„Padły koń” euro-socjalizmu

Zdjęcie ilustracyjne. / foto: Pixabay
Niemcy. Zdjęcie ilustracyjne. / foto: Pixabay
REKLAMA

Polityka rządu RFN już od kilku miesięcy spotyka się z coraz silniejszą krytyką niemieckich ekspertów, szefów przedsiębiorstw, inżynierów oraz wielu polityków AfD i CDU-CSU. Głównie w sprawach jego fatalnej w skutkach polityki „klimatycznej” i energetycznej, w tym m.in. pochopnego zamknięcia w kwietniu br. ostatnich trzech działających w Niemczech i w pełni sprawnych elektrowni atomowych.

Ta polityka rządu RFN spotyka się już także z krytyką fachowej prasy zagranicznej. Np. największy szwajcarski dziennik ekonomiczny „Handelszeitung” napisał 25 sierpnia, że „niemiecka gospodarka jest już w recesji, siła nabywcza pieniądza nadal spada z powodu inflacji i panuje już ogromne społeczne niezadowolenie z rządu”. Szwajcarski dziennik dodał, że wprawdzie „jeszcze nie ma paniki, ale w niemieckich mediach już mówi się otwarcie o kryzysie i o Niemczech jako »chorym człowieku Europy«”. Richtig!

REKLAMA

Tymczasem 1 września br. kanclerz Olaf Scholz z SPD stanowczo odrzucił żądania i apele swoich koalicyjnych partnerów, tj. kierowników partii FDP, o wstrzymanie demontażu i rozbiórki ww. już wygaszonych elektrowni jądrowych, które w opinii ekspertów i polityków FDP czy AfD wciąż da się ponownie uruchomić. Jak powiedział szef rządu w radiu Deutschlandfunk, energia z elektrowni atomowych w Niemczech to jest już bowiem „padły koń”, na którego już „nie ma sensu wsiadać”. Kanclerz Scholz podkreślił, że proces wycofywania się Niemiec z energii atomowej pod względem prawnym „już się dokonał”. Dodał, że do roku 2030 jego kraj chce pozyskiwać już 80 procent całej swojej energii z tzw. źródeł odnawialnych, czemu ma służyć rozbudowa energetyki wiatrowej, solarnej, wodnej, a także tej wykorzystującej biomasę i „to jest właśnie droga, którą teraz idziemy”. Szef rządu stwierdził, że wraz z zakończeniem wytwarzania energii atomowej rozpoczęła się rozbiórka tych elektrowni. Więc „to już koniec z energią jądrową, w Niemczech nie będzie ona stosowana już nigdy więcej” (wg dw.com). Jawohl!

Warto dodać, że już nazajutrz po tych stanowczych zapowiedziach i „postępowych” stwierdzeniach szefa „zielonego” rządu RFN, Olaf Scholz „wywrócił się podczas joggingu [tj. podczas porannego treningowego biegu] i upadł na twarz” – jak podała agencja DPA. Podobno „doznał stłuczenia twarzy” i „musiał odwołać zaplanowane na weekend spotkania”. Donnerwetter! Czyżby to nie był tylko zwykły pechowy wypadek, ale też może jakaś przestroga niebios dla szefa lewicowego rządu Niemiec i jego partyjnych towarzyszy? Żeby nie przesadzali z tą ich bardzo „postępową” i fatalną (w gospodarczych skutkach) polityką energetyczną i „klimatyczną”? A także z tą całą polityką SPD i jej koalicyjnej euro-bolszewickiej partii „Zielonych”? Polityką, która już doprowadziła Niemcy do początków gospodarczej recesji. A za rok czy dwa nieuchronnie doprowadzi ten kraj, tę nie tak dawną „lokomotywę Europy”, do głębszej zapaści i upadku większości branż gospodarki, o ile nie nastąpi jakiś radykalny odwrót od tej zgubnej polityki.

Należy zauważyć, że na razie padł na twarz i potłukł się trochę tylko sam kanclerz rządu. Ale już za kilkanaście miesięcy może paść i leżeć jak „padły koń” – jak „padły koń” euro-socjalizmu – niemal cała gospodarka Niemiec, może jedynie za wyjątkiem jej kilku czołowych branż eksportowych, jak przemysł motoryzacyjny, maszynowy czy chemiczny. Bo przewidywania najlepszych niemieckich ekonomistów i szefów przedsiębiorstw stają się coraz bardziej pesymistyczne. A społeczne nastroje coraz gorsze. Już tylko 19 procent pytanych Niemców jest ponoć zadowolonych z pracy rządu. Tak wynika z sondażu przeprowadzonego przez instytut Infratest-dimap na zlecenie państwowej telewizji ARD w ostatnich dniach sierpnia. Aż 46 procent pytanych spodziewa się dalszego pogorszenia sytuacji gospodarczej w ciągu najbliższych 12 miesięcy. W związku z tym SPD, partia kanclerza Scholza, zdobyła w tej ankiecie tylko 16 procent głosów poparcia, Zieloni 14, a ich koalicyjna FDP zaledwie 6 proc., choć FDP od miesięcy próbuje powstrzymywać najbardziej szalone pomysły Zielonych i części kierowników SPD. Jak np. pomysły dot. wprowadzenia w całych Niemczech zakazu montowania nowych instalacji olejowych i gazowych do ogrzewania domów czy silnego ograniczania transportu drogowego i lotniczego. Natomiast CDU-CSU zdobyła w tym sondażu 29 proc. poparcia, a opozycyjna Alternatywa dla Niemiec (AfD) już 22 proc. Z kolei w sondażu INSA opublikowanym 4 września AfD otrzymała 21,5 proc., CDU 26,5 proc., SPD 17,5, FDP 7,5 a Zieloni tylko 13,5 proc. poparcia. Super!

Kolejne szaleństwa euro-socjalizmu

Gospodarki znacznej większości krajów Unii Europejskiej, w tym Niemiec, już od co najmniej kilku miesięcy tkwią w gospodarczej stagnacji lub recesji. Głównie z powodu szalonej unijnej „polityki klimatycznej” i związanych z nią ogromnych kosztów wszelkiej energii, paliw i wszelkiego transportu – od września 2021 r. Ale także z powodu wciąż rosnących kosztów pracy i biurokracji stopniowo maleje produkcja przemysłu i wartość świadczonych usług – w większości branż. Ponadto w II kwartale br. w 27 krajach euro-kołchozu liczba wniosków o upadłość przedsiębiorstw rosła już szósty kwartał z rzędu. Jak podał unijny GUS (Eurostat), w porównaniu z poprzednim kwartałem liczba upadłości firm we wszystkich krajach UE, licząc wraz z Niemcami, wzrosła średnio aż o 8,4 proc. i osiągnęła najwyższy poziom od początku zbierania takich danych w roku 2015. W czołówce liczby upadłości (bankructw) znalazły się usługi gastronomiczne i hotelowe – w tych branżach nastąpił kwartalny wzrost tej liczby aż o 23,9 proc. A także transport i gospodarka magazynowa, gdzie liczba firm upadłych była wyższa o 15,2 proc. niż w poprzednim kwartale. W niemal wszystkich krajach euro-kołchozu utrzymuje się spora lub wysoka inflacja, a więc drożyzna większości towarów i usług. Wskutek tego stopniowo maleje siła nabywcza realnych dochodów setek milionów gospodarstw domowych – też w Polsce. Sehr schlimm!

Okazuje się jednak, że te wymienione i inne negatywne dla ludzi i krajów zjawiska zupełnie nie wzruszają lewicowych władców Niemiec, Francji czy Holandii, a przede wszystkim euro-komunistycznych władz UE z Brukseli – chociaż te kryzysowe zjawiska pogłębiają się już od ponad dwóch lat. Jest wręcz przeciwnie – komisarze i politycy UE nadal forsują swoją niezwykle kosztowną, marnotrawną i katastrofalną dla narodów Europy politykę „klimatyczną” i energetyczną, transportową, rolną, imigracyjną, socjalną itd. W dodatku planują m.in. swoją „nową zieloną rewolucję”, czyli bezprecedensowe w historii świata „prawo o odbudowie zasobów przyrodniczych” (Nature Restoration Law), które ma być jednym z filarów ich „klimatycznej rewolucji”. To nowe prawo, przegłosowane w końcu lipca br. przez parlament UE głosami frakcji socjalistów, lewicowych demo-liberałów i różnych „zielonych” komunistów, ponoć już przeraża większość europejskich rolników. Bo w praktyce ma ono prowadzić między innymi do wyłączenia z użytkowania znacznej części gruntów rolnych. Według wstępnych szacunków ekspertów w samej Polsce ma być wyłączonych / zlikwidowanych aż ok. 100 tys. hektarów gruntów rolnych. Nature Restoration Law ma też prowadzić do celowego i znacznego obniżenia skali produkcji żywności i w konsekwencji do upadku setek tysięcy, a może i milionów gospodarstw rolnych. Komisarze UE i inni euro-komuniści planują bowiem „odtworzenie 20 proc. powierzchni ekosystemów lądowych i morskich” do roku 2030, czyli tzw. przywrócenie naturalnego stanu terenów podmokłych, rzek, lasów, użytków zielonych i „ekosystemów morskich”. Wymienione neo-sowieckie rozporządzenie władz UE zakłada też przywrócenie do roku 2030 aż 30 proc. powierzchni osuszonych dawniej torfowisk i pradawnego stanu aż 25 tys. km rzek płynących w Europie (!). A także m.in. „podjęcie działań zapobiegających spadkowi liczby owadów zapylających”. Wunderbar!

Jakby tego wszystkiego było mało, komisarze UE – z poparciem większości rządów państw członkowskich – planują kolejne ograniczenia i represje wobec transportu drogowego w 27 krajach euro-kołchozu. Postulują bowiem nowe przepisy dotyczące transportu towarów, który ma być „bardziej zrównoważony i niskoemisyjny”. Komisarze i inni euro-komuniści postulują m.in. zmiany w projektowaniu samochodów ciężarowych – mają one być „bardziej ergonomiczne i niskoemisyjne”. Chcą też bardziej obszernej i dokładnej sprawozdawczości firm i instytucji w sprawach emisji „gazów cieplarnianych” – tych pochodzących ze środków transportu. Kolejny ich projekt uderza także w polskie i inne firmy przewozowe. Bo żeby ograniczyć emisję ww. i rzekomo straszliwych gazów, euro-bolszewiccy komisarze UE oraz (trzęsący instytucjami UE) różni „zieloni” komuniści i socjaliści chcą m.in. licznych ograniczeń wagi i wymiarów ciężarówek (!).

Komisarze UE chcą jeszcze wyższych cen energii

Tymczasem 2 września okazało się, że komisarze UE chcą jeszcze wyższych cen energii elektrycznej! Żądają bowiem zakończenia rządowo-państwowych programów chroniących obywateli i firmy przed kolejnym wielkim skokiem cen energii. Chcą ich zakończenia do grudnia br. Domagają się od rządów krajów UE, w tym od władz Polski, zapewnienia, że do końca tego roku zakończą one realizację wszystkich tzw. programów osłonowych – w postaci wielomiliardowego dotowania zakładów energetycznych, przemysłu i gospodarstw domowych. Programów, które wprowadzono w roku 2021 i 2022. Należy przypomnieć, że w samych Niemczech szacunkowa wartość tych programów wyniosła w roku ubiegłym aż ponad 120 miliardów euro (!).

Jak podał amerykański portal „Politico”, na razie przeciwne zakończeniu tych programów są rządy w Berlinie i Paryżu, gdyż obawiają się kolejnych drastycznych wzrostów cen energii, które by mocno uderzyły w konkurencyjność ich przedsiębiorstw na rynkach świata i doprowadziły do odpływu inwestorów do USA, Chin i innych wielkich i znacznie tańszych krajów. A jest przecież oczywiste, że ewentualne wycofanie ww. wsparcia rządów, choćby połowiczne, mocno zuboży mieszkańców i mniejsze firmy krajów UE, gdyż od stycznia 2024 r. musieliby oni płacić za energię elektryczną znacznie więcej niż obecnie. Jednak unijna Bruksela już od końca sierpnia przekonuje, że taka „hojność” poszczególnych państw rzekomo „nie jest już konieczna”, ponieważ prognoza gospodarcza z czerwca br. jest optymistyczna i rzekomo „nie grozi nam już taki kryzys” jak w roku 2022. Więc kontynuacja tych rządowych dotacji w roku przyszłym będzie uznana przez Komisję Unii Europejskiej za „nielegalną pomoc państwa”, jak to zapowiedziała jedna z jej wielu „postępowych” i chyba niezbyt mądrych rzeczniczek i urzędniczek – tych swego rodzaju janczarek euro-komunizmu. Sehr demokratisch!

REKLAMA