki o 5%.

– Skoro mówimy już o osobach, którym po latach zaczęło być z Konfederacją nie po drodze, to nie możemy pominąć tu red. Krzysztofa Lecha Łukszy, który, jak się okazuje, rozpoczyna współpracę z TVN-em od nagrywania „mocnego” materiału na temat Konfederacji. Co próbuje w ten sposób osiągnąć?

– Wreszcie ktoś na niego zwrócił uwagę! Niech Pani postawi się na jego miejscu: „Nic mi się w życiu nie udało. Miałem zrobić doktorat z filozofii – nie zrobiłem; chciałem być wielkim dziennikarzem – nie jestem; miałem narzeczoną – nie mam. Tak właściwe to jestem nawet (chyba) bezrobotny. Byłem niedoceniony przez cały świat i nagle, z samego TVN-u, przysłali maila, żebym z nimi coś kręcił. Zostałem zauważony!”. Ja to widzę właśnie w ten sposób. Mamy tu osobę o bardzo wyraźnych skłonnościach narcystycznych – przekonaną o własnej wielkości, a jednocześnie niedocenioną przez cały świat, która dostała swoje „pięć minut”. Ja tam bym się wstydził pójść, ale on w tej chwili tak ewoluuje, że – jak to ktoś napisał u mnie na Twitterze – może pojawić się nawet i na Marszu Równości. W moim przekonaniu ta szybka i gwałtowna ewolucja jest nakierowana przede wszystkim na bycie gdzieś na świeczniku – i na ten moment jest mu już właściwie wszystko jedno gdzie.

– Od hejterów Konfederacji przejdźmy teraz do PiS-u, który się z kolei Konfederacją inspiruje. Wypuścił ostatnio spot, w którym pojawia się wzmianka: „My chcemy, żeby każdego Polaka było stać na wakacje i samochód”. Jak wielką siłą musi być Konfederacja, jeżeli największa partia w Sejmie bierze z niej przykład?

– Specjaliści od PR-u PiS-u oczywiście oglądają to, co mówią inni. Mnie się kiedyś osobiście wydawało (i oni też, moim zdaniem, mieli taki pogląd), że kampania polegająca na jeżdżeniu po Polsce, piciu piwa i opowiadaniu o tym, że każdy powinien mieć wakacje i samochód, w Polsce nie chwyci. Że w Polsce najbardziej chwyta narracja socjalistyczno-patriotyczna, taki kościelno-narodowy Gierek. Ideał kampanii wyborczej PiS-u przez całe lata był taki: poglądy ekonomiczno-socjalne Gierka, do tego dźwięki „Pierwszej Brygady” i wspomnienia o kremówkach. Takie były upodobania elektoratu PiS-u, więc taki przekaz do niego kierowali. Przeciwko temu elektoratowi była przerażająca wizja liberałów, kapitalistów, którzy popierają Platformę, LGBT i Unię Europejską.

I teraz pojawił się nowy segment młodego elektoratu, który jest z jednej strony patriotyczny i konserwatywny, a z drugiej – wolnorynkowy. Ja w ogóle doszedłem ostatnio do takiego wniosku: Konfederacja to swego rodzaju bunt młodego pokolenia przeciwko dwóm „dziadersom”, czyli Jarosławowi Kaczyńskiemu i Donaldowi Tuskowi, którzy żyją jakimiś problemami walki z komuną, kto był agentem, kto stał po stronie ZOMO itd. – to dla młodego pokolenia, a nawet i dla mnie, jakieś problemy z innego świata. Jakby jacyś Marsjanie ze sobą dyskutowali. W tej sytuacji pisowscy specjaliści od PR stwierdzili, że trzeba zmienić kampanię na tę, która pasuje.

Teraz tylko pojawia się pytanie: czy można, nie tracąc tego starszego, socjalno-katolicko-patriotycznego elektoratu, zwrócić się również do elektoratu młodzieżowego z tą wizją „będziesz miał wakacje i samochód”? To przecież w ogóle do siebie nawzajem nie pasuje. Wyobraźmy sobie taką scenę: Jarosław Kaczyński prowadzi samochód, wysiada z niego, parkuje, po czym wchodzi do knajpy, żeby się ze swoimi zwolennikami napić browara. Ja sobie tego wyobrazić nie potrafię. Jego pokolenie to ludzie, którzy są wożeni samochodem, piwa nie piją i żyją problemami, kto był agentem 60 lat temu. PiS nie ma żadnego wspólnego języka z młodym pokoleniem.

– Te „wakacje i samochód” to niejedyny przejaw inspirowania się Konfederacją przez PiS. Niedawno byliśmy świadkami pewnej zmiany w nastawieniu obozu rządzącego do Ukrainy. Szef Biura Polityki Międzynarodowej Kancelarii Prezydenta, Marcin Przydacz, powiedział: „Ukraina naprawdę otrzymała dużo wsparcia od Polski. Myślę, że warto by było, żeby zaczęła doceniać to, jaką rolę przez ostatnie miesiące i lata dla Ukrainy pełniła Polska” – i okazało się, że słowa te wywołały na Ukrainie oburzenie. Polski ambasador został wezwany „na dywanik”. Czy oczekiwanie od kogoś wdzięczności za udzieloną mu pomoc to aż tak wiele?

– Ukraiński rząd, prezydent Zełenski i jego Ministerstwo Spraw Zagranicznych prezentują w polityce międzynarodowej stanowisko skrajnie roszczeniowe – „nas napadnięto i nam się należy”. Cały świat ma im teraz oddać swoje uzbrojenie, swoje zasoby oraz pieniądze. Skutkiem tego jest coraz większe poddenerwowanie polityków zachodnich. Na szczycie w Wilnie brytyjski minister obrony, Ben Wallace, wyraził swoją irytację tą postawą rządu ukraińskiego. Mało tego – kiedyś było takie wystąpienie szefa Departamentu Stanu po rozmowie telefonicznej Zełeńskiego z prezydentem Bidenem, podczas którego powiedział, że prezydent Biden zirytował się roszczeniowością Ukrainy. Państwa przekazują setki milionów dolarów w uzbrojeniu czy pieniądzach i nie pada nawet słowo „dziękuję”.

Jest to pewien rys charakterologiczny w obecnej ekipie władzy na Ukrainie. No i kiedy polski rząd wspomniał, że powinni wykazać się pewną wdzięcznością, to oczywiście wywołało to reakcję typu: „Jak możecie w ogóle śmieć oczekiwać, że my mamy być wdzięczni? Przecież to wy powinniście być wdzięczni nam, że za was walczymy, broniąc Bachmutu”, bo oni propagują taką wizję, że jak tylko Rosja wygra wojnę z Ukrainą, to od razu napadnie na Polskę, a najlepiej od razu też na Europę Zachodnią, co jest oczywiście jedną wielką bajką.

Pojawia się w takiej sytuacji pytanie, dlaczego PiS nagle chciał uznania. Myślę, że składają się na to dwa elementy. Element pierwszy to element przedwyborczy. PiS, jak wiadomo, przed wyborami staje się patriotyczny, prawie że nacjonalistyczny. Zwykle obiektem ich buńczucznych wypowiedzi była Unia Europejska i Niemcy, a teraz poszerzyli to grono o Ukrainę, co oczywiście jest pokłosiem malejącej przychylności Polaków wobec masowo przebywających w Polsce ukraińskich obywateli.

Element drugi – jest taki bardzo ciekawy wywiad z 3 sierpnia z prof. Żurawskim vel Grajewskim w „Do Rzeczy”. Wywiad ten przeszedł bez większego echa, a szkoda, bo jego treść jest blisko związana ze środowiskami kierowniczymi PiS-u i postawiono tam taką tezę, którą ja głosiłem od początku tego konfliktu, a oni doszli do tego wniosku dopiero teraz – że Ukraina nigdy nie traktowała Polski jako swojego strategicznego sojusznika, ponieważ nie ma ona potencjału, aby obronić ich przed Rosją. Tym sojusznikiem, o czym ja mówiłem zawsze, a prof. Żurawski vel Grajewski to potwierdził, będą dla nich Niemcy. I tam pada też taka teza – mająca zresztą uzasadnienie, bo administracja ukraińska o tym ostatnio wspominała – że Ukraina czeka na nowy rząd po wyborach i liczy, że to nie będzie rząd PiS-u.

Wtedy ten rząd, bez żadnego problemu, puści miliony ton ukraińskiego zboża na polski rynek, bo nie będzie się troszczył o polskich rolników. I prof. Żurawski zauważa, że ponieważ Stany Zjednoczone oddają kierownictwo Europy Niemcom, to trzeba się orientować nie na Warszawę i nie na Waszyngton, tylko na Berlin. A ponieważ z Berlinem obecna władza pisowska jest skłócona, to Ukraina zaczyna orientować się na Tuska i Platformę Obywatelską. No i w tym momencie pisowcy nie zdzierżyli – to jest prawdziwe źródło tych wszystkich wypowiedzi. Oni nagle zrozumieli, że Ukraina korzystała z ich pomocy, w rzeczywistości popierając opozycję.

REKLAMA