
Po tym jak polska reprezentacja narodowa przegrała z drużyną Albanii 0:2, portugalski selekcjoner Fernando Santos został wezwany na dywanik do PZPN. Nie ogłoszono jeszcze, jaka przyszłość czeka trenera, ale środowisko nie ma wątpliwość, że doświadczony Santos nie da się łatwo wygryźć.
We wtorek Fernando Santos spotkał się z prezesem PZPN Cezarym Kuleszą. To pierwsza z wielu rozmów, które mają odbyć się ws. przyszłości portugalskiego selekcjonera. Wiele osób oczekiwało, że Santos zostanie zwolniony od razu po tym, jak wezwano go „na dywanik”. Nic takiego się jednak nie stało.
W dodatku wychodzi na to, że Santos, mimo tego, że kibice nie są mu zbytnio przyjaźni, nie musi się obawiać o swoją przyszłość.
„Przecież oczywistym jest, że nie ustalą nic w sprawie Santosa w godzinę czy dwie. Ewentualne zwolnienie to robota dla kancelarii prawnych. Jemu przedłuża się kontrakt o kolejne dwa lata w razie awansu na Euro (tak było to publicznie komunikowane), a tego awansu w żaden sposób nie da się dzisiaj wykluczyć. Mało tego – jeśli finalnie awans wywalczy kto inny, to Santosowi zapewne i tak się kontrakt przedłuży” – napisał Krzysztof Stanowski w swoich mediach społęcznościowych.
„Widzę jakieś teksty o 'dwóch pensjach, które trzeba mu zapłacić’, ale mocno w tę wersję wątpię. To by oznaczało, że Santosowi umowę negocjował dureń. Bardziej wierzę nie w dwie, a dwadzieścia dwie pensje, czyli ze dwadzieścia milionów. Wtedy trzeba się po prostu polubownie porozumieć” – dodał dziennikarz Kanału Sportowego.
Z kolei Tomasz Ćwiąkała, dziennikarz Canal+ Sport, zwraca uwagę na to, że Portugalczycy znani są z tego, iż mają świetne zdolności negocjacyjne. Przykładem może tu być np. Jorge Mendes. Komentator także uważa, że Portugalczyk może spać spokojnie.
„Trafili na starego wygę, reprezentanta kraju, który jest mistrzem w negocjacjach, kontraktach, transferach i wywieraniu wpływu i sądzili, że pójdzie tak łatwo? Santos również wie, że umowy podpisuje się na złe czasy” – napisał Ćwiąkała na platformie X (dawniej Twitter).