Polexit – mission impossible?

Zdjęcie ilustracyjne.
Zdjęcie ilustracyjne. / foto: domena publiczna
REKLAMA

Wchodzimy w decydującą fazę kampanii wyborczej przed wyborami parlamentarnymi. Niestety liderzy ugrupowań prawicowych, w tym Konfederacji, świadomie unikają tematów tzw. kontrowersyjnych, co sprawia, że ich stanowisko w kluczowych dla przyszłości naszego kraju sprawach jest chwiejne i trudne do zdefiniowania. Dotyczy to między innymi perspektywy członkostwa Polski w strukturach Unii Europejskiej.

Tymczasem kwestia polskiego uczestnictwa w polityczno-ideologicznym projekcie pod nazwą Unia Europejska zyskuje na politycznym znaczeniu. W ciągu ostatnich lat, a zwłaszcza ostatnich kilkunastu miesięcy sprawa ta nabrała szczególnej aktualności. Oczywiście na łamach „Najwyższego CZASU!” kwestia ta stawała wielokrotnie – i to praktycznie już od końca lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, gdy kwestia polskiego członkostwa stała się realna. Wielokrotnie ostrzegaliśmy wówczas, że akcesja wiązać się będzie z utratą suwerenności przez Polskę. Podczas referendum, w którym Polacy mogli opowiedzieć się za akcesją bądź przeciw niej, które odbyło się wiosną 2004 roku, za przystąpieniem do Wspólnoty było około 77% przy frekwencji niecałe 60%, co oznaczało, że faktycznie za akcesją zagłosowało około 45% ogółu uprawnionych do głosu ludzi w Polsce. Był to wynik bardzo rozczarowujący dla unioentuzjastów, którzy liczyli na druzgocące dla sceptyków wyniki. Obecnie od czasu do czasu w obiegu publicznym pojawiają się wyniki różnych sondaży, które wskazują, że członkostwo w UE popiera około 70-80% obywateli.

REKLAMA

Wartość badawcza tych prób jest jednak kwestionowana ze względu na stosowaną metodologię (badania CATI, CAVI etc., które oznaczają wywiady telefoniczne i/lub za pośrednictwem ankiet internetowych).

Tymczasem jest dziś już oczywiste, że konsekwencje dalszego trwania w UE będą dla naszych obywateli po prostu tragiczne. Konsekwentne promowanie przez decydentów z Komisji Europejskiej ideologicznie uwarunkowanych projektów, takich jak pakiet „fit for 55”, które nie mają żadnego uzasadnienia ekonomicznego, prowadzić będzie do zwiększania i tak już horrendalnych kosztów energii elektrycznej i postępującego ubożenia szerokich warstw społecznych, zwłaszcza klasy średniej. Realizacja postulatów Brukseli dotyczących „ograniczania emisji gazów cieplarnianych” prowadzić będzie do nakładania kolejnych podatków i danin obciążających portfele milionów Polaków pod pozorem troski o „bezpieczeństwo planety”. W konsekwencji oznaczać to będzie ograniczenie mobilności szerokich rzesz społeczeństwa, zwłaszcza ludzi młodych, aktywnych na rynku pracy. Drastycznie obniży to możliwości swobodnego podróżowania, prowadzenia działalności gospodarczej i mówiąc ogólnie: możności zachowania dotychczasowego stylu życia, właściwego dla ludzi wyznających wartości naszego kręgu kulturowego.

Wszystko to musi sprawić, że partie o profilu wolnościowym (obecnie jedynym liczącym się takim ugrupowaniem jest Konfederacja) muszą prędzej czy później postawić kwestię tzw. Polexitu. Oczywiście jest to obecnie termin zohydzony przez media i przedstawicieli politycznego establishmentu i chętnie porównywany do tzw. Brexitu czyli procesu opuszczenia struktur Unii Europejskiej przez Wielką Brytanię, co ma być dowodem na polityczny bezsens takiego rozwiązania. Unioentuzjaści głoszą bowiem kuriozalną tezę, że Anglicy, Szkoci i Walijczycy „żałują” swojego wyboru. Oczywiście osoby szermujące tym hasłem kwestionują demokratyczny wybór Wyspiarzy, co w ustach zakamieniałych demokratów wydaje się dość dziwne, ale jednocześnie opierają się na wątłych przesłankach – to jest wynikach jednego sondażu, sfinansowanego zresztą przez jedną z agend unijnych.

Oprócz mniej czy bardziej merytorycznych argumentów (częściej mniej) w dyskursie publicystycznym często pojawia się argument, że proces wyjścia z Unii w praktyce jest bardzo trudny i skomplikowany, jeśli w ogóle możliwy. W związku z powyższym warto już dzisiaj sprawdzić, jakie są faktyczne przesłanki do przeprowadzenia operacji pod nazwą „Polexit”. I tu okazuje się, że wbrew opinii unioentuzjastów proces ten byłby jednak stosunkowo łatwy i szybki do przeprowadzenia.

W ramach przypomnienia: Polska jest członkiem Unii Europejskiej od 1 maja 2004 roku. Lewicowe władze (mieliśmy wówczas rząd koalicji SLD-PSL) tak martwiły się o wynik unijnego referendum, że po raz pierwszy – i jak do tej pory ostatni – zorganizowały plebiscyt dwudniowy. W referendum Polacy większością głosów (77,45% za przy frekwencji 58,85%) opowiedzieli się za przystąpieniem do UE. Już wcześniej Sejm polski ratyfikował traktat akcesyjny podpisany w Atenach 16 kwietnia 2003 roku.

Od strony formalno-prawnej wykonano to na podstawie art. 90 ust. 1 Konstytucji RP. Ustęp ten ma następujące brzmienie:

„Rzeczpospolita Polska może na podstawie umowy międzynarodowej przekazać organizacji międzynarodowej lub organowi międzynarodowemu kompetencje organów władzy państwowej w niektórych sprawach”.

Uregulowanie to ma na tyle ogólnikowy charakter, że od początku wzbudziło wątpliwości konstytucjonalistów do tego stopnia, że został w tej sprawie skierowany wniosek do Trybunału Konstytucyjnego. Jednak 11 maja 2005 roku Trybunał (sygn. akt K 18/04) uznał konstytucyjność przepisów traktatu akcesyjnego.

Jaka jest dziś, w 2023 roku, podstawa prawna do ewentualnego przeprowadzenia polskiego wyjścia z Unii? Sprawa jest dość prosta. Całą procedurę reguluje art. 22a ustawy z 14 kwietnia 2000 roku o umowach międzynarodowych. Poniżej przytaczam dokładne brzmienie tego zapisu:

„Do wystąpienia z Unii Europejskiej stosuje się odpowiednio przepisy art. 14 i art. 15 ust. 1 i 2.
2. Przedłożenie Prezydentowi Rzeczypospolitej Polskiej projektu decyzji o wystąpieniu z Unii Europejskiej jest dokonywane po uzyskaniu zgody wyrażonej w ustawie.
3. Decyzję o wystąpieniu z Unii Europejskiej ogłasza się w Dzienniku Ustaw.
4. Prezes Rady Ministrów notyfikuje Radzie Europejskiej decyzję o wystąpieniu z Unii Europejskiej”.

Z kolei wspomniane zapisy artykułów 14-15 ustawy dokładnie regulują tryb ratyfikowania stosownych umów międzynarodowych. Oczywiście podstawą do opuszczenia przez Polskę szeregów europejskiego sojuza byłyby taka właśnie umowa. Większość polskich euroentuzjastów z pewnością musiałyby zaskoczyć te zapisy, bowiem w żadnym miejscu ustawa nie wspomina o konieczności organizowania w kwestii Polexitu ogólnonarodowego referendum. Procedura jest stosunkowo prosta – stosowny dokument sporządza minister spraw zagranicznych i przedkłada go premierowi. Ten ostatni przekazuje go Prezydentowi RP. Artykuł 15 pkt. 3 mówi, że „Przedłożenie umowy międzynarodowej Prezydentowi Rzeczypospolitej Polskiej do ratyfikacji jest dokonywane po uzyskaniu zgody, o której mowa w art. 89 ust. 1 i art. 90 Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej, lub po zawiadomieniu Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej zgodnie z art. 89 ust. 2 Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej”. Oznacza to, że Sejm zwykłą większością musi wyrazić zgodę na ratyfikowanie umowy. Na ewentualny sprzeciw członkowie niższej izby parlamentu mają 30 dni.

Jak widać, procedura Polexitu obecnie jest dość prosta i przy dobrym tempie pracy i braku sprzeciwu Sejmu zajęłaby zaledwie kilka dni. Czy klasa polityczna zdoła te okoliczności wykorzystać?

REKLAMA