
Na listach Prawa i Sprawiedliwości w wyborach do Sejmu brakuje kilku głośnych nazwisk. Kto odpadł na ostatniej prostej i – przynajmniej na razie – zakończy karierę parlamentarną?
Jarosław Kaczyński długo zwlekał z ogłoszeniem partyjnych list. Podobno układanki trwały do ostatniej chwili. Dodatkowo prezes PiS nie chciał niczego ogłaszać przed ostatnim posiedzeniem Sejmu (30 sierpnia), dzięki czemu nie musiał obawiać się, że ktoś zagłosuje wbrew partii lub nie pojawi się na głosowaniu, w którym ważyły się losy tzw. komisji ds. wpływów rosyjskich.
Po 15 października posłem na pewno nie będzie Piotr Wawrzyk, do niedawna wiceminister spraw zagranicznych. Wawrzyk w ostatnich dniach został zdymisjonowany ze stanowiska i nie znalazł się nawet na listach PiS-u. To pokłosie afery przy wydawaniu wiz cudzoziemcom. Mówi się o korupcji na dużą skalę i choć na Wawrzyka na razie żadnych „kwitów” nie ma, to formalnie on za cały proces odpowiadał.
Na listach brakuje też Tomasza Latosa, znanego sanitarysty i przewodniczącego sejmowej komisji zdrowia. Powodem jego usunięcia nie jest jednak jego postawa w trakcie ogłoszonej pandemii koronawirusa, bo Czesław Hoc i inni orędownicy ograniczania praw obywatelskich pod pretekstem walki z wirusem i obowiązkowych covidowych szczepień na listach są. Dokładne powody ma znać jedynie partyjna wierchuszka. Kaczyński przekazał jedynie, że te powody są „ważne”.
Zabraknie także Adama Niedzielskiego oraz Anny Moskwy. Oboje posłami wprawdzie nie byli, ale tworzyli rząd. Zdymisjonowany niedawno minister zdrowia popadł już całkowicie w polityczną niełaskę. Moskwa, wciąż minister klimatu i środowiska, bardzo liczyła na start z Radomia, ale się przeliczyła. Nieoficjalnie mówi się, że wyciągnięto jej dawne opinie, w których krytykowała prezydenta Lecha Kaczyńskiego i to wystarczyło.
Rozczarowany jest też Norbert Maliszewski, szef Rządowego Centrum Analiz. Maliszewski dwoi się i troi w wychwalaniu obecnego rządu, ale to nie wystarczyło. To człowiek Morawieckiego, którego premier chciał wstawić na listę olsztyńską, lecz ciągną się za nim zbyt przychylne opinie dla rządu Donalda Tuska, gdy doradcą lidera PO był właśnie Morawiecki.
W trakcie upływającej kadencji Sejmu były okresy, gdy PiS miał problem z uzbieraniem większości, a to dlatego, że odchodzili (a potem wracali) niektórzy posłowie. I dla części z nich miejsc na listach nie ma.
Przykładami są tutaj Małgorzata Janowska i Lech Kołakowski. Po jakimś czasie do klubu parlamentarnego PiS wrócili, ale nie za darmo. Janowska dostała w zamian stanowisko dyrektora w państwowym PGE, a Kołakowski został doradcą prezesa państwowego Banku Gospodarstwa Krajowego. Na tym jednak ich kariery polityczne się kończą, bo w kolejnej kadencji posłami nie będą i pewnie kwestią czasu jest, kiedy stracą ciepłe posady w spółkach skarbu państwa.
Nie wszyscy „wywrotowcy” jednak z list PiS-u zniknęli. Podobną drogę, co Janowska i Kołakowski, przeszli Zbigniew Girzyński i Arkadiusz Czartoryski. To znaczy odeszli z PiS-u, przedstawiając mocne powody i krytykując partię, by niedługo później wrócić i głosować tak, jak im nakaże Kaczyński. Girzyński i Czartoryski najwyraźniej nie stracili do końca zaufania prezesa, bo dostali szansę na poselską reelekcję.
Z kolei na listach PiS w wyborach do Senatu brakuje m.in. obecnej senator Ewy Gawędy. Polityk była dość mocno zaskoczona decyzją partii i postanowiła z PiS-u odejść, wbijając przy tym małą szpilkę. „W żadnej partii proces układania list nie jest transparentny, PiS nie jest tu wyjątkiem. Nie uczestniczę w gierkach i targach, które nasilają się w partii przed wyborami. Nie kombinowałam, co i z kim mi się opłaci, komu schlebiać, a komu szkodzić” – oświadczyła. Ma jednak ubiegać się o mandat senatora z list Bezpartyjnych Samorządowców.